Wygląda na to, że faktycznie był to meteoryt. Jeśli istniałyby relacje świadków o tym, że widzieli w tym meteorycie okienka albo stery, można by zmienić nieco pogląd. Ale takich relacji nie ma. Jak rozumiem, widzieli tylko świecącą kulę, coś a la Czelabińsk.
Nie wiem, ale mogę się domyślać, że przed wojną w tym kinie nie było foteli, krzeseł a co najwyżej jedna długa ławka, na którą mieściło się tyle osób ile udało się upchnąć. Ale i tak wynik robi wrażenie.
Nie widzę infa na temat Komety, ale czy aby na pewno? Patrz na to – wnętrze kina Splendid w galerii Luxenburga, czyli drugim obok pasażu Simonsa nowoczesnym mallu Warszawy. Są krzesła. Tak na oko, 36 miejsc w rzędzie, około 25 rzędów, czyli już masz 900 miejsc. Do tego dwa balkony, po jakieś 200 osób każdy, czyli łącznie już circa 1300 miejsc. To tam puszczali Śpiewaka jazzbandu!
Nie zetknąłem się z danymi na temat frekwencji. Tak sobie myślę, że kina rozliczały się trochę inaczej niż dziś z producentem/dystrybutorem i pewnie po prostu płaciły jakiś ryczałt za kopię filmową. Nikogo więc pewnie nie interesowała dokładna ilość widzów ale to tylko moje gdybanie nie podparte żadną wiedzą o tamtych czasach 🙂
Widać jednakowoż, że istniał w tym kinie spory problem z zakładaniem nóg na sąsiedni fotel… Poza tym nie jestem pewien czy GW nie pomyliła kina Splendid z kinem Sfinks istniejącym w tym samym pasażu. Spójrz na wystrój wnętrza.
Sfinksa na ścianach nie widać. Ale masz prawdopodobnie rację. Miejsca musieli mieć nienumerowane. Sprzedać 1500 biletów w kilkanaście, kilkadziesiąt minut? To musiały robić co najmniej 3-4 kasy. Nawet wpuszczenie takiej hałastry na bramce to nie było 5 minut. Można ich tylko podziwiać.
Na Discovery niedawno był cykl ( dwa odcinki) programów o tym co się wydarzy gdy Obcy do Nas przylecą. Cóż teoria jak teoria ale snute scenariusze są podpierane takimi autorytetami jak np znany astrofizyk Michio Kaku itp. Generalnie wśród astrofizyków pogląd Sagana jest już w zasadzie ugruntowaną tezą iż życie poza ziemią występuje i to na pewno w wielu formach.
Jak by jednak nie patrzeć jeżeli kontakt będzie z ich strony to w zasadzie mamy … przerąbane. No ale to bardzo „ludzka” metoda domniemywania. Zgadzam się jednak z konstatacja iż przylot obcych nie byłby o charakterze „turystycznym”. Zawsze poprzedzałby fazę podboju tak jak to miało miejsce np w historii Japonii gdzie okres separacji od świata Japończyków został „przerwany” sugestywnym pojawieniem się eskadry bojowej USNavy. Myślę że mają sporo racji iż kontakt pomiędzy cywilizacjami zawsze będzie miał charakter próby dominacji jednych nad drugimi. No ale to, jak pisałem, nasza perspektywa.
Jestem zwolennikiem poglądu, że jeśli ONI już tu są, kompletnie nie dostrzegamy ich obecności. To znaczy nie zdajemy sobie sprawy, że ONI to właśnie ONI. Tak samo jak pająk nie kuma dlaczego jakiś wielki rozmyty kształt zerwał mu pajęczynę (a to tylko człowiek czyszczący strych).
Generalnie programy takie są dla mnie ciekawą wycieczką intelektualną chociaż rażą pod względem płytkości w sprawach czysto wojskowych. W sumie żeby nas wybić wystarczyłoby przekierować odpowiedniej wielkości meteoryt i mieliby pozamiatane na wiele lat zanim dotarłby statek kolonizacyjny. No chyba że byłaby to wyprawa typu odpal i zapomnij gdzie lecisz i musieliby kombinować nie znając z kim i czym mogą się zmierzyć. Niemniej jednak ganianie po kosmosie z tonami niepotrzebnych „tsunami uruchamiaczy” jest debilnym pomysłem i koszmarnie niepraktycznym. Przy takiej technologii wystaczyłoby zorganizować odpowiedni rój asteroid z obłoku Oorta np.
Ja swoją fascynację skończyłem na Zniczu. Lata 40-te i 50-te to był szczegolny okres w rozwoju USA i w ogóle techniki. Zaś tradycja robienia w balona innych dla sensacji i wynikających z tego pieniędzy, jak na przykładzie owych „kosmicznych czaszek” było widac jest ugruntowana od pokoleń ( szczegolnie w USA i na bogatym zachodzie). Kiedys robiono ludzi na rózne cuda z innych krajów, wierzących na relikwie, obecnie czerpię się kasę na UFO, kosmitach i doszukiwaniu się dowodow w otaczającym świecie. Jest to genialny przemysł żerujący na ludzkiej skłonności do niesamowitości. Mi jest jednak blizej do wizji kontaktu raczej o Lemowskim charakterze okazanym w „Głosie Pana” czy kontakcie ala sztampowe scenariusze inwazyjne.
Roswell? Nie, już mnie nie fascynuje tak jak dawniej. Temat stoi w miejscu, jak już wspomniałem, nic nowego nie wypływa. Inna rzecz, że fenomen UFO cały czas czeka na wyjaśnienie. Śmieszą mnie teksty profanów i sceptyków, że nie ma czegoś takiego jak UFO. Tak mi kiedyś powiedział wydawca: „Nie ma k… żadnego UFO”. Jak nie ma, skoro są tysiące relacji, a przecież nazwa UFO nie definiuje natury owych obiektów. Jest dyskusja, czy to wynik zbiorowych urojeń, jakieś widma energetyczne tworzone np. przez skały, statki z ufolami, cofające się w czasie pojazdy z ludźmi z przyszłości, a może coś jeszcze innego?
Hmmm… to że istnieja relacje nie jest dowodem że cos istnieje. Ludzie w różne rrzeczy wierzyli na przestrzeni wiekow. W strzygi, krasnoludki, syrenki, pegazy, wilkołaki itd… teraz wiemy że to bujdy pomimo tego że ówcześnie pewnikiem znalazłbyś tysiace „naocznych ” świadkow. Byc może jestem śmieszny ale sądzę że UFO nalezy właśnie do takiej kategorii chociaż wcale nie jest wynikiem jedynie ludzkiej zachłanności. Zapewne niektorzy wierzą w to bez żadnych podtekstów. ja nie wierzę. kiedys wierzono np że wulkan to głos Boga , teraz taki pogląd jest uważany za przejaw braku wiedzy. podobnie było z powodziami, szarańczą czy tsunami. Ludzie poprostu musieli sobie tłumaczyc w jakis sposób rzeczy których nie umieli wyjaśnic na podstawie swojej wiedzy. Najłatwiej było przyjąć że to działalność tajemniczej siły. Nie jest przypadkiem iż problem UFO narodził się w czasach gdy niezwykłą popularność w USA zdobyła literatura SF ( która przecież w młodości obydwaj chłoneliśmy jak gąbki) czego wyrazem była reakcja amerykanów na słuchowisko „wojna światów ” w latach 30-tych XX wieku. Przecież kupa ludzi uznała to za real i nawet znane sobie doskonale przedmioty, jak np zbiorniki wody, potrafiła traktować jak „trójnogie machiny obcych”. Czego to dowodzi? Ze czasami widzimi to co chcem widzieć niż to jakim to jest szczególnie gdy emocje biorą górę. Stąd do relacji nalezy podchodzić bardzo ostrożnie. Człowiek to istota bardzo sugestywna i wcale ta konstatacja nie jest wyrazem mojego braku wiary w życie poza naszym globem… jestem o tym przekonany iz istnieje i wiele z miejsc gdzie występuje nosi także istoty inteligentne. No ale to moje sceptyczne zdanie.
Spokojnie, toż to właśnie napisałem. Nie przesądzam czy UFO jest zjawiskiem materialnym, czy rodzajem projekcji umysłu. Faktem jest, że takowe zjawisko istnieje. To nawet najbardziej zatwardziały sceptyk musi przyznać.
Kino to nie wszystko, ten rodzaj literatury kształtował jaźń młodych amerykanów w latach 70-tych od kilku pokoleń. Książki Verna to przecież XIX wiek, filmy o takich rzeczach jak Metropolis czy King Kong to przecież okres przedwojenny. Lata wojny to poczatki kariery Isaaca Asimova ( pamiętasz jego „Fundację”?) czy Briana Browna tudzież Franka Herbert i jego cykl „Diuna” to lata 60/70 te. To że kino może nie stworzyło jeszcze czegoś na miarę Star Wars nie oznacza iż nie istniały obszary kultury gdzie nie dominowała SF. Bynajmniej. Poza tym lata 70-te to niesłychany Booom na narkotyki i ruch hippisowki. generalnie jako sceptyk nie sądzę by UFO istnialo. jakoś mi sie w głowie nie mieści że skoro nasza prymitywna cywilizacja może juz badać świat tak złozonymi narzedziami jak teleskop Hubbla czy systemy nasluchowe to cywilizacja zdolna do podróżowania we wszechświecie musi uciekać się do tak prymitywnych środkow jak latające spodki czy porywanie ludzi zpowierzchni Ziemi. No ale to moje zdanie.
Tak, jasne. Wyobraź sobie, że u was na Rynku Siennym odpalają time machine i dostajesz darmowy bilet jako królik eksperymentalny. Masz czas i kasę, żeby biegać i szukać strojów sprzed lat (gdzie, na pchlim targu?), jeśli nie wiesz nawet dokładnie w jaki czas przerzuci cię maszyna?
u nas nie ma rynku, no i podróże w czasie nie wyglądają tak jak na filmach, że musisz brać co masz bo gonią Cię libańscy terroryści; a nawet jeśli, to pierwsze co się robi, to zdobywa jakieś ciuchy na miejscu.
A niekoniecznie, bo według niektórych teorii (pewnie fantastycznych, bo dotyczących czegoś, czego na razie nie ma), cofając się w czasie stajesz się czymś w rodzaju fantomu, który nie może wchodzić w interakcje z otoczeniem.
Kurde, zaczalem sie zastanawiac gdzie podzialem moje ksiazki Herlingera. On napisal o tym podrozniku w czasie i jedna chyba o tych wszystkich 'zagadkach’?
czy mnie oczy nie mylą ? w głębi widzę porzucone rogi – więc to węgorz rogaty na rykowisku. Albo wiem – to odessany Fremen z pustynnej Arrakis, choć rogi sugerują raczej wrażego Saudarkara…
Dlaczego to zdjęcie jest trochę niewyraźne? Może z tego samego powodu dla którego nie istnieje żaden wiarygodny film pokazujący UFO? Dowcip polega na tym, że gdy pojawiają się takie newsy jak ten, potem zapada cisza i trudno się czegokolwiek dowiedzieć. Pamiętacie sprawę sprzed jakichś 7-10 lat, gdy pewien koleś rzekomo odkrył ogromną piramidę w Serbii? Było o tym bardzo głośno w mediach, a teraz guglając trudno ustalić do jakich wniosków doszli badający tę sprawę. Nie ma dementi, że to pomyłka i zwykłe wzgórze, ale nie ma też infa co takiego odkryto w owej piramidzie, jeśli to rzeczywiście była piramida.
Piramida w Serbii to piramidalna bzdura. Fajna bajka napędzająca turystów, ale w badaniach nie uczestniczył żaden naukowiec – ani geolog, ani archeolog. Zapewniam, że każdy archeolog z prawdziwego zdarzenia chciałby znaleźć coś, co wywróciłoby naukę do góry nogami – zwłaszcza europejską piramidę – i nie ma spisku, który każe im ukrywać sensacyjne odkrycia. W Serbii nic nie ma, a koleś chciał po prostu pokazać przed kamerami i trafił do Ancient Aliens, który to program za każdym razem bawi mnie i przeraża 🙂
Czyli jak rozumiem, tamten facet odkrył po prostu górę? Widziałem kiedyś zdjęcie na którym widać było coś w rodzaju skalnych drzwi w owej górze. Rozumiem, że to po prostu była skała. Nie ironizuję, tylko pytam. Najwyraźniej nie prześledziłem dokładnie tego tematu. Co do „każdego archeologa, który chciałby wywrócić naukę”, tutaj się nie zgadzam. Na dziennikarstwie chodziłem na archeologiczny monograf, którego dokładnej nazwy już nie pamiętam, w każdym razie mówiliśmy tam o Stonehenge’ach i piramidach. Odbywał się on normalnie na Wydziale Archeologii na Krakowskim Przedmieściu. Spoza wydziału byłem tylko ja. No i ludzie, których tam widziałem, byli tak zrezygnowani i załamani („Słyszałeś, że w naszej branży jest tylko jedno miejsce pracy na stu?”), że nie oczekiwałbym od nich jakichkolwiek odkryć. Pamiętaj też, że za zbyt radykalne odkrycie można być z miejsca wywalonym z pracy poza obręb środowiska, czego przykładem choćby Rudolf Gantenbrink.
Polska archeologia to niestety strasznie zacofana branza, w dodatku zyjaca jakimis wsobnymi konfliktami. Ale teraz moga wiecej zarabiac dzieki autostradom. Piotrze, ale szybka wizyta na niemieckiej wiki wskazuje, ze Rudolf Gantenbrink nawet nie jest archeologiem.
Gantenbrink z zawodu był bodaj inżynierem, a gwiazdą środowiska archeologicznego stał się przez moment, gdy wpuścił robota do tzw szybu wentylacyjnego w Wielkiej Piramidzie na początku lat 90. Potem, nie wiadomo dokładnie z jakich powodów (zawiść, strach przed odkryciem czegoś psującego status quo?) został pozbawiony możliwości dalszego działania w piramidzie, a świat naukowy odciął się od niego. Cały czas nie podważano przy tym jego dokonania, które po dziś dzień uchodzi za jedno z najważniejszych odkryć na terenie Gizy.
nie byl tez inzynierem z wyksztalcenia. A w zasadzie to co to za odkrycie wlasciwie? na wiki nie ma slowa na ten temat. jest tylko, ze zbudowal te dwa pojazdy.
Z tego co widzę, Rudolf studiował sztukę i grafikę, więc mimo że w wielu tekstach mówi się o nim jako o inżynierze, faktycznie był w tej dziedzinie samoukiem.
Jego odkrycie zaczęło się od prostej konkluzji. Skoro w Wielkiej Piramidzie są według powszechnej wiedzy 4 szyby wentylacyjne, służące jakoby do zaopatrywania wnętrza monumentu w powietrze, to na zewnątrz powinny być 4 ujścia. Znaleziono tylko dwa. Czyli kanały wychodzące z komnaty królowej nie miały na zewnątrz wyjścia, czyli musiały być ślepe. Po co je zbudowano, co było na ich końcu? Na te pytania chciał odpowiedzieć Gantenbrink. Dostał pozwolenie na działanie w WP i wpuścił w kanał robocika, który… dotarł do tajemniczych drzwiczek. Przez lata nic z tym nie zrobiono, dopiero w 2006 Discovery zrobiło show, w którym podczas relacji live kolejny robot przeborował się przez te drzwi i wpuścił do środka kamerkę. Okazało się, ze dalej są kolejne drzwiczki. Od tego czasu sprawa stoi w miejscu. Mitomani są zdania, że za kolejnymi lub jeszcze jednymi drzwiczkami może być komnata w której ukryte jest przesłanie od twórców Starego Świata, schowane tak skrzętnie, żeby niepowołane dusze tego nie odkryły. I to miałby być zasadniczy powód dla którego zbudowano WP.
Było, ponieważ przez ponad sto lat nie odkryto w piramidzie dosłownie nic. Odkrycie Gantenbrinka udowodniło, że tzw. szyby wentylacyjne (tak się je opisuje w akademickiej literaturze) nie są w istocie szybami wentylacyjnymi.
A bo wczesniej bylo:
„Cały czas nie podważano przy tym jego dokonania, które po dziś dzień uchodzi za jedno z najważniejszych odkryć na terenie Gizy.”. Co nie jest prawda.
Marcin, tutaj nie chodzi o odkrycie dziury, ale wykazanie na 100% (bo wcześniej nie było pewności czy może gdzieś w boku piramidy nie są ukryte ujścia owych „kanałów wentylacyjnych), że coś co uznawano za kanał wentylacyjny, w rzeczywistości nim nie jest.
no jasne, ale na razie nic z tego nie wynika. #jajakoinzynier moge Ci powiedziec, ze rozne rzeczy pojawiaja sie w konstrukcjach w sposob chaotyczny. dobra, jak sie dalej przebija bedziemy dalej gadac.
„Drzwi do piramidy” w Serbii to raczej wejście do tunelu w typie kopalni z westernów. Na samej górze znaleziono ślady osadnictwa z czasów średniowiecza, rzymskich oraz pradziejowych.
Co bardziej ambitni i cierpiący na mitomanię archeolodzy, podobnie jak historycy, mają parcie na odkrycie czegoś nowego, popisanie się, zaistnienie w środowisku, w którym poprzednie pokolenia odkryły większość tego, co było do odkrycia, a praca – zwłaszcza w Polsce – polega na nadzorach przy inwestycjach, gdzie regularnie marnowane są okazje do pogłębienia wiedzy (ale nie wywrócenia jej). Naprawdę wielkie odkrycia są rzadkie, więc mitoman coś naciągnie lub zmyśli tak, żeby mu pasowało – jak ostatnio Przemysław Urbańczyk o pochodzeniu Mieszka I z Księstwa Wielkomorawskiego. I wszystko jest okej, gdy możesz w jakikolwiek sposób podeprzeć swoje sensacyjne hipotezy – w przypadku „piramid z Serbii” podstaw jest nawet mniej niż w przypadku pochodzenia Mieszka. Badania geologiczne mówią, że to góra, archeologia mówi, że są tam ślady osadnictwa z różnych epok – jak w milionach miejsc w samej tylko Europie. Nothing to see here. Move along 🙂
No ale jego „Trudne początki Polski” na studiach doktoranckich na UW są przykładem, jak nie należy podchodzić do badania i krytyki źródeł historycznych
Niestety, podchodzenie krytyczne z brzytwą Ockhama jest mało spektakularne, a w mediach słabo wypada powiedzenie „obecny stan wiedzy nie pozwala na wydawanie sądów” – wypowiadanie się z miną mędrca sprzedaje się lepiej.
O jejku, takich programów jest mnóstwo, a jeszcze więcej tych dowodzących, że był spisek. Poza tym co to za ostrożne „mógł zostać zabity tak jak ustalono oficjalnie”? Czyli jednak mógł też zostać zabity inaczej? I co tak w ogóle pokazywano? Ja kiedyś widziałem w Discovery program, w którym dowodzono, że gdy snajper strzela komuś z tyłu w głowę, to zawsze po takim strzale ciało odrzuca do… tyłu. Ergo, ostatni strzał został oddany zza pleców Kennedy’ego.
Było. Oficjalnie mózg zaginął i kropka. Wiadomo, że gdy JFK trafił w agonalnym stanie do Parkland Hospital w Dallas, mózg był na miejscu. Po tym gdy prezydent zmarł i został zapakowany do trumny, mózg pozostawał w stanie z momentu zamachu – o czym świadczą zeznania lekarzy zaprezentowane w tym dokumencie. Tego samego dnia trumna trafiła do Air Force One, który wraz z Lyndonem Johnsonem i całą prezydencką świtą poleciał do Waszyngtonu. Po wylądowaniu trumna pojechała do szpitala marynarki wojennej, gdzie odbyła się sekcja zwłok. Według zeznań tamtejszych medyków, była to już inna trumna. Brakowało również mózgu. Czaszka była pusta. A jak wiadomo, dzięki badaniom mózgu można najdokładniej ustalić rodzaj obrażeń, czyli to skąd przyleciały kule. Tyle wiadomo na pewno, reszta to domysły. Faktem jest, że wersja oficjalna nie potrafi wyjaśnić jak to możliwe, że mózg wyparował.
W drugim odcinku pokazano kilku kluczowych świadków obecnych 22 listopada 1963 na miejscu zbrodni. Jednym z nich jest wspomniany przeze mnie wcześniej James Tague. Początkowo do komisji Warrena nie dotarła jego relacja i potwierdzone policyjnie zeznanie. I tak komisja wymyśliła wersję wydarzeń, w której Oswald oddał trzy strzały, z których pierwszy trafił JFK, drugi gubernatora, a trzeci znów JFK. Wszyscy zacierali rączki i byli zadowoleni. Aż tu nagle zjawia się relacja Tague’a, która wprowadza totalne zamieszanie! Nie ma miejsca na czwartą kulę, bo jej Oswald fizycznie nie był w stanie wystrzelić (nie mieściło się to w czasie akcji udokumentowanej na filmie Zaprudera). Komisja szybko się więc zebrała i po południowej nasiadówie wymyśliła tzw. teorię jednej kuli, nazywanej przez krytyków Magic Bullet Theory. Pierwszy strzał musiano przyporządkować do Tague’a, czyli siłą rzeczy druga kula musiała wówczas razić Kennedy’ego w szyję, gubernatora w plecy, nadgarstek i.. stopę. Do dzisiaj ta wersja uchodzi za oficjalną, opisywaną w podręcznikach historycznych, a przecież jest w niej więcej SF niż w Gwiezdnych Wojnach. Poza wszystkim, na filmie Zaprudera widać wyraźnie, że w momencie gdy Kennedy dostał w szyję, gubernator cały czas nie był jeszcze ranny. Otrzymał postrzał dopiero po sekundzie lub dwóch.
Śmierć Diany była wynikiem wypadku samochodowego. Pytanie tylko w jakim stopniu przyczyniło się do tego pijaństwo kierowcy, a w jakim nachalność ścigających samochód paparazzich. Pewnie nigdy się tego nie dowiemy. Sprawa Andansona istotnie jest tu największą zagadką. Imo zginął za rzeczy niezwiązane z Dianą.
Kobieta która zawiązała sobie chustę na głowie mogła po prostu chronić utapirowaną fryzurę przed wiatrem i słońcem, w owym czasie chusta była takim dzisiejszym moherowym beretem, zwyczajnym elementem mody w pewnych kręgach.
Na podobnej zasadzie można typować z tłumu kolejnych podejrzanych, np. wśród uczestników zdarzenia było pewnie wielu facetów z papierosem (cigarette smoking man). Zaciąganie się dymkiem też może wyglądać tajemniczo jak w serialu „Z archiwum X”, ale nie oznacza automatycznie że ktoś jest uwikłany w zamach.
Zgoda, ale nie jest mowa o tym, że Babuszka była uwikłana w zamach. Ona zupełnym przypadkiem znalazła się w oku cyklonu. I widać bez żadnych wątpliwości, że albo kręciła film (tak można sądzić z tego, że trzymała ów aparat/kamerę przy sobie, a nie zrobiła szybkie pstryk), albo – co mniej prawdopodobne – zrobiła zdjęcie. Cokolwiek z tego jest prawdą, ów film lub zdjęcie stanowiłoby arcyważny dowód w śledztwie. Tymczasem Babuszka nigdy się nie zgłosiła na policję, a to dość dziwne, bo zwykle świadkowie danych sensacji lubią robić za gwiazdy w mediach (vide James Tague). Dlaczego? Czy dlatego, że na jej filmie widać dokładnie to co się wydarzyło? Bała się o swoje życie? Nie chciała się ujawniać z innych powodów? A może ujawniła się, tylko jej zeznań nie upubliczniono? Pozostają same pytania.
Moskwa byla zdobyta w 1812 i wojna wcale nie byla skonczona. Rzad bolszewikow raczej by w niej nie czekal na wyciecie, gdyz jak wiemy predziutko z Moskwy nawiali gdy pod nia Niemcy podeszli.
Nie no, Stalin siedział w Moskwie niemal do samego końca. Być może by w ostatniej chwili nawiał, to niewykluczone, ale szybkość z jaką pierwotnie poruszali się Niemcy po terytorium wroga była chyba rekordowa w dziejach wojen. I jest jeszcze jedna różnica – gdy Napoleon szturmował carską Rosję, to był jednak w miarę zwarty naród. Bolszewicy namieszali tak bardzo, że zwykli ludzie witali Wehrmacht jak wybawców.
Tego nie wiedziałem. Czytałem za to ostatnio książkę pt. Wannsee, w której pada, że najprawdopodobniej plan Holokaustu Hitler ustalił z Himmlerem podczas tajnych spotkań w Wilczym Szańcu w lipcu 1941. Czyli już po ataku na ruskich i nieudanej kampanii brytyjskiej. Sprawy zaczynały się walić. Wydaje się, że szwabskie okrucieństwo i ludobójstwo rozpoczęły się na masową skalę właśnie w tym momencie. Gdyby historia potoczyła się trochę inaczej, wydaje się, że w 1940 Barbarossa mogłaby wyglądać trochę inaczej także pod względem stosowanego terroru.
Od razu po wkroczeniu do ZSRR zaczely sie przesladowania Zydow, ktore bardzo szybko wyeskalowaly sie w Holokaust dokonywany kulami. Musisz odroznic Holokaust od przesladowan Slowian. Wschodnie ziemie z kolei byly przedmiotem Generalplan Ost.
Terror w Polsce zaczal sie od 1go wrzesnia 1939.
Mowi sie, ze zdobycie Moskwy byloby kluczowe ze wzgledu na to, ze Moskwa byla wezlem komunikacyjnym. Nie wiem, moze to prawda. A moze nie. W sensie, ze byloby to takie wazne.
Co do Polski, to terror trwał w czasie trwania wojny, czyli przez miesiąc, a potem zaczęła się okupacja. Tyle że my nigdy nie byliśmy głównym, „genetycznym” wrogiem szwabów. Byliśmy IMO raczej jedynie bękartem, który nie chce pomóc w realizacji jakichś tam, wielkich i chorych planów Hitlera. A planem głównym było wyniszczenie bolszewików. Tak sobie dywaguję czy dla cywilizowanego świata jak najszybsze zderzenie się dwóch zdegenerowanych potęg nie byłoby jak najlepszym rozwiązaniem? Wiadomo było, że Hitler ledwo ciągnie pod względem zdrowotnym i po wygranej bitwie z ruskimi i zakończeniu wojny może udałoby się wstrzelić na jego miejsce nawet takiego Stauffenberga, który roił coś bodaj o republice. A może w 1939 nie było już szczęśliwych rozwiązań i wszystko tak czy owak zmierzało ku hekatombie?
Gdyby cały potencjał Wehrmachtu skierował na wschód, Anglia z Francją z rozkoszą by mu wjechały w niebronioną dupę. Nie był głupi i wiedział o tym.
Barbarossa rozpoczęta wczesną wiosną to wjazd w wiosenne błoto, w którym nie tylko Blitzkrieg, ale i jakiekolwiek żywsze manewry były niemożliwe.
Szybkość z jaką pierwotnie poruszali się Niemcy po terytorium wroga nie była rekordowa. Napoleon wbrew pozorom posuwał się szybciej.
Również witanie Wehrmachtu jak wybawców było w ZSRR stosunkowo rzadkie.
Szwabskie okrucieństwo i ludobójstwo musiały się zacząć od razu, bo w Niemczech brakowało jedzenia i armia na wschodzie musiała się żywić tym co tam sobie zdobyła. Nie trzeba chyba dodawać, ze ludność lokalna, w sytuacji klęski nieurodzaju spowodowanej wojną – i zwłaszcza na Ukrainie – bez przymusu by żadnej żywności nie oddała.
Co do Polski to akcja AB i inne – to trwało i trwało.
Barbarossa nie musialaby byc zaczeta wczesna wiosna, wystarczyloby miesiac wczesniej. Ale oczywiscie nie dyskutuje czy przyniosloby to zwyciestwo.
Ogolnie stawiasz duzo kategorycznych tez bez uzasadnienia. Slowacja, Czechy, Wegry, Rumunia to przyklady, ze na kolaboracji badz na braku oporu mozna bylo znacznie lepiej wyjsc niz Polska. Niestety tamte polskie elity parly do wojny
Gregu, w Niemczech nie bylo zywnosci? Jak to? Morzenie glodem jencow i takze mordowanie Zydow bylo uzasadnione ekonomika, ze oni zjadali zasoby przeznaczone dla Niemcow. Wlasciwie to ich okradali z zywnosci. Ale nie przypominam sobie by wtedy w Niemczech byl glod.
„Jak to? Morzenie glodem jencow i takze mordowanie Zydow bylo uzasadnione ekonomika, ze oni zjadali zasoby przeznaczone dla Niemcow.” – mordowanie nie przysparzało niemieckiemu rolnictwu rąk do pracy. A to tam był problem
Tak w ogole, to nie rozmawiamy o tym co by sie stalo gdyby Hilter wygral wojne w ktorej Polska stawila opor, tylko w ktorej Polska by sie zwasalizowala. Okupacja sowiecka spowdowala chyba do 1941 czy dalej wiecej ofiar niz niemiecka.
No ale to tylko swiadczy o naszej kadrze oficerskiej owczesnej jesli liczyli na 2-3 miesiace oporu. Potrafili palic cerkwie i to wszystko. No i nie wiem jak to liczyli, ze Anglia i Francja wejda szybko do wojny. A Ty piszesz teze przeciwna w oparciu o co?
Nie liczyli. Doskonale wiedzieli, że minimum 6-8 tygodni będziemy sami. Ale się wydawało, że damy radę, bo czołgi nie będą jechać bez piechoty… W oparciu o masowe mordy na terenach Polski. Listy proskrypcyjne, samowolka w Warthegau, akcja AB. Nie licząc nawet zabitych żołnierzy.
Nie bylo wtedy masowych mordow jeszcze. Owszem, bylo palenie wiosek we wrzesniu 1939, byla akcja AB. Ale to sa grosze. Wszystko to co najgorsze ze strony Niemcow zdarzylo sie pozniej.
Rosjanie juz mieli za soba wywozke na Sybir. Wkraczajacy Niemcy na tereny wschodnie otwierali wiezienia pelne trupow rozwalonych przed ucieczka.
Tak to. Poczytaj.
Zapytałem Cię co to blitzkrieg, a o ile wiem nie ma specjalnej zgody co to. Ja kojarzę to jako doktrynę strategiczną maksymalizacji wysiłku i planowania w celu skrócenia kampanii i zaoszczędzenia zasobów. I to właśnie Niemcy zrobili. Niemcom bardziej od ropy brakowało jednak chyba bardziej domieszek. Rudy żelaza całkiem też, na szczęście zaprzyjaźnieni Szwedzi.
Powyzej zle napisales na czym polega Blitzkrieg. Ma byc wspoldzialanie rodzajow armii i stworzenie pancernego klina w celu uderzenia w strategiczny punkt. Oczywiscie to co piszesz rowniez opisuje Blitzkrieg, ale rowniez opisuje prawie kazda inna wojne.
Czyli Ty i twoja książka pochylasz się nad taktyką.
I gdzie to współdziałanie tak bardzo nie wystąpiło w Polsce, a wystąpiło potem. Prawda jest taka, że Niemcy jechali na tym cały czas, ale 1) w Polsce byli bardziej nowi niż później 2) umieli świetnie to partaczyć 3) niedostatki technologiczne bardzo im to partaczenie ułatwiały
Wniosek, że w Polsce nie było Blitzu a potem był jest bez sensu, bo liczy się jedynie stopień umiejętnego zastosowania rozwiązań taktycznych – który w Polsce był owszem słabszy. Ale to nie znaczy że go nie było. Phleeeeze.
W Polsce skupiali sie na taktyce podwojengo okrazenia, tak jak i wczesniej w przeszlosci. Nie bylo specjalnego wspldzialania lotnictwa z wojskami ladowymi, a czolgi nie byly wydzielone. Nie mowiac o tym, ze piechota w ogole nie byla zmotoryzowana. Hitler mial dyletancka obsesje ekonomiczna. Dlatego koniecznie chcial zdobyc Kaukaz. Watek ropy sie przewija tez we wspomnieniach niemieckich zolnierzy.
Marcinie, czołgi nie były wydzielone w przełamaniu pod Pszczyną, pod Mokrą, w korytarzu, pod Mławą? Co to znaczy, że czołgi nie były wydzielone? Piechota zmotoryzowana jak najbardziej była zmotoryzowana. Że było jej mało? Takie już uroki cienkiego przemysłu.
Z tą ropą to rozumiem, że się przewijał, ale przecież nie brak ropy ich zabił w końcu. To raz. Dwa, w jaki sposób ktoś rozsądny wyobrażał sobie wykorzystanie ropy z Kaukazu?
Bo we Francji było już wiadomo, że łączność bezprzewodowa nie będzie tak umierała jak się obawiano. Mokra to świetny przykład samodzielnego ruchu jednostek pancernych w masach. No pech że akurat wołyńska brygada kawalerii. Z przemysłem to normalnie – nie był w stanie wyprodukować dość ciężarówek.
To nie byly masy, tylko jedna raptem dywizja. Pod Mławą jeszcze gorzej.
Ale nie dlatego, ze lichy, co? No to fakt, ze do konca wojny nie byli w stanie produkowac dosc ciezarowek. Podobnie jak czolgow. Pomimo tego, ze mieli dwa razy wiekszy przemysl od Rosjan.
A ileż było we Francji? Nie wiem, dla mnie nie jest w stanie produkować (z powodu za małej bazy) pretty much == lichy. Ta baza musiała być jakoś policzona z usługami finansowymi, fryzjerami, salonami masażu.
Bo nie potrafili zrobic tego co Rosjanie, produkujac T-34 non stop i nie robiac w nim przez dluzszy czas wiekszych, chyba, ze ulatwialy produkcje. Zamiast tego pchali sie w idiotyzmy typu Tygrys i Pantera.
Nie. Hamował ich skomplikowany proces produkcyjny, w którym nie przystosowane do prawdziwej seryjności czołgi blokowały linie produkcyjne – gdyby tych linii było znacznie więcej, czołgów też byłoby znacznie więcej. Ale rozbudowa takiej bazy była najwyraźniej bardzo trudna – z powodu słabości bazy przemysłowej. Nb. losy Pantery potoczyły się podobnie – czołg był przystosowany do masowej produkcji, ale należało go produkować (nie jest to zaskoczeniem) na odpowiednio spreparowanych liniach produkcyjnych – których też nie nadążano tworzyć w stosunku do potrzeb. I na to wszystko jeszcze zasmażka z aktywnym zarządzaniem priorytetami przydziału zasobów. Rosjanie aż tak tego nie spartolili.
Dziekuje, ze przyznales mi racje, ze bardzo skomplikowane produkty wymagaja znacznie wiekszej bazy produkcyjnej by mozna je bylo produkowac i w efekcie powstaje ich znacznie mniej niz produktow mniej skomplikowanych.
A, nie nie, ja to pisałem o III i IV. To były podstawowe niemieckie czołgi i nie dało rady ich produkować z powodów jak wyżej. A że V i VI się też nie dało – to były tylko wisienki na tej zasmażce.
Gregu, trzymasz sie trojki jak pijany plotu. to po pierwsze, a po rugie chyba nigdy nie sprawdziles wagomiarow IV, V, VI, ich kosztow produkcji oraz ilosci wyprodukowanych sztuk.
Ale co ma z tego wynikać. Nawet ze zdławioną bazą produkcyjną Panterę produkowano szybciej od III i IV (co nie znaczy szybko). Bo dławiły nie zasoby tylko baza do procesu.
Gregu, bo Speer przestawil zwrotnice. Dlatego ja szybciej produkowano. Naprawde chcesz udowadniac, ze Panthera nie byla czolgiem bardziej skomplikowanym i bardziej materialochlonnym?
W 1942 Speer przestawia zwrotnicę i Pantera jest szybciej produkowana?
Ponawiam pytanie co to znaczy bardziej skomplikowanym. Bo że była lepiej dostosowana do produkcji masowej przy pomocy tego co Niemcy mogli do niej użyć to chyba nie ma sporu?
Skad pomysl, ze w 1942? Bardziej skomplikowany to znaczy, ze wiecej czesci, wiecej instalacji. To proste. Tak jak Megane jest bardziej skomplikowany od Malucha. Wzieli sie glownie za optymalizacje Panthery i wsadzili w to wiecej zasobow. To wszystko. Ale to wszystko pikuś. Jagdtiger tez byl swietnie zoptymaizowany do produkcji?
A w kiedy to Speer zastąpił Todta. To co zrobił Speer w większości zostało przez Todta zaprojektowane. Chodzi o to, że niemieckie czołgi do V składano stanowiskowo. To jest fajne rozwiązanie, ale optymalizacji to ono nie widzi nawet przez teleskom Hubble’a. Żeby zyskać tu wzrost, trzeba było bazę produkcyjną rozbudować znacząco wszerz. A nie było jak i czym, chociaż teoretycznie należało proces przełożyć na nowe liniowe metody. Ale zbudowanie do tego bazy nie było dla Niemców możliwe. Olbrzymim problemem była dla nich na przykład produkcja odpowiednich obrabiarek (które ZSRR dostawał z USA) do takich zastosowań. Więc męczyli się z tą III i IV, a następne co mieli – V – zaprojektowali od razu na linię produkcyjną (chociaż dość pokręconą). Ale tu historia się powtórzyła – żeby czołgów było odpowiednio dużo, duża musiała być baza produkcyjna. Której – podobnie jak w przypadku III i IV – nie byli w stanie sobie zapewnić.
Czekaj, twierdzisz, ze zaprojektowanie i wdrozenie do produkcji Panthery, Tygrysa, Tygrysa Krolewskiego, Jagdpanthery, Jagdtigera, itd bylo latwiejsze od optymalizacji produkcji czworki?
W porównaniu, przemysł ZSRR był mniej rozbudowany wszerz, ale zdolny do adaptacji większej ilości % swojej wydajności. W ten sposób, mając mniej, Rosjanie produkowali więcej niż Niemcy.
Od pewnego momentu (jakoś tak połowa 1942) brano już pod uwagę umiarkowane zyski taktyczno-techniczne. III i IV się widocznie starzały, więc do tej problemowej optymalizacji i kosztów dochodziła jeszcze obawa odpadnięcia technologicznego.
To był pewnie efekt raportów o liczebności przeciwnika i postrzegania czołgu jako broni ppanc głównie. Nb. z tym szaleństwem różnie sobie projektanci postępowali, bo pierwsza Pantera była przecież kijowo opancerzona w stosunku do stawianych przed nią zadań.
Efekt histerii, zapewne prawda. Ogolnie Panthera na poczatku byla czolgiem z problemami, dzieki niej Niemcy przerzneli Kursk, a i potem nie wszystko bylo pieknie.
Zreszta ciekawy jest zarzut, ze czolgi ciezkie oraz dziala szturmowe rozpieprzyly spoistosc dywizji Panzerwaffe.
Wydaje mi się, że nie przez Panterę. Smutny miała debiut, prawda, ale jednak rozmiar radzieckich umocnień i rezerw jakie czekały na niemieckie przełamanie spokojnie by wystarczył, nawet jakby Pantery nie były takie palne. Działa szturmowe ku końcowi wojny czołgi zastępowały były tańsze i prostsze w produkcji (wieża jednak żarła). A czołgi ciężkie nie były włączane do dywizji, zwykle używane w samodzielnych jednostkach. Dlaczego miałyby wpływać na spoistość DPanc? Im bardziej szkodziła żałosna ilość uzupełnień (sprzętowych też).
Nie jestem przekonany. Rosjanie zgromadzili tak dużą nadwyżkę rezerw, że by starczyło z zapasem. Jeszcze w trakcie Cytadeli trzasnęli Niemców operacją Kutuzow,a potem dość gładko doszli do Dniepru.
BTW często się też zdarza doliczanie Niemcom wprost mocy produkcyjnych podbitych krajów, a przecież te moce w żadnym razie nie dawały się istotnie włączyć w niemieckie procesy, a na dodatek wymagały karmienia niemieckimi zasobami.
Nb. mam wrażenie, że wojnę i tak toczyły w znacznej części amerykańskie (lub amerykańskich wzorów) obrabiarki – po prostu ZSRR miał ich więcej.
Przeciez Cytadela skonczyla sie remisem, ktory stal sie kleska z powodu koniecznosci wycofania jednostek na Zachod. I Rosjanie zostali panami pola bitwy, co oznaczala niemiecka niemoznosc sciagniecia sprzetu z pola bitwy. Temat obrabiarek mnie zainteresowal, nic o nim nie wiem. Od kiedy je zaczeli dostawac?
Rosjanie? Szczerze mówiąc nie wiem – nie pamiętam gdzie o tym czytałem. W jaiejś dyskusji na Axis forum zdaje się. Wymiatacz Tooze pisze co nieco na temat, ale o Niemcach tylko.
Jaga, to nie jest wcale młode oblicze! To jest Lenin z okolic rewolucji październikowej, gdy zgolił wąsy i założył perukę. Czemu rewolucja okazała się łaźnią? Moim zdaniem musiało się tak stać, skoro po władzę sięgał kolegialny, zjednoczony prymityw. Wsióry o umysłach karaluchów. Robespierre czy Danton to mimo wszystko byli ludzie jakiejś tam idei i mimo że też ostro polała się krew, to dopiero u ruskich ktoś wpadł chyba po raz pierwszy w dziejach na pomysł, że gdy się eliminuje przeciwnika politycznego, to trzeba rozstrzelać nie tylko jego, ale również żonę, dzieci, a nawet rodzinę brata albo siostry. Paradoksalnie, czytałem, że Mikołaj II nie był wcale złym carem i Rosja tamtych czasów gdyby tylko inaczej rozegrała sprawy I wojny światowej, mogłaby być krajem mlekiem i miodem płynącym. Trochę pechowo przeistoczyła się w potwora, aczkolwiek nigdy oczywiście barankiem nie była.
Hmmm… Kiedyś, dawno temu na studiach zapisałem się pod wpływem naszego wspólnego kolegi PBM na zaawansowane seminarium z – jak on to mówił – jedną z najbardziej cenionych w świecie profesorek z tej dziedziny. (PBM zapisywał się tylko na zajęcia z „najbardziej cenionymi” – innych miał gdzieś). Zajęcia zaczynały się ok. 18.00, więc na wydziale był to już czas sprzątania. Siedzimy sobie w kilka osób w sali, a tu wchodzi tęga kobieta w zatłuszczonych spodniach od dresu, takiejż zatłuszczonej, 20-letniej, męskiej bluzie, a właściwie będącej jej smutnym wspomnieniem, bo praktycznie dokumentnie spranej, z włosami, które ostatni raz widziały fryzjera za C. K. monarchii i okularami na oczach z tak grubymi denkami, że mogłyby z powodzeniem zastąpić szkła w teleskopie Hubble’a. Pani miała krzywą, zaniedbaną szczękę, w której tkwił na środku 1 (słownie: jeden) ząb w górnej szczęce – i mówiła przez to tak niewyraźnie, że rozumieliśmy co 2 słowo. I taka otóż osoba kieruje swe kroki w kierunku katedry. Ktoś z obecnych postanowił wyjaśnić nieporozumienie: – Proszę pani, proszę jeszcze nie sprzątać, tu będą zajęcia! – Wiem! – odpowiedziało tajemnicze stworzenie – bo ja właśnie nazywam się X i będę je prowadzić…
Toteż napisałem, że nie zawsze i wszędzie to się sprawdza, ale w wielu przypadkach patrząc na facjatę myślę sobie „a to na pewno jest taki a taki gościu” i potem okazuje się to trafnym strzałem.
A wiadomo co dokładnie działo się potem z Siwanowiczem? Faktycznie jest gość o takim imieniu i nazwisku w USA, nawet data urodzenia circa about by się zgadzała (1950), ale czy to na pewno on?
Nic nie wiadomo. Siwanowicz był współautorem scenariusza „Najdłuższej podróży” (w czasie, do epoki kredowej i dinozaurów) w późniejszych „Relaxach”. Jeden z bohaterów tego komiksu (Rych) to chyba alter ego autora. I tyle wiadomo.
Prawdziwy upadły anioł. Fascynują mnie takie postaci, a infa o nim brak. Pewnie Bogusław Polch by wiedział. Zobaczyłem go po raz pierwszy na oczy sześć miesięcy temu i myślę sobie – o nieźle trzymający się czterdziestolatek. Dopiero potem połapałem się ile on naprawdę ma lat. Świetnie się trzyma. Dwa lata temu było spotkanie z Siwanowiczem w Łodzi! http://komiksfestiwal.com/en/home/program-2011/
Ja się załapałem dopiero na numer z gazikiem spadającym w przepaść. To był pierwszy Relax, który kupiłem w kiosku. Wcześniejsze numery po pewnym czasie uzupełniłem w antykwariacie Atlas, który za komuny był prawdziwą mekką dla miłośników SF/fantasy (można było tam kupić state Fantastyki, a także francuskie PIF-y).
Aaaaa-le mi się otworzyła skrzynka ze wspomnieniami! Kurcze, gdzieś w piwnicy mam jeszcze całkiem spora ich ilość. Może by tak kiedyś sięgnąć po nie i przypomnieć sobie te rewelacyjne komiksy?
A co do upadku „Relaksu” to ja słyszałem, że zawiesili z powodu kłopotów z pozyskaniem papieru (bo w tamtych czasach były przecież nań przydziały), ale czy to prawda, czy tylko plotka, to już nie wiem, bo i nigdy nie sprawdzałem. Podaję jednak jako temat do sprawdzenia.
No właśnie ja teraz odświeżyłem sobie te komiksy po ładnych 25 latach. I co? Kurka, większość to szajs, panie. Nie da się tego czytać. Pozostają nieliczne perełki – oczywiście Thorgal, Spotkanie, Najdłuższa podróż, Kajko i kokosz, ufole z Emilcina, niesamowity dwuodcinkowy komiks o zamachu na Heydricha, może jeszcze kilka rzeczy. Ogólnie nie radzę psuć pięknych wspomnień
Kurcze, to trochę nie teges. Ja już kiedyś raz się tak nadziałem, kiedy sięgnąłem po kilka książek z mojego dzieciństwa/młodości (np. przełomowa wręcz dla mnie „Cieplarnia” Aldissa po latach okazała się dramatycznie głupim gniotem – no, może przesadzam, ale rozczarowanie przeżyłem potężne). Naprawdę jest aż tak źle? Bo w głowie mam to zupełnie inaczej!
Piotr – gdyby odsączyć nostalgię, to jest IMO nędza. Ale z nostalgią daje radę, to znaczy przyjemnie się przegląda, bo wyłapujesz pojedyncze wspomnienia z dzieciństwa. Na przykład przez te ćwierć wieku nie mogłem sobie przypomnieć w jakim to komiksie bohaterowie kryli się w klasztorze Cyryla i Metodego, skąd ich potem próbowali wykurzyć Niemcy. Tak samo z przyjemnością odświeżyłem sobie zapamiętaną gdzieś głęboko w mózgu klatkę, w której gościu atakuje dinozaura… palmą!
Mnie wtedy zachwycał komiks „Vahanara”. Ciekawe czy dzisiaj wypada tak samo dobrze? Hehe, potem mój klub SFiF (bydgoski Maskon) wydał ten tytuł jako książkę (bo to w ogóle powieść jest), a że środkami podziemnymi, to się esbecja doczepiła i jednego z naszych kolegów nawet aresztowano. Takie to były czasy i takie wariactwa, że nawet za fantastykę można było iść do ciupy. wspomnienia, wspomnienia…
Tak, Vahanara to jeden z tych „może jeszcze kilka rzeczy” Robił wrażenie, zapamiętałem zwłaszcza scenę w której koleś walił z lasera w Vahanarę (?), a ten spokojnie powiadał, że nic mu to nie zaszkodzi. Tyle że za cholerę nie kapowałem o co w tym komiksie chodzi. Właśnie doczytałem, że współtwórca Relaksu Adam Kołodziejczyk nie żyje. Pisał o tym Konrad Wagrowski: gdy cytował Christę: „To był naczelny KAW-u. Mój dobry przyjaciel. Morze wódki wypiliśmy. Już nie żyje. Pewnego razu spytał, czy nie może się podpisać pod komiksem. Chciał być autorem, literatem. To jest jednak mój scenariusz. Niech mu ziemia lekką będzie”.
Komputer się zbuntował, przejmował kontrolę nad załogami statków kosmicznych i wysyłał je z powrotem na Ziemię, by robiły tam bałagan. Załogi były nietykalne – choć właściwie nie wiadomo dlaczego. Rzecz jest adaptacją opowiadania (albo powieści), ale pierwowzoru nigdy nie czytałem.
A pamiętacie skąd braliście Relaksy? Z kiosków? Z giełd, antykwariatów? Ja te kilka numerów, jakie nabyłem na samym początku lat 80. miałem z instytucji zwanej „teczka kioskowa”. W zaprzyjaźnionym kiosku odkładali mi m.in. Świat młodych, iS-y oraz właśnie Relax.
Miałem na własność tylko 5 numerów (zaczytałem je na śmierć) – chyba z kiosków. Kolejne 10-15 numerów czytałem chyba w bibliotece jakiegoś ośrodka wczasowego, albo skądś pożyczane. „Vahanara”, „Najdłuższa podróż” i „Wywiadowca XX wieku” były wydane w latach 80. w takich małych żółtych książeczkach. A kilka lat temu kupiłem komplet na Allegro.
W dokumencie lansowana jest teza, że mafia samodzielnie przygotowała zamach. CIA i FBI musiały rzekomo tuszować sprawę, by nie wyszedł na jaw kolejny plan zabicia Castro. To ostatnie mnie nie przekonuje.
Często też pojawiały się zabezpieczenia polegające na tym, że trzeba było podać określoną frazę znajdującą się w instrukcji do gry. Program wyświetlał prośbę o podanie słowa, które znajdowało się na określonej stronie, w określonej linijce itd. W takim wypadku trzeba było mieć kopię także całej instrukcji.
A tak przy okazji, to coś mi dzwoni we łbie (tylko nie wiem, gdzie i co ;-)), że to nie jedyny taki „pomocnik”. Że jeszcze w jakieś grze widziałem też równie dziwaczne zabezpieczenie kodowe. Ale gdzie? Kiedy? Przy jakim tytule? Dalibóg nie mam pojęcia. A nie chce mi się teraz przeglądać całej mojej ponadtysięcznej kolekcji (tak, tak – jest taka, może jedyna w kraju albo i na świecie – u mnie właśnie, z samymi oryginałami, robi wrażenie ;-)).
Mnie za to przekonuje teza, że mafia samodzielnie podjęła decyzję. Wiedziała, że klan Kennedych złamał dane im słowo i zaczął im się dobierać do tyłków. W tym filmie podają, że były wcześniej (kilka dni wcześniej) dwie inne próby zamachu. Powstrzymano je. W Dallas się nie udało, a establishment stanął przed faktem dokonanym. Lepiej dla niego było nie ujawniać, że mafia decyduje w kraju o tym kto jest prezydentem.
Jak w każdym spisku rozwiązanie jest prostsze, zapewne. Ja to widzę tak, że strzelał Oswald ze składnicy książek i nawet dwa razy trafił, ale ostatni strzał oddał ktoś inny zza płotu na pagórku.
Chodziło o proces rodzina Langbord z Filadelifii kontra Ministerstwo Skarbu USA. Sąd w rozprawie z 2012 r. ostatecznie, jak sądzę – bo to była druga instancja – rozstrzygnął, że 10 Podwójnych Orłów znalezionych przez Langbordów należy do skarbu USA. Mój komentarz: wyrok sądu jest sprawiedliwy. Nie można oczekiwać, że jeśli w przeszłości ktoś coś ukradł (a nie przetopienie tych monet było kradzieżą), to po latach spadkobiercy mogą mówić, że rzecz ich nie dotyczy, przedawniła się, itd. Komentarz nr 2: Langbordowie byli idiotami, że się przyznali do posiadania tych monet. Na co liczyli? Wiedząc co się działo w 2002 przy okazji jednej monety, powinni się domyślać, że mając 10 takich monet i lekko nieczyste sumienie, czeka ich piekło. A mogli po cichu sprzedać kolekcjonerom…
W listopadzie 1963 roku kubański agent Florentiono Aspillaga, który w 1987 roku zbiegł do Stanów Zjednoczonych, w małej chatce przy plaży na północy wyspy obsługiwał urządzenia nasłuchowe nastawione na Miami i główną siedzibę CIA w Wirginii. Rano 22 listopada otrzymał polecenie przestawienia nasłuchu na Teksas. Czy to oznacza, że Castro wiedział, że Lee Harvey Oswald dokona zamachu na prezydenta Kennedy’ego?
Teoria mogłaby dokonać spustoszenia w umysłach niedowiarków, gdyby nie jej pewien aspekt. Otóż dlaczego nie ma tłoku ufo w nowym yorku czy londynie, a ci rzekomi turyści z przeszłości koczują po jakichś zadupiach?
Good point! Moim zdaniem autor broniłby się, że nie mogli fruwać po wielkich miastach, bo zostaliby łatwo rozpoznani 🙂 A ci turyści rozgłosu z pewnością nie potrzebowali.
Różnica jest taka, żd teraz ów sex przypomina fikołki z softcorowych filmików. W San Andreas wacka było widać. Teraz Rockstara stać na najlepszych prawników i doradców.
Nie jestem pewien czy po ostatniej ruchawce muzeum kairskie jest w ogóle czynne. Stawiałbym, że maska tutenchamiego siedzi w jakimś uber pancernym sejfie.
Poczytajcie o nazistowskich eksperymentach i ich układach zawartych w 1945 z rządem USA. Niemieccy naukowcy byli 100 razy zdolniejsi niż amerykanie, w czasie II wojny m. in. na terenie Dolnego Śląska hodowali hybrydy, które miały za zadanie pilotować statki o napędzie antygrawitacyjnym. Po wojnie większość z tych naukowców została zabrana przez jankesów do USA, żeby tam mogli dalej pracować. I to właśnie efekty ich działań. Jak ktoś nie wierzy to niech poczyta, co robiono w kompleksie Riese na Dolnym Śląsku. Opowieści o ludziach-wilkach do dziś tam krążą.
Przykra dla niektórych prawda jest taka, że to RZECZYWIŚCIE był projekt Mogul. Żadnych pozaziemskich spodków nie było. W poniższym filmie jest scena wyjęcia z archiwów fragmentu balonu z balsy, niemal identycznego jak szczątki pokazane przez Jesse Marcela.
to jest możliwe, że obcy przylatują na ziemie. może przecież być tak, że obcy wynaleźli jakieś superszybkie pojazdy, ale ich technika ogólna może być na poziomie ziemi z lat np. 90-tych. dlatego też boją się ziemian i się nie ujawniają. nie mówię, że tak jest, ale taki scenariusz jest możliwy. ja wierze w to, że gdzieś tam daleko jakieś życie istnieje, ale akurat to, że jakieś istoty pozaziemskie były na ziemi wydaje się mało prawdopodobne.
Pisano, że bozon Higgsa to de facto grawiton, czyli poszukiwana cząstka odpowiadająca za grawitację. Obawiam się, że istnienia grawitonu nie da się eksperymentalnie potwierdzić, dlatego że porcje tej energii są zbyt małe, są wielkości które realnie istnieją natomiast ich wartości są podprogowe, dzisiaj nikt ich nie wykryje. Natomiast jestem pewien że grawitony realnie istnieją, w układzie materia – eter musi istnieć coś (grawiton) co przenosi energie między materią a eterem, inaczej grawitacja byłoby to czary mary. Moim zdaniem grawitacja to oddziaływanie w układzie materia-eter, a nie materia-materia.
Po pierwsze, nie istnieje sposób dowiedzenia, że kwarki są lub nie są niepodzielnymi składowymi materii. Czy to znaczy, że nie wolno szukać odpowiedzi na pytanie „czy kwarki są niepodzielnymi elementami materii”?
Kolejną oczywistością jaką zauważyłeś jest fakt, że model standardowy ma braki, a fizyka kwantowa nie wyjaśnia zjawiska grawitacji. I co z tego? Skoro obecna teoria nie jest idealna nie wolno tworzyć lepszych (czyli należy zaprzestać badań) i używać już istniejących? Model standardowy, pomimo braków doskonale wyjaśnia obserwowane zjawiska i pozwala przewidywać z bardzo dużą dokładnością. Jeśli chodzi o alternatywy dla modelu standardowego to możesz choćby odnieść się do teorii strun. Tam również znajdziesz wyjaśnienie zjawiska, które model standardowy określa mianem „bozony Higgsa”. A odpowiedź na pytanie „dlaczego prawa fizyki są takie a nie inne” jest warta kilku nagród Nobla. Problem polega oczywiście na na tym, że nikt jeszcze nie zaproponował teorii wyjaśniającej wartości różnych stałych i pochodzenie zasad fizyki.
Jest ciekawa opinia na temat ruchów w czasoprzestrzeni. Brytyjski profesor Brian Cox uważa, że podróże w czasie są możliwe. Zastrzega jednak, że najłatwiej przenieść się w przyszłość. Według fizyki najłatwiej przenieść się w czasie w przyszłość. Znalezienie sposobu, aby skoczyć w czasie o kilka tysięcy lat może być wykonalne, ale znalezienie drogi powrotnej jest już zdecydowanie większym kłopotem. Pomocna w rozwiązaniu tego problemu może być szczególna teoria względności zakładająca istnienie tuneli czasoprzestrzennych. Takie osobliwości kwantowe z pewnością mogą mieć zdolność do sprawiania zadziwiających rzeczy często przeczących normalnym prawom fizyki. Nadal jednak stworzenie tunelu i jego kontrolowanie może nastręczać wielkie trudności.
Na razie wygląda na to, że ekspedycja marsjańska będzie musiała zabrać ze sobą megazapasy, bo hodowanie czegokolwiek na miejscu jest wielce problematyczne.
Niedawno w Stonehenge znaleziono szkielety. Jeden z nich należał do starożytnego żołnierza, którego najpewniej jeszcze za życia przywieziono na leczenie do druidów.
To dziwne, bo jak ostatnio o tym czytałam to sprawa była otwarta. Znaczy wątpliwości dotyczyły tej czaszki z 1924, bo co do reszty panowała zgoda że to falsyfikaty.
Znakomicie umiał łączyć rozrywkę z moralitetem, kino gatunków z dramatem psychologicznym, nie unikając sentymentalizmu, ale też czasami ze sporym ładunkiem przemocy. Mimo konfliktowego charakteru miał swoich ulubionych aktorów i współpracowników, dzięki którym te filmy przeszły do historii kina. Peckinpah miał swój własny rozpoznawalny styl, dzięki któremu jego filmy wyróżniały się na tle innych produkcji lat 60. i 70., mimo iż fabuły nie były zbyt oryginalne i nie spowodowały żadnej rewolucji, która mogłaby jakoś znacząco wpłynąć na historię kina. Filmy te miały wysmakowane plastycznie barwne zdjęcia plenerowe, które kontrastowane ze scenami przemocy dawały niezwykły efekt dramaturgiczny.
Obecnie Mars ma ok. 100-krotnie rzadszą atmosferę niż ziemska (na równiku zdarza się tam jednak +20 stopni C). Dawniej Mars miał gęstą atmosferę, padały tam deszcze i istniał obieg wody. Chodzi o to, aby ponownie zainicjować w atmosferze, przy słabym obecnie efekcie cieplarnianym, kontrolowany i samonapędzający się. To zresztą wyczerpująco omawia np. R.Zubrin w swoich książkach.Bezpośrednią zasadą jest uwolnienie dwutlenku węgla i wody (lodu) z gruntu i czap polarnych. Istnieją obecnie ku temu opracowane technologie.Eksploracja i zasiedlenie kosmosu jest obecnie kwestią psychologii i motywacji – i tak jak zjawisko współczesnych technologii (w tym Internetu) jest problemem świadomości (nota bene Internet ze swoimi hiper-łączami (myślowymi i intelektualnymi) istniał już w czasach Kopernika – pięknie temat został przedstawiony w filmach – „Kopernik” i współcześnie „Kontakt”}.
Taka ciekawostka – można posłuchać dźwięków z przestrzeni międzygwiezdnej. Podobno to drgająca plazma ale tak czy inaczej brzmi złowrogo:) http://www.youtube.com/watch?v=LIAZWb9_si4
Żołnierz N przyjął w 2008 roku księcia Williama na kurs jazdy dla zaawansowanych w SAS. „Gdyby nie te lekcje jazdy zorganizowane przez SAS dla księcia Williama, zarzuty te mogłyby nigdy nie ujrzeć światła dziennego”, podała Sunday Mirror. „Żołnierz opowiadał, że to musiało być zrobione w tunelu, ponieważ wszyscy byli monitorowani a światło świeciło prosto w oczy kierowcy”.
Do dziś nie wiadomo do czego była przeznaczona. Czy było to miejsce składania rytualnych ofiar,świątynia słońca, obserwatorium astronomiczne. Budowla powstawała etapami od 3000 lat p.n.e. do 1500 lat p.n.e.Zbudowana jest w kształcie podkowy,gdzie wejście wskazuje miejsce słońca w najdłuższym dniu roku.Jest to największa budowla megalityczna (wysokość trylitów od 4m do 9m). Dwie teorie co do przeznaczenia budowli wysunęły się przed inne:
-miejsce kultu Druidów
-obserwatorium astronomiczne
Oczywiście są też teorie ingerencji ludzi z kosmosu podczas budowania Stonehenge 😛
Wykopaliska prowadzone na stanowisku Blick Mead w miejscowości Amesbury koło Stonehenge zmieniają metrykę osadnictwa w Anglii. Badania prowadzone przez zespół dr Davida Jacquesa z Uniwersytetu w Birmingham przyniosły nieoczekiwane wyniki. Obiekt w Stonehenge — zarazem obserwatorium astronomiczne zorientowane na Słońce i Księżyc, świątynia i cmentarzysko — powstawał w kilku fazach przez ponad 1500 lat, budowa rozpoczęła się około 3000 lat p. n. e.
Fajnie, że z takiego filmu da się wycisnąć coś ciekawego… Dwoje pięknych głównych bohaterów, piękne samochody, piękne ubrania, piękny NY, a poza tym fabularna pustka. Nawet na siłę wciśnięci GO i HF nic nie dali.
W akcji są pojazdy obcych z kamuflażem optycznym. Tym różnią się również od ludzkich helikopterów, że nie generują hałasu. Żadna ziemska organizacja nie ma takich środków ani technologii aby porywać zwierzęta, na tak masową skalę. Obcy są tutaj od dawna, znają naszą psychikę, układ społeczny, więc 'badania’ na ludziach odbywają się inaczej i na mniejszą skalę. Zresztą są różni obcy, podobni do ludzi i zupełnie niepodobni. Gdyby hybryda jechała metrem, nie zwrócilibyście na nią uwagi. Niektóre rządowe agencje z nimi współpracują, bo chyba nie mają innego wyjścia i/lub jest to także korzystne dla nas. Oficjalne scenariusze inwazji można włożyć między bajki, bardziej wartościowi jesteśmy wtedy, gdy żyjemy. Po co likwidować 'rezerwat’. My także mamy własne zoo.
Warto spojrzeć za rzut pokazujący analizę zniszczeń kolumn, które spowodował wbijający się samolot. Można oczywiście przyjąć, że tą sporną dziurę wybił jakiś element samolotu, na tyle odporny na zniszczenia, po uderzeniu w budynek, że przeleciał przez szerokość trzech pierścieni i wybił tą dziurę. Problem w tym, że nie bardzo można wyobrazić sobie, który to miałby być element? Pierwsza myśl – silniki. One są na tyle mocne, że faktycznie można by rozważać, że to one wybiły tą dziurę. Tak naprawdę, patrząc na zniszczenia, można uznać, że w grę wchodziłby tylko jeden z nich – prawy. Jednak, jeśli zaznaczymy na rzucie jakim torem miałby on się poruszać, to wyjdzie na to, ze żeby to zrobić, musiałby najpierw skosić dość sporą liczbę kolumn wspierających strop. Teoretycznie możliwe ale… Na rzucie widać, że duża część z tych kolumn oznaczona jest jako niezniszczona – w zasadzie wszystkie kolumny w pierścieniu C są tak właśnie oznaczone. Jak w takim razie ten silnik mógłby wybić ten okrągły otwór? No chyba, że przyjmiemy, że odbijał się on od kolumn na swojej trasie jak kulka we fliperze (nie niszcząc ich przy okazji) i w ten sposób dotarł do miejsca, w którym wybił otwór…
Być może nie tłumaczy to całego zdarzenia ale podważa jego charakter, prezentowany w oficjalnych wyjaśnieniach.Bo jeżeli miały tam miejsce jakieś dodatkowe wybuchy, a w raporcie komisji nic na ten temat nie wspomniano, to… No, właśnie. To znaczy, że ten raport nie jest do końca miarodajny i wspomina o wszystkich zdarzeniach, które miały tam miejsce.
Ogolnie w USA takie rykoszetowo-fliperowe cuda zdarzaja sie juz nie od dzisiaj. Prekursorem byla kula w Dallas, ktora trafila prezydenta, pozniej bodajze kraweznik, zranila Connelego i zostala nienaruszona by znalezli ja na szpitalnym lozku
Autobus do Tuli wysadził nas w centrum miasta. Zdążyliśmy się zorientować, że do strefy archeologicznej jest niezły kawałek. Od czego są w Meksyku taksówki? Zapłaciliśmy coś około 10 złotych (w sumie) i dotarliśmy do celu.
Pogoda nie dopisywała, bałem się o nią trochę, bowiem przed wylotem prognozy nie były zbyt zachęcające. Siłą rzeczy najważniejszy był dzień 3. póki co to nie było to kwestią najważniejszą, ale przebijające się momentami przez chmury słońce zdradzało, jak przyjemnie będzie tam w w obliczu błękitu nieba.
Droga do ruin usłana była… Nie, nie kaktusami Tzn. były i kaktusy, natomiast mnóstwo było straganów, gdzie można było kupić suweniry. Miażdżąca była cena – kawałek ręcznie zdobionego, dość ładnego mierząc miarą „pierdółkową” kamienia kosztował 1 PLN. Dużo piszę o cenach, ale to faktycznie był czas, gdy byliśmy wciąż zaskoczeni tym, jak ten kraj jest tani… Ruiny dały nam przedsmak tego, co zobaczymy na przestrzeni zbliżających się dni. Boisko do gry w pelote, obeliski. Nie przepadam za zwiedzaniem wszelakich zabytków, uwielbiając za to naturę, natomiast kultura Azteków i Majów zdaje mi się być niczym z innego świata, jest w niej coś wyjątkowego….
Kiedyś warunki były tam prawdopodobie inne. Otaczający Marsa pas planetoid to była osobna planeta. Gdy istniała, klimat na Marsie był znacznie bardziej przychylny.
Dokładnie. A erze 8/16 bit kwestia roku to był skok jakościowy. Na takim C64 porównanie produkcji (szczególnie chodzi o grafikę) przykładowo z roku 89 i 91 to przepaść.
Moim zdaniem największa dziura jest jeśli się spojrzy na lata 1982 i 1984. To tylko dwa lata, a przepaść jaka je oddziela jest gargantuiczna. W 1984 r. graliśmy w zupełnie współcześnie wyglądające zręcznościówki i labiryntówki, podczas gdy dwa lata wcześniej szczytem osiągnięć był izometryczny rzut w Crystal Castles albo quasi tekstowy Hobbit. Co dopiero mówić o pięciu latach.
To byłoby straszne marnotrawstwo miejsca gdybyśmy w tak olbrzymim wszechświecie byli sami.A najlepszym dowodem na to że obcy istnieją, jest to że się z nami nie kontaktują. Pomyślcie, lecicie na obcą planetę, spotykacie paskudnych, wrogo nastawionych do wszystkiego co inne ksenofobów, którzy mordują się na skalę masową, wyzyskują jedni drugich, mordują bez mrugnięcia okiem dla jakichś zielonych kulek którymi się wymieniają, najpierw strzelają, a potem sprawdzają,dewastują bezmyślnie swoją planetę, zatruwają, śmiecą,itd…. i co?, podchodzicie i mówicie cześć, ja być przyjazny,ja chcieć mieć ciebie za przyjaciela? Tfu,,, ja bym popatrzył, porwał dzikusa do badań, i odleciał w bardziej przyjazne rejony.
Jakby kosmici przylecieli to by się ukryli tak, że byśmy ich nigdy nie zobaczyli (dzięki swojej zaawansowanej technologii) lub pokazaliby się nam oficjalnie. Wszystko pomiędzy to p%%@!@@enie jakichś wieśniaków, którzy chcą zarabiać na turystach przyjeżdżających zobaczyć „miejsce lądowania kosmitów”
Expanded Universe obejmuje okres daleko wybiegający poza ramy filmów, bardzo rozbudowując historię Galaktyki. Książki najczęściej skupiają się na wydarzeniach poprzedzających lub następujących bezpośrednio po akcji filmów. EU wprowadza też wiele nowych postaci. Są nimi np. bliźniaki Jaina i Jacen Solo, Mara Jade oraz taktyczny geniusz Wielki Admirał Thrawn. W EU Imperium zniewala obce gatunki, ponieważ Palpatine, jego poplecznicy oraz duża część urzędników i wojskowych są ksenofobami. Pomysł ten został wyraźnie zaznaczony dopiero w adaptacji książkowej Zemsty Sithów. Koncepcja zniewolenia obcych ras jest analogią do rasizmu.
Krewetki to faktycznie samowystarczalne bestie, ale jako posiadacz 160-litrowego ekosystemu bałbym się w tej kuli o odpowiednią ilość pierwiastków makro. W szczególności tlenu (krewecie) oraz wapnia i fosforu dla glonów. Sam zapodaję codziennie nawóz i co2 dla roślin, więc krewetek mogę nie karmić i dwa tygodnie. Ale w zamkniętej kuli? Chciałbym to zobaczyć na żywo w akcji. Poza tym jak czyßcić ścianki z glonów? 🙂
Ekosferę opracowali dwaj naukowcy z NASA początkowo w ramach projektu naukowego, potem rzecz skomercjalizowano. Bańka jest szczelna i wszystkie potrzebne do życia materiały są w niej zawarte, w tym wapń oraz fosfor. Krewetki kiedy rosną zrzucają swój zbyt mały egzoszkielet, który następnie zjadają. Jak reklamuje sam producent, nic w ekosferze się nie marnuje. Czyszczenie jest możliwe bez otwierania bańki, wykorzystuje się w tym celu magnesy, jeden wewnątrz bańki, drugi na zewnątrz, podobne rozwiązania wykorzystuje się również w tradycyjnej akwarystyce.
Ten egzoszkielet to po prostu wylinka 🙂 Tak, krewecie wcinają go, bo ma pierwiastki potrzebne do rozwoju. U mnie też wylinki (łatwo je pomylić z truchłem krewetki) są zjadane. Tutaj masz ekosferę w akcji i wygląda na to, że wnętrze jest nieźle zasyfione. http://www.youtube.com/watch?v=y9H90NL9vYU
To filmik sprzed pięciu lat, więc może usprawnili technologię. Aczkolwiek mówię, jako praktykujący akwarysta wątpię w coś takiego. Ciekawostka jest jednak fajna 🙂
Na filmiku jest słoik, ma na wierzchu zakrętkę, a te oryginalne ekosfery to trwale zamknięte szklane bańki. Oczywiście oryginalne czy nie, jak za dużo się wystawi na słońce, to zaburza się równowagę układu. Wszystko można zepsuć, jak się bardzo chce. 🙂
Haha, właśnie znalazłem te komentarze, wiem, że żartujecie, ale nie jestem powiązany z tymi oryginalnymi bańkami, myślę, że te oryginalne nie się nowością, kiedy robiłem tą ekosferę to już je widziałem na internecie 🙂
Dodam, że pierwszy aparat cyfrowy zobaczyłem na oczy w 1996 r. Pokazał mi go Marcin Turski z ówczesnej firmy Digital Media Group. Fotografował nim targi E3 w Atlancie. Sprzęt był malutki, ale robił niezbyt dobrej jakości zdjęcia. Było na nich zbyt dużo niebieskiego, tak jak na źle zrobionych slajdach. Poza tym rozdzielczość była marna. Istniała wówczas niepewność czy ta technologia w ogóle się przyjmie. Jak pamiętam, pierwszy na rynek ostrzej wszedł Olympus, bo analogowi giganci, tacy jak Canon czy Nikon, długo się jeszcze wahali przed przenoszeniem się na format cyfrowy.
Kodak był właściwie bankrutem, dopiero w tym roku, po sprzedaży większości praw patentowych stanał na nogi. W dobrych latach Kodak był właściwie monopolistą z udziałem w rynku sięgającym 90%, ale jak wiele firm którym się udało obrósł tłuszczem i przegapił moment w którym rynek się zmienił. Zresztą nie jest powiedziane, że dzisiejsi wielcy, nie podążą jego śladem. Nikon i Canon obniżają obecnie ceny tradycyjnych aparatów cyfrowych, bo w ich rynek wgryzają się coraz bardziej wypasione smartfony.
Tak, ostatnie lata dla Kodaka to straszliwy czas. Zdaje się, że jeszcze ciągle bronią się przed bankructwem. Ale zobacz, że z Koniką i Minoltą działo się podobnie. Pamiętam, że gdy zaczynała się epoka cyfrowa, tak na dobre, gdzieś około 2000 roku, to Kodak miał w ofercie jedynie jakieś idiotyczne głupawki. Nic ze średniej półki, nie wspominając o wyższej. Tak ja to pamiętam jako użytkownik. Nie twierdzę, że być może coś takiego miał w ofercie, tyle że kompletnie tego nie było widać na rynku. A jak się przespało erę cyfrową, to można już tylko tak jak Leica odpalać w galeriach handlowych odpicowane salony i sprzedawać akcesoria dla hipsterów i profesjonalistów 🙂
O masowości produkcji Kodaka świadczy fakt, że dzisiaj na ebay te stare aoaraty (nie no 1 ale kolejne modeke chodzą po 50$. Trochę mało jak na technologiczne cacka sprzed wieku.
Był powtórny cud słońca w Fatimie 13 maja 2011 r. Pielgrzymi, którzy przybyli wtedy do Fatimy na uroczystości dziękczynne za beatyfikację Jana Pawła II mogli obserwować na niebie słońce otoczone różnokolorową obręczą. Wielu pielgrzymów interpretowało ten fenomen jako cud Jana Pawła II. Po roku ten niewytłumaczalny fenomen znów się powtórzył. Miał miejsce również w Fatimie i również 13 maja, a świadkowie opisują to niezwykłe zjawisko atmosferyczne jako słońce otoczone różnokolorową obręczą. Ludzie niechętni wszelkim tego rodzaju zjawiskom szybko znaleźli wytłumaczenie – że to jak najbardziej naturalny fenomen zwany przez naukę „efektem halo”. No cóż, być może. Chociaż już wytłumaczenie dlaczego miał on miejsce tylko w Fatimie i to podczas religijnych uroczystości wyjaśnić już trudniej. Nie już chcę wspominać, że zjawisko to ma miejsce również 13 maja, również w Fatimie również w tym roku. Sprawdza się w tym wypadku znane powiedzenie, że aby być zadeklarowanym ateistą, trzeba naprawdę być człowiekiem głębokiej wiary. W tym wypadku w ciąg zbiegów okoliczności.
Te osoby doskonale wiedziały, co się miało wydarzyć i tak samo gapiły się na słońce. Już nie mówiąc o tym, że słyszały później o tym mnóstwo opowieści. Biorąc pod uwagę, jak działa ludzka pamięć (a płata ona niesamowite figle i sprawia często, że „doskonale pamiętamy” coś, co nie miało miejsca – zapewne każdy ma takie wspomnienia), nawet jeśli nic nie widziały, już po krótkim czasie mogły być przekonane, że jednak widziały.
Nawiasem mówiąc, cud słońca wyglądał różnie według różnych relacji (jedni mówili, że skakało po nieboskłonie, inni że zmieniało kolor itp.), a byli i tacy, którzy nic specjalnego nie widzieli.
Lovecraft w tym domu miał idealne warunki do rozwoju: gdy zainteresował się Baśniami tysiąca i jednej nocy, matka zabrała go do sklepów z ciekawostkami orientalnymi, urządziła mu kącik arabski itp., kiedy zaś zapragnął mieć laboratorium chemiczne - również starała się spełnić zachcianki chłopca. HPL od wczesnych lat dzielił zainteresowania literackie z naukowymi. Wkrótce poznał Pieśń o starym żeglarzu S. T. Coleridge’a, a w końcu mitologię starożytnej Grecji i Rzymu. Jego zainteresowanie bóstwami starożytności było ogromne: stawiał nawet ołtarze ku czci greckich i rzymskich bogów oraz pisał wierszowane parafrazy starożytnych eposów.
próbowałem to obejrzeć jako fan Sherlocka i odrzuciło mnie. W ogóle nie ma podjazdu do wizji BBC. Dedukcje strasznie toporne, ze skrajności w skrajność. Patent z damskim Watsonem też mi nie podszedł. Jeszcze zauważyłem, że tak jak Dr House był wzorowany na postaci Sherlocka, tak w Elementary Sherlock był za bardzo wzorowany na Housie 😉
Na targu staroci kupiłem kiedyś aparat Kodak 35, jeden z pierwszych (jak nie pierwszy) popularny aparat na film 35mm. Około 50PLN. Po numerze na obiektywie znalazłem w necie informację, że został wyprodukowany w 1946 roku. Działam w rekonstrukcji historycznej U.S. Army, więc aparat jest klimatyczny i z epoki. Zdjęć z tego aparatu nie da się podrobić żadną cyfrówką czy magicznymi programami.
A co do ceny aparatów na eBay znaczenie może mieć ich ilość. Stany to nie Europa – tam jak czegoś jest dużo, to… jest naprawdę dużo 😉 A przy wczesnej fotografii to sam aparat nie był chyba cudem techniki, tylko bardziej to co z niego wychodziło. Ot, pudełko z kluczem od zegara i korkiem z wanny…
Nie jestem zwolennikiem teorii spiskowych. Ale przypadkiem obejrzałem film analizujący drugi samolot wbijający się w WTC. Autor udowadnia, że to była animacja komputerowa – budynek rzeczywiście eksplodował, ale nie w wyniku uderzenia samolotu. Ten został później dodany na materiałach, które oficjalnie pokazały przebieg zdarzeń. Jest wiele elementów, które wskazują na postprodukcję. Też przyszło mi w tym wypadku do głowy pytanie, co stało się z prawdziwym samolotem i jego pasażerami.
Mr President of the United States, WTF? (ściągnę służby na Tunguską?)
Dokładnie tak! Samego no 1 nie widziałem na żadnej aukcji, ale już modele z 1910 w przyzwoitym stanie zachowania chodzą po 10$. Wydaje mi się, że z Kodakami no 1 jest trochę tak jak z Black Penny w filatelistyce – każdy, nawet neofita, chce to mieć i już. Dlatego nawet jeśli wyprodukowano dużo egzemplarzy, obecna cena może być bardzo wysoka. A kolejne modele są już tanie jak barszcz.
Obecnie błędów może nie ma albo są bardzo nieliczne, ale EU rozrósł się na tyle, że nastąpiło zjawisko „spłaszczenia charakterów”. Vadera na przykład wyepsploatowano do cna. Na horyzoncie brak jego zastępców.
Co do ilości strzałów, to pięknie wypowiedziała się sama Jackie Kennedy przed komisją Warrena: Więc, musiały być na pewno dwa, jeden zmusił mnie do spoglądania na Gubernatora Connally’ego, który krzyczał. Zdziwiło mnie to wszystko, bo najpierw myślałam, że były 3 strzały. Jedna która sprawiła, że Connally zaczął krzyczeć, druga która trafiła Johna w szyję i ta trzecia… Jednak później przeczytałam, że Gubernator Connally i mój mąż zostali trafieni przez jeden pocisk. Czyli jeśli mam powiedzieć ile widziałam kul, które narobiły „szkód” są to te dwie. Osobiście uważam, że gdyby Gubernator Connally został trafiony przez ten sam pocisk w plecy co mój mąż, zauważyłabym to! Przecież widziałam jego plecy.
Kto wie czy gdyby McQueen trafił do tej willi, wypadki nie potoczyłyby się inaczej? Frykowski był z tego co pamiętam, podpity, a McQueen był agresywnym brutalem i może podjąłby walkę z napastnikami.
Nie, nie, nie. Snuff powstaje w celu rozrywki dla psychopatów. Nie jest snuffem przypadkowe telewizyjne nagranie czyjegoś zabójstwa lub samobójstwa. Może być tak, że np. niechcący kamera notebooka nagra czyjeś powieszenie się, a później ktoś dorwie ten film i będzie go pchał na Torze, i wtedy to się kwalifikuje jako snuff. Ale nie powszechnie dostępne TV news, które coś zarejestrowały.
Nie wiem czy zdajesz sobie sprawę, że snuff w formie opisanej przez ciebie nie istnieje? W czasie gdy pisałem na ten temat pracę, czyli około 2000 r. nie było potwierdzone istnienie ani jednego filmu tego rodzaju. A wszelkie podobne doniesienia są w USA ścigane z urzędu przez FBI. Zwłaszcza „Snuff” Findlayów okazał się fejkiem. Fejkiem za to nie było zdekapitowanie Findlaya przez śmigło samolotu, ale to BTW. Wniosek jest taki, że snuff w rozumieniu podanym popcornowym widzom w takim 8mm z Cage’em czy Hostelach to klasyczny miejski mit. Jest taka książka „Killing or Culture: History of Snuff Film”, w którym autor David Kerekes definiował snuff w sposób jaki to opisałem, czyli prezentowanie „śmierci na żywo”. Była to podstawowa lektura na ten temat. Z tego co pamiętam, problem ze snuffem w tym rozumieniu mieli już w latach 60. twórcy kultowego Mondo Cane 2, a potem rozpoczęła się cała fala telewizyjnych okropności w latach 70. O Dallas Kerekes nie wspominał, co odnotowałem teraz jako nowość.
Dawno zajmowałeś się tematem, bo oczywiście istnieje. Interesujące, czy najpierw była idea w kulturze, a potem wykonawcy, czy jednak snuff istniał od dawna, a to, że nie udało się nikomu udowodnić, niewiele znaczy. http://en.wikipedia.org/wiki/Snuff_film
Sekundeczka. Żebym nie musiał się przebijać przez długi tekst po angielsku, rozjaśnij mi – jaki jest najsłynniejszy przypadek snuffu w twoim rozumieniu, to znaczy nakręconego dla bandy bogatych freaków „dokumentu” z mordowania na zamówienie jakiegoś delikwenta? Kto i kiedy za to beknął?
Definicja snuffu niekonieczne obejmuje „profit”, natomiast obejmuje „rozrywkę” – i tam są właśnie takie przykłady, a la „nakręcimy, jak zabijamy gościa i wrzucimy na YT”.
Gdzie są? Dział „recorded deaths” jest dość krótki, bo dwuwersowy i nie zawiera żadnych nazwisk ani dat. Jeśli już jesteś takim miłośnikiem Wikipedii, to polecam zajrzeć tutaj: http://pl.wikipedia.org/wiki/Snuff_film Całkowicie po polsku wyjaśniają, że „Istnienie takich filmów nie zostało potwierdzone, zaś informacje na ich temat ograniczają się głównie do miejskich legend”. Rozumiem, że dla ciebie to rzecz jasna nie zamyka dyskusji?
Ty masz jakieś dziwne tendencje do puszczenia tezy, po czym zatykasz uszy i „lalalala!”. Oczywiście, że nie zamyka. Nie ma tam ani jednego przypisu, nic, po prostu twórczość samego wiki-edytora. Tymczasem w angielskiej wersji hasła są KONKRETNE linki opisujące realne wydarzenia. BTW, żeby było jasne: nie twierdzę, że snuff to jest jakieś zjawisko porównywalne z handlem narkotykami. Ale incydenty już miały miejsce. Naprawdę nie jest to, niestety, nic dziwnego. Skoro w Wiśle wyłowiono płaszcz z ludzkiej skóry, to można śmiało założyć, że życie naśladuje sztukę i gdzie indziej. http://en.wikipedia.org/wiki/Dnepropetrovsk_maniacs Przy czym żeby było jasne: nie mówie o ich claimie, że to na zamówienie „rich snuff movie collectora” się odbyło. Mówię o tym, że nakręcili, po czym puścili na sieć dla radochy. To się kwalifikuje – według definicji – jako snuff.
Przeczytałem. Ciekawy casus, nie wiedziałem o tym. Tyle że z tego co widzę, oni to kręcili dla własnych potrzeb i tylko przez przypadek któryś z tych filmów trafił do netu. To była banda zdegenerowanych świrów, a nie wyrafinowanych i zarazem zboczonych kreatorów zbrodni. Poza tym z tego co widzę, te filmiki znalazły się w necie przez przypadek. Istnieje różnica między ich casusem a tym co wg definicji _chcielibyśmy_ uznawać za snuff. Zauważ – w klasycznym rozumieniu morderstwo jest robione wyłącznie po to, by je _nagrać na wideo_ i potem w mniej lub bardziej ukryty sposób dystrybuować. Ty podajesz przykład kolesiów, którzy wyruszają na mordercze łowy, niejako przy okazji filmując. Potem ich filmik wycieka do netu Moim zdaniem jest spora różnica między oboma przypadkami.
Powstaje słuszne pytanie: po co Babuszka miałaby lornetować prezydencką limuzynę, podczas gdy stała od niej o kilka metrów? Jasna sprawa, że nikt do końca nie wie co ona miała w dłoniach, ale mimo wszystko najbardziej prawdopodobna wydaje mi się kamera.
Głównie takie, że Oswaldowi – który nie strzelał, bo nie miał żadnego wspólnika – starano się przypisać wszystko co tylko było możliwe: związki z Sowietami, z Kubą, a także wywrotową działalność polegającą na strzelaniu do przypadkowych amerykańskich generałów. A nawet jeśli przyjąć, że Oswald jednak strzelał go Walkera, to potwierdziłoby to opinię o nim jako o fatalnym strzelcu. Celować z kilkudziesięciu metrów do praktycznie nieruchomego celu i nie trafić, to spora skucha. I mam wierzyć, że pół roku później nagle zaczął strzelać lepiej niż strzelcy wyborowi? Która ze wspomnianych dwóch opcji nie byłaby prawdziwa, podkopuje wersję oficjalną opisującą zachowania i motywy Oswalda.
Jest i kolejna opcja w tym wszystkim. Nikt nie wie dlaczego zastrzelono JFK, służby USA nie ukrywają prawdy bo sami jej nie znają> nikt nie wie dlaczego Oswald był w to zamieszany. Czemu więc forsuje się wersję z Oswaldem? Bo nikt w USA nie chciałby się przyznać że czegoś nie wie – byłoby to ogromną stratą na wizerunku mocarstwa i jego wszechpotężnych służb. Dlatego nie wiedząc wszystkiego, ale mając Oswalda można było sfingować jednoznaczne dowodowy an jego winę i bez drążenia tematu odtrąbić sukces – wiemy kto zabił.
Czesto nie zdajemy sobie sprawy jak cienka linia dzieli nas od szalenstwa, krzyk – naturalny odruch ludzki, jak i obraz krzyk, sa wg mnie forma ujscia emocji, ktore skumulowane tworza cos na wzor ekspresjonistycznego malowidla, a nieuwalniane doprowadzaja nas do obłędu.
Przecież ona już swoje zarobiła na H.Poterze po co miała się sama demaskować? Swoją drogą jak spoglądam w jej oczy to mam wrażenie, że diabeł na mnie patrzy…
Kiedyś dyskutowałem z osobą chorą na schizofrenię i ona twierdziła, że Krzyk to esencja Morbus Bleuleri. Oczywiście, to tylko sztuka podlegająca interpretacjom, ale mi też wydaje się, że rozpadająca się twarz to trochę za dużo jak na rozpacz.
Podróże czasoprzestrzenne są możliwe rzecz jasna…na papierze. Wielu ludziom wydaje się, że matematyka i fizyka to nauki ścisłe, podczas gdy tak naprawdę są to jedynie przybliżone, językowe opisy rzeczywistości.
Dobrą ilustracją tego o czym mówię jest liczba pi. W ujęciu graficznym IDEALNA (nie występująca w przyrodzie) liczba pi to stosunek długości obwodu koła do długości jego średnicy. Ale jeżeli ten sam stosunek zechcemy przedstawić za pomocą liczb…no cóż, najtęższe komputery sobie z tym nie radzą, jeżeli internet nie kłamie to w tej chwili doszliśmy do iluś tam trylionów cyfr po przecinku i końca nie widać.
Tak więc nie łudźmy się co do różnych podróży i tuneli. 🙂
Kiedy Newsweek ogłosił śmierć swojej amerykańskiej papierowej edycji dogrzebałem się w internecie do ciekawej opinii. Otóż jakiś ekspert-medioznawca stwierdził, że być może w przyszłości papierowe wydania książek i gazet będą funkcjonować tak jak dziś funkcjonują trampki i wojskowe ciuchy. Będzie sobie jechał taki delikwent tramwajem, wszyscy dookoła z tabletami, a on będzie szeleścił swoim ekskluzywnym papierowym wydaniem i w ten sposób będzie mówił „jestem cool, jestem inteligentem, jestem czymś ekstra”.
To w ogóle jest szersza dyskusja o pojawianiu się nowych mediów, ich ewolucji i zastępowaniu przez nie starych. Takie medium jak radio wcale nie wymarło po tym jak weszła telewizja. Telewizja nie wymarła po wejściu Internetu. VHS a potem DVD nie zabiły kina. Oczywiście, zmianom podlegały ich zasięgi oddziaływania, ale generalnie nie ma zjawiska całkowitego wymierania medium. Chyba że jest to na przykład VHS, pod każdym względem gorszy od DVD – ale wówczas mówimy o umieraniu nośników i technologii, a nie całych mediów. W przypadku e-booków i książek mówimy IMO o dwóch nośnikach tego samego. Tyle że ekran nie zastąpi papieru – bo bardziej męczy oczy, bo nie pachnie, bo nie da się go pożyczyć koledze. Zatem trudno to porównywać do przypadku VHS i DVD, gdzie nastąpiło całkowite wyparcie. Poza tym przy książkach dochodzi element kolekcjonerski. Nie mówię o samym trzymaniu na półce, ale o posiadaniu białych kruków. W przypadku e-booków takiego zjawiska nie dostrzegłem 🙂
Miczu, jest taka teoria, która mówi, że w zasadzie wszystko jest „medium”.
Był taki znany filozof Wittgenstein, który twierdził, że da się powiedzieć tylko tyle ile może wyrazić język. Niestety, pojęcia wraz z ewolucją człowieka ulegają rozszerzeniu. Dziś trudno już powiedzieć, że ludzie wyrażają siebie tylko przez język. Są koncepcje (naukowe), które mówią, że na przykład seks jest formą wymiany informacji. Ba, co tam seks; w skali mikro nawet kontakt dwóch kwarków, czy co tam obecnie jest najmniejsze, jest „wymianą informacji”. 😉
Polecam książkę Jamesa Gleicka „Bit, wszechświat, rewolucja”. 🙂
Zgoda, wszystko może być medium, co nie wyklucza tego co napisałem wcześniej. Nie ma tu pola do polemiki 🙂 Moim zdaniem poprzez swą rozłączność u podstaw czy jak by to chcieć nazywać, papierowe książki nie zostaną całkowicie lub nawet w przeważającej części wyparte przez sektor digital. Wymiana informacji, wymiana informacji – a co to w ogóle jest informacja? Niektórzy fizycy teoretyczni przewidują, że istnieje rodzaj nieodkrytego oddziaływania, które z grubsza można określić jako „myśl” lub „informacja”. Ale to na razie jeszcze SF 🙂
Z tego co pamiętam, do ogólnej teorii wszystkiego, czy jak to ujął ŚP Douglas Adams do liczby 42 😛 ciągle nie pasuje grawitacja. W sensie matematycznym. Mam swoją teorię na ten temat, ale to już temat na osobny artykuł na „Tunguskiej”. Jest bardziej odjechana niż UFO. 😉
Moim zdaniem odczytywanie obrazów (ale także dzieł literackich czy filmowych) przez pryzmat biografii ich twórców nie jest w pełni właściwe. Oczywiście, trudno się nie zgodzić z tezą, że jeżeli ktoś był alkoholikiem czy schizofrenikiem to jakaś cząstka owych przypadłości uwidoczniła się w twórczości, ale może właśnie to tylko cząstka.
Poza tym czasem warto po prostu sobie popatrzeć na obraz, nie przydając mu specjalnych znaczeń. Dekonstrukcja zabija tajemniczość, a przecież w tajemniczości cały urok. 🙂
Książkę jedynie przeglądałem, ale tezy znam. Z tego co rozumiem pozycja wpisuje się w modny ostatnio i uprawiany, niestety coraz częściej nawet przez rzetelnych historyków, gatunek „historii alternatywnej” czy też jak kto woli „political fiction”.
Po Becku można jeździć, że był słabym ministrem (bo był), ale prawda jest taka, że na Niemców pod koniec lat trzydziestych silnych w Europie nie było. Gdybanie nie ma sensu, militarna potęga Rzeszy po prostu musiała znaleźć ujście w wojnie, bo taka jest natura rzeczy. Wiem, że sam stawiam teraz ryzykowną tezę, ale wydaje mi się, że Hitlerowi wcale nie chodziło o lebensraum czy endlosung, chodziło o wojnę, agresję jako taką.
Zdecydowane plusy filmu to dialogi, muzyka i fabuła, a także galeria drugoplanowych postaci, nakreślonych z rozmysłem na charakterystycznym, lokalnym tle. Meksykański don padre hodujący byki, skorumpowany agent CIA preferujący rosyjską ruletkę czy admirał marynarki o nalanej twarzy i rozmytych zasadach moralnych – wszyscy oni mają swoje pięć minut i złote kwestie.
Przecież nigdzie nie napisałem, że ponieważ Munch miał nałogi, to malował wykolejeńców. Jest dokładnie tak jak piszesz – patrzę na Krzyk, w momencie gdy robiłem to po raz pierwszy na żywo kilka lat temu, nie wiedziałem jeszcze prawie nic o Munchu, a już wówczas miałem wrażenie, że patrzę na nieszczęśliwą, potrzebującą pomocy (czy można jej udzielić?) osobę chorą psychicznie.
Fajny tekst. Przypomniał mi się koleś, który też udawał chyba nie samolot, ale ptaka i podczas lotu ze zbocza góry huknął głową (na szczęście miał kask) w skalną półkę.
Ciekawy artykuł. Trochę surfuję po necie, ale o tym człowieku nigdy nie słyszałem, a zatem Tunguska wypełniła swoją rolę.
Wynalazek rodem z Tytusa, przypomina się profesor T. Alent. Ciekawe czy ludzkość zbuduje też kiedyś, na przykład, wannolot? W kontekście skrzydła odrzutowego taki wehikuł już nie wydaje się być czymś wyjątkowym.
Muszę to napisać, ponieważ dziwnym zrządzeniem losu (biorąc pod uwagę, że siedzę teraz i komentuję artykuł o Munchu) kilka dni temu do szpitala psychiatrycznego trafił człowiek, z którym pracuję. Kiedyś cierpiał na schizofrenię, wykaraskał się z pomocą silnych leków, ale ostatnio nastąpił nawrót choroby. Nie nastąpił on jednak bez przyczyny; został poprzedzony tygodniami, a wręcz miesiącami tęgiego picia i trudno uwierzyć, żeby używki nie miały na ów nawrót wpływu (przypomina się historia Syda Barretta). Żeby było jeszcze ciekawiej, w kontekście artykułu, człowiek ów jest częstym bywalcem krakowskich knajp (jak najniższego sortu rzecz jasna), nieudanym literatem, miłośnikiem młodopolskiej dekadencji i uwielbia Przybyszewskiego (między innymi). Piszę „jest”, bo przecież chciałbym żeby znowu wrócił do „świata”.
Ot taka prywatna historia… Czy można udzielić pomocy? Można, przecież są odpowiednie lekarstwa, wiemy jak i na co działają. Ale tak naprawdę nie wiemy co się dzieje w głowach ludzi cierpiących na podobne przypadłości, możemy jedynie się domyślać.
Jeżeli mogę nieco zaofftopować, bo sprowokowała mnie fotografia ilustrująca artykuł, ciekawą sprawą jest to, że nasi zasłużeni komiksiarze wracają na starość do malarstwa. Byłem jakiś czas temu na wystawie poświęconej Grzegorzowi Rosińskiemu i chronologiczną wycieczkę po jego twórczości kończyły klasyczne zupełnie obrazy na płótnie przedstawiające…Thorgala. Datowane na 2012.
Tadeusz Baranowski, znany między innymi ze słynnych „Na co dybie w wielorybie…” oraz „Antresolki Profesorka Nerwosolka” miał całkiem niedawno (bodajże maj) wystawę w Soho Factory. Dzieła jak najbardziej malarskie, ani krzty grafiki czy nie daj Boże komiksu.
Co ciekawe, obaj panowie rysowali razem podobizny istot opisywanych przez Jana Wolskiego w Emilcinie. Powstał z tego komiks w Relaksie. Co do komiksów, to Rosiński wygląda mi na zmęczonego Thorgalem. Oddał stery innym rysownikom w odpryskowych seriach, a sam zajął się tym co mu sprawia pełną przyjemność, czyli malowaniem. Wiadomo, że nie zrezygnuje z Thorgala, bo to maszynka do zapewnienia przyszłości całej jego rodzinie, ale śladu sztuki już w tym nie ma.
Wannolot z tego co pamiętał zasuwał z szybkością samochodu. Głów chłopakom nie urywało. Poza tym nie był przecież zadaszony, a oni fruwali nim bez specjalnych strojów.
Moje zupełnie prywatne zdanie jest takie, że pomocy schizofrenikom – mówię o wsparciu społecznym, powiedziałbym wręcz że jednostkowym – nie da się udzielić. Po prostu to co się da zrobić i tak nie pomoże, a samemu przejmuje się część efektów ubocznych. Leczenie farmakologiczne to osobna sprawa. W to nie wnikam; zostawiam sprawę lekarzom i najnowszym metodom terapii grupowej i wszelkiej innej. Schizofrenicy posiadają wielką potrzebę akceptacji i zrozumienia piekła przez którą przechodzą. W praktyce oznacza to przyłączenie się do akcji w stylu „ktoś nas śledzi”, „zawróćmy bo mam przeczucie że coś złego się wydarzy” albo w najlepszym razie „wyjdźmy czym prędzej z tej restauracji”. Prosta stąd droga do wkroczenia w tą samą otchłań, z której próbuje się ratować schizofrenika. Zrozumieć co tkwi w głowie schizofrenika się nie da, trzeba by wejść w jego skórę, a to oznacza zgodę na autoszaleństwo.
Jedno jest tylko zastanawiające. Skoro według Sitchina Anunnaki siedzieli na ziemi ponad 400 tysięcy lat, to dlaczego tak niewiele jest śladów ich bytności? O ile w ogóle jakiekolwiek są. W Eridu jako takim nie ma nic specjalnego.
Tak samo nie ma śladów na istnienie Boga, potrafią znalesc szkielet dinozaura z przed milionów lat a nie potrafią znalesc nic co jest opisane w bibli😂😂😂 szczerze to prędzej uwierz w historie sunerow jak w biblie
Poprostu a historia jest prawdziwa ale nie pasuje do oficjalnej wersji kościoła i pseudonaukowcow którym wydaje się że wiedza lepiej a Poprostu fałszują prawdziwe dzieje człowieka, pomyślcie o teorii Darwina np to dopiero stek bzdur
Mikemo, nie budzisz zaufania. Mnóstwo błędów ortograficznych w krótkim tekście świadczy o Twoim niskim wykształceniu, a za tym o niewielkiej wiedzy. Wybacz, ale Twoja wypowiedź jest wybitnie subiektywna.
Kto ma oczy niech niech widzi, a ten który widzi, niech patrzy. Twierdzisz, że jest mało śladów bytności? Zajrzyj do Sakkary w Egipcie. Jest tam kompleks świątynny mający około dwadzieścia sześć sarkofagów, które są precyzyjnie wykonane z marmuru. Być może nic w tym nadzwyczajnego ale problem rodzi się wtedy gdy zaczniemy myśleć po co i dlaczego ktoś miał by je tam umieszczać zwłaszcza gdy obecnie wszystkie są puste. Ich wielkość z góry mówi o tym, że nie były one przeznaczone dla ludzi. Ich długość jest ponad pięciometrowa a wysokość ponad trzy metrowa. Aby podnieść pokrywę jednego z nich, brak nam we współczesnych czasach narzędzi i technologii aby to uczynić. Ktoś jednak wszystkie je otworzył. Po co? Wyraźnie tu widać, że ktoś nie chce aby prawda wyszła na jaw. Linia czasu. My ludzie stworzymy następną cywilizację tworząc maszyny które będą nam służyć. Gdy dostrzeżemy swoje dzieło i zrozumiemy co zrobiliśmy, damy im spokój i wolną wole tak jak to my otrzymaliśmy od kogoś.
Ludzie od starożytności budowali ogromne kompleksy świątynne i często nad wyraz wielkie zwłaszcza jeśli chodzi o wielkości posągów a ty w jakiś sarkofagach doszukujesz się cudów?
Problem w tym że wg najnowszych teorii to nie ludzie (a napewno nie w ciągu ostatnich 10 tys lat) zbudowali te megalityczne budowle. My tylko je ponownie odkryliśmy i zasiedlilismy ok 5 tys lat b.c.
Niewiele jest śladów ale są obrazki tabliczki mity mitologię anunnakow itd obrazu Boga chrześcijańskiego nikt nie znalazł bo biblia jest ściągnięta z sumeru przexuez to proste 🤷♂️
Pytanie czy po potopie, który na wszystko na poziomie morza nałożył kilku(dziesięciu?) metrową warstwę osadów, mogło się ostać cokolwiek? Poza tym do twórczości Sitchina należy IMO podchodzić z dużą rezerwą. Oczywiście, najłatwiej przyjąć, że Sumerowie bredzili i żaden Anu nie istniał. Tylko czy to spowoduje, że poczujemy się spokojniejsi i mądrzejsi?
Przed potopem wszystko było większe. Jeżeli stworzysz warunki przedpotopowe rośliny osiągają gigantyczne rozmiary. Ciśnienie 2 bary, 35% tlenu i 2% CO2 i masz gigantyczne pomidory rosnące do 15 metrów i posiadające do 15 000 owoców. Ziemia jest konfigurowalnym ekosystemem..
Rodzi się pytanie.. Czy sitchin otworzył drogę pisząc swoje książki w oparciu o badania i dokumentację archeologiczne czy też miałby na celu zbudowanie uroionego świata w okresie nienasycenia informacjami Religi które są.. Nie pełne.. Przekłamane.. Nadmiar zagadkowe?
Czy my hako gatunek ludzki w dobie dzisiejszych technologii nie jesteśmy w stanie zweryfikować historii skoro jest tak wiele potwierdzonych naukowo faktów? Podobnie jak z wiedzą dotyczącą Anunnaki jest z naszą wiedzą historyczną.. Gdzie jesteśmy celowo uwsteczniani… Blokowani i prowadzeni ślepa uliczką. Gdzie ok 890 n. e. Nagle pojawia się grupa.. Polanie.. Lech Czech i rus… I potem chrzest i td.. Natomiast najnowsze doniesienia oparte dowodami naukowymi przybliżają prawdę że oto…
Polska historia sięga do czasów starożytnego Rzymu… Polskie księstwo Lechickie pod korona Awillo Leszka ujęte w dziełach pisarzy sprzed setek lat a nawet tysięcy lat. Polecam
Książkę P. Janusza Bieszka.
Gdzie jest gro dowodów jak historycy celowo bądź z niewiedzy oszukują nas. Czy podobnie jest z wiedzą o Sumerach? Anunnaki?
Pozdrawiam zdrowo myslacych
Tzw. syndrom Conan Doyle’a. Choć Rosiński i tak długo wycierpiał, a Doyle nie wytrzymał do tego stopnia, że uśmiercił swojego bohatera. Z drugiej strony Thorgala – jako postać – uśmiercić trudno, bo wciąż oscyluje gdzieś pomiędzy światami, ludzkim i boskim.
Nawiasem, już jakiś czas temu zauważyłem, że serie komiksowe przypominają nieco telewizyjne soap opery, czyli działają na zasadzie „każdy z każdym”. Kiedy brakuje pomysłów na tzw. plot twist nagle z dalekiej podróży powraca dawno niewidziany przyjaciel, który w dodatku okazuje się kimś kim wcale nie był. W komiksie fantasy jest mile widziane żeby taki delikwent powrócił z zaświatów.
Inną ciekawą sprawą, z której niewielu ludzi zdaje sobie sprawę jest to, że metafizyka obrastająca Thorgala nie wzięła się znikąd, wyrasta z ducha czasów. Koniec lat siedemdziesiątych, kiedy rodził się zamysł opowieści o dzielnym wikingu to okres wzmożonej fascynacji teoriami Danikena, Charroux i paleoastronautyką ogólnie. „Dziecko gwiazd” nie przybyło więc z wyobraźni Van Hamme’a, spłynęło do nas z kart książek w/w autorów. 🙂
Jako osoba usposobiona fizykalistycznie nie mogę się zgodzić z tezą, że da się „wejść w skórę” schizofrenika; spróbować zrozumieć to jedno a poczuć coś lub stać się kimś to drugie. Innymi słowy, to co się dzieje w mózgu osoby nerwowo chorej dzieje się za sprawą konkretnych bodźców fizycznych i chemicznych. Jeżeli Munch zdradzał objawy szaleństwa to zapewne dlatego, że nie wylewał za kołnierz oraz dlatego, że był wrażliwym człowiekiem. Przeciętny człowiek nie wejdzie w jego skórę, nie mając na koncie przygód z nałogami, talentu artystycznego czy przykrych epizodów z życia; i chyba lepiej żeby nie wchodził. Postarajmy się jedynie zrozumieć.
Czekaj, ale ja nie pisałem tego w kontekście Muncha. Munch raczej akurat nie był schizofrenikiem. Zostawmy go w spokoju – zgoda, że nie ma sensu rozpatrywać jego twórczości przez pryzmat tych czy innych dolegliwości 🙂 Pisałem nawiązując do tego co wspomniałeś o swoim koledze z MB.
Polecam książki Waltera Burkerta, niemieckiego naukowca zajmującego się między innymi antropologią religii. W jednej z książek, pt. ” Stwarzanie świętości: ślady biologii we wczesnych wierzeniach religijnych” snuje on (nie dam głowy, że jest pierwszy lub jedyny) ciekawą teorię, skąd w chrześcijaństwie wziął się wizerunek Boga jako oka. Otóż w świecie zwierzęcym kontakt „oko w oko” z innym osobnikiem informuje o zagrożeniu, ponieważ oznacza, że albo jesteśmy dla tego kto się nam przypatruje zdobyczą albo konkurentem w walce o pożywienie. Innymi słowy ktoś kto na nas patrzy jest groźny. Nietrudno od tej teorii przejść do hipotezy skąd w pierwotnych społecznościach wzięli się kapłani. Otóż, teraz już moim zdaniem, byli to po prostu ówcześni introwertycy, ludzie zamyśleni, a ich specyficzne spojrzenie budziło przekonanie o tym, że są kimś groźniejszym, „lepszym”. Nietrudno im więc było przejmować władzę nad „ciemnym ludem”, tym bardziej, że on im sam zaufał.
Symbol oka jest więc zwykłym atawizmem. A przeróżni bogowie? Może to po prostu kapłani z wytrzeszczem oczu? 😉
Zobacz, że w chrześcijaństwie istnieje wstrzemięźliwość w pokazywaniu Boga. Na średniowiecznych obrazach widzimy anioły, pietę, Marię Magdalenę. Brak tego najważniejszego. Sumerowie nie mieli takich oporów. Piszesz, że owymi bogami Sumerów mogli być kapłani. To niewykluczone. Mi jednak bardziej odpowiada hipoteza, że ów ciemny lud był kierowany przez spadkobierców pierwotnej kolebki ludzkości, zniszczonej w wyniku kataklizmu. Tak, mam na myśli Atlantydę.
Chyba jeszcze u znanego z czasów komuny Hoimara von Ditfurtha czytałem, że sen może być interpretowany jako zakodowany odruch atawistyczny. Zwierzaki siedziały w dżungli i zapadały w drzemkę automatycznie, gdy robiło się chłodno lub ciemno. Człowiek miał przejąć ten zwyczaj.
Na festiwalu też byłem i nabyłem cztery książeczki po 5 zł. „Nim wstanie świt” i „Wywiadowca XX wieku” – tę drugą pamiętałem z czasów, kiedy żyły dinozaury, a w pierwszej podobała mi się kreska. Jak się okazało obie narysował Jerzy Wróblewski. Do tego „Superman” z 1989 roku wydawnictwa Almapress, gdzie można przeczytać zdanie „Superman przybył do Polski. Witamy”. Czyżby pierwsze wydanie komiksu z tą postacią w Polsce? I na koniec książka dla dzieci o bezpieczeństwie na drodze pt. „Uważaj!” z 1964 roku. Mogę ją z powodzeniem przeczytać dzieciom, nie straciła na aktualności. Tylko samochody i tramwaje na ulicach są teraz trochę inne. A ostatnia plansza z podpisem „W niebezpieczeństwie i w kłopocie idź do milicjanta. On zawsze pomoże i poradzi” – bezcenna!
To chyba są właśnie te rzeczy, które chcesz przetrzymać przez pół wieku i potem pchnąć do sprzedaży na portalu na „e” 😉 Wywiadowca XX wieku wydany został z tego co pamiętam w takiej malutkoformatowej książeczce. Kreska jak z Vahanary, no i mnóstwo niepotrzebnego tekstu. Bohater zamiast powiedzieć na przykład rzeczowe „spieprzaj”, używa trzech zdań podrzędnie złożonych.
Wojna na wschodzie wymagała od Niemiec przygotowania realizacji takiego planu i musiałyby się zacząć kilka lat przed wojną zakładając rozwój produkcji tych rodzajów uzbrojenia, które mogą się przyczynić do zwycięstwa nad ZSRR kosztem silnego ograniczenia pozostałych kierunków produkcji. Jest to przestawienie gospodarki w tryb wojny, gdy absolutnie wszystkie gałęzie gospodarki produkują tylko i wyłącznie dla armii. W III Rzeszy nastąpiło to częściowo, nie tak jak w Rosji Radzieckiej Stalina. Stąd np wielokrotnie niższa produkcja czołgów, przy czym Niemieckie zakłady przypominały manufaktury (choć na pewno lepsze jakościowo i technologicznie) w porównaniu do rosyjskich kombinatów, gdzie tanki wyjeżdżały taśmowo wprost na front.
„Tak samo jak nie ma szatana ani demonów”… to czemu się czepiasz sytuacji uwikłanej w opętanie, które oczywiście jest bezpośrednio związane z religią? Jeśli „nie ma” szatana i demonów to dziewczynę zwyczajnie powaliło, i niepotrzebnie się spinasz. Powinni o tym zrobić program w 997 i obśmiać na pudelku.? Czy co? W moim mniemaniu sytuacja biednej Anneliese to rzeczywiste opętanie.
A jak wygląda dusza?
Jak wygląda byt duchowy?
Z innej beczki: Jak wygląda wiatr?
Tak jak obecność duszy w ciele rozpoznajemy po
zachowywaniu przez ciało funkcjiżyciowych, jak uginanie się drzew za oknem jest wynikiem działania wiatru, tak opętanie (possesion) jest wynikiem działania bytu duchowego potężniejszego, chytrzejszego i bardziej inteligentnego niż nasza dusza. Nie wiem jak wygląda „rogaty”, ale egzorcyści wiedzą jak go rozpoznać. Bywa że przychodzi do egzorcysty osoba z zaburzeniami psychicznymi, tą egzorcysta po rozeznaniu kieruje do psychiatry. Czasem chorobie psychicznej towarzyszy również opętanie demoniczne, wtedy jest dobrze jeśli lekarz od duszy i od psychiki współpracują.
Przypadek istotnie dający do myślenia i zdejmujàcy cynikom uśmiech z ich gęb. Pytanie tylko dlaczego szatan nie jest zainteresowany babciami-dewotkami?
Miałem okazję zagrać na PS3. Po 3h grania odnoszę wrażenie, że system destrukcji niektórych aut jest taki, gdybyśmy wjechali czołgiem w betonowe ogrodzenie… Ogrodzenie jest uszkodzone, ale autko praktycznie niedraśnięte. Na szczęście tych pojazdów rzekomo jest nie wiele 😉 Grę oceniam 8,5/10
Drogi autorze, nie ma czegoś takiego jak „świadomość”…
Kiedyś żył sobie taki pan, Kartezjusz, który wierzył, że istnieje podział na świat materialny i duchowy; dziś żyje sobie wielu ludzi, którzy wierzą, że istnieje podział na ciało i umysł; ba, wielu ludzi wierzy, że czas naprawdę istnieje i jest czymś więcej niż matematyczną stałą wprowadzoną po to żeby zgadzały się różne wzorki. 😉
Świadomość to nic innego jak wysoce skomplikowana samoreplikowalność i powtarzalność układu odniesienia. W uproszczeniu rzecz ujmując, to że cokolwiek widzimy, a nawet to, że śnimy lub też pamiętamy i „widzimy obrazy w głowie” wynika z tego, że powstała dostateczna ilość fraktali (na poziomie biologicznym abstrakcyjne pojęcie fraktala z grubsza można sprowadzić do połączeń neuronalnych, choć to bardziej skomplikowana sprawa) czyli geometrycznych wzorów, które w skali makro potrafią odwoływać się same do siebie, a raczej „przypominać same siebie”, bo „odwoływanie się” jest pojęciem mętnym, przypomina nieco język programisty komputerowego, a nie o to chodzi.
Owo „dorabianie brakujących kawałków” bierze się właśnie z tego, że te kawałki od dawna istnieją w przyrodzie i mózg w zasadzie „dorabia” je naturalnie. 🙂
Hoimar von Ditfurth, przypomina się seria Plus Minus. 😛
Swoją drogą, Miczu, ciekawym jest, że krytykujesz atawistyczne podejście do kwestii istnienia „bogów” w pradawnych społecznościach, natomiast podoba Ci się podobne podejście w kwestii snu.
Przepraszam, nie chciałbym być PITA, ale niestety jestem dociekliwym i upartym polemistą… 😉
Pogooglowałem (komiksu nie posiadam pod dłonią) i z obrazka wynika, że wannolot miał napęd „odkurzaczowy”… Chodzi więc o to żeby komuś udało się przyczepić do wanny odkurzacze i na tym polecieć.
Z drugiej strony może lepiej nie poddawać tego pomysłu pod rozwagę, na świecie jest mnóstwo wariatów, którzy chcieliby tego i owego spróbować, a potem prokurator wejdzie mi na głowę za nakłanianie do samobójstwa… 😉
Otóż jest film dokumentalny, który był emitowany (o ile się nie mylę) w TVP,
można się z nim zapoznać zamiast grzebać w fabularyzowanej wersji (Egzorcyzmy Emily Rose). http://www.youtube.com/watch?v=WtBg_uME3ig
Knight Lore dotarło na giełdę w Warszawie jeśli dobrze pamiętam pod koniec 1985. Na parterze a może nawet na poziomie -1 (w szatni) przegrywał mi je koleś który miał największe stoisko spectrumowskie.
Mongoidalny polski prokurator wynalazłby dla chłopaków z dziesięć różnych zarzutów: afirmanctwo (Tytus podawał się za Jednorękiego Bombardiera), paserstwo (handel Tytusem), stwarzanie niebezpieczeństwa komunikacyjnego, wspomniane nakłanianie do samobójstwa, itd. Oczywiście, nic z tego nie ostałoby się w sądzie 🙂 A wracając do wannolotu, miał silniki z odkurzaczy, ale gdy przejrzysz plansze, to widzisz, że nie poruszał się jakoś szybko. Faceta ze skrzydłem na pewno by nie dogonił.
Nie podoba się, ale zacytowałem jako wytłumaczenie zaserwowane przez von Dietfurtha. Zdaje się, że pisał o tym w książce Duch nie spadł z nieba, która podziałała na moją pacholęcią wyobraźnię mocniej niż Na początku był wodór. Moim zdaniem sen jest znacznie głębszym zjawiskiem związanym z naszą świadomością. Jeśli miałbym ci odpowiedzieć jak sobie wyobrażam sen, to musiałbym wyłożyć całą moją wiarę czym jest rzeczywistość. A tego nie chcę tutaj robić, bo przygotowuję na ten temat popkulturowy utwór 🙂 Mówiąc najkrócej, wyobrażam sobie sen jako odpoczynek świadomości, w którym porusza się ona po kisielu czasoprzestrzeni, czasem trochę w przyszłość lub przeszłość, wyławiając jakieś fragmenty, których po zakończeniu snu nie sposób ułożyć w całość. To oczywiście moje czysto amatorskie, prywatne rozumienie.
Kartezjusz być może zbyt prostodusznie rozumiał te sprawy, dokonując podziału na zasadzie czarne i białe, ale negowanie istnienia świadomości? To czymże jest to przyjemne poczucie, że żyjesz, że jesteś tu i teraz? Kilkoma impulsami elektrycznymi? Nie wiem o co chodzi z tymi fraktalami, bo ostatnio nic na ten temat nie czytałem, a to pewnie jakaś świeża i modna teoria. Ogólnie rzecz biorąc, trudno mi zaakceptować materialistyczne podejście sprowadzające wszystko do poziomu atomów i jednocześnie z gruntu negujące wszelkie zjawiska typu prorocze sny, telepatię, telekinezę czy hipnozę. BTW, czemu jeszcze nie napisaliśmy nic o Caysie?
Kartezjusz ze swoim „myślę więc jestem” wątpił w różne rzeczy za wyjątkiem świadomości właśnie, dowodząc że myślenie o tym, że nie ma myślenia, też jest myśleniem. Śmieszne jest to, że cztery wieki później z technologią rezonansu magnetycznego, teraflopami mocy obliczeniowej dalej zmagamy się z pytaniem czym jest świadomość, gdzie ona jest i jak działa. Wydaje mi się że samoreplikowalność i powtarzalność geomertii fraktalnej nie tłumaczy istoty rzeczy. W przyrodzie fraktalem jest płatek śniegu czy liść paproci, a jedno i drugie nie ma widocznych cech świadomości.
Pewnie nie tłumaczy, ale nikt mi nie powie, że nie próbuję myśleć. 😉
Być może dyskusje dotyczące świadomości są jedynie pokłosiem problemów z nomenklaturą. W istocie ja nie neguję istnienia takiego pojęcia jak „świadomość”, natomiast uważam, że jest to takie samo pojęcie jak miłość. To znaczy, że jest bardzo szerokie i choć oczywiście trudno je sprowadzić do jednego krótkiego wzoru chemicznego gdzieś tam na poziomie bazowym jest to jednak pewien zestaw procesów i nic więcej. Nie podoba mi się natomiast podejście wielu ludzi, którzy twierdzą, że „świadomość” to jakiś nowy twór, byt istniejący „ponad”. Człowiek jest bytem fizycznym i świadomość też się da jakoś wytłumaczyć, trzeba tylko jeszcze trochę poczekać, gałąź nauki zwana neuroscience dynamicznie się rozwija.
Kiedyś z kimś pisałem na temat i jako ilustracji tego co chcę powiedzieć użyłem przykładu z ludzką zygotą. Na początku jest jedna, potem są dwie komórki, cztery komórki i tak dalej, pojawiają się ręce, nogi, później organy wewnętrzne, mózg. Wszystkie te procesy zachodzą w obrębie tablicy zwanej Mendelejewa. No i niech mi ktoś potem powie, że dorosły człowiek to jest „coś więcej” niż dajmy na to, mur z cegieł. To taki sam mur, tylko fantazyliony dłuższy i wyższy. A jeżeli to „coś więcej” – jak chcieliby niektórzy – to w którym momencie następuje „klik” i z nieświadomości rodzi się świadomość?
I filmu też. Tyle że wygląda to na mało prawdopodobną hipotezę. Widowiskową – tak, ale było kilku morderców, których złapano za inne „dokonania” niż te z Whitechapel. I któryś z nich zapewne był Kubą. Trudno mi sobie wyobrazić, żeby ktoś z Pałacu Buckingham wałęsałby się nocami po podejrzanej dzielnicy. Jeśli już byłby dewiantem, schlebiałby swoim morderczym instynktom w domowym zaciszu.
Wydaje mi się że telefonia komórkowa idzie w złym kierunku, robienie telefonu z elastycznym ekranem nie jest według mnie ani funkcjonalne ani nawet wygląda niezbyt dobrze, nie zdecyduje się na taki telefon teraz ani za kilkanaście lat, jestem fanatykiem tylko tradycyjnych + dotykowe, te które w ogóle przypominają smartfona a nie jakąś folie. Fajnie poczytać nietypowy artykuł, ale to do mnie nie przemawia.
Niestety, teoretycy „starożytnych astronautów” opierający swoje podstawy na tekstach sumeryjskich (w których zresztą brak jest odniesień np. do wydobywania złota), mogą być w błędzie, bo nawet dla Sumeryjczyków owe eposy o potopie były historią starożytną. Sumeryjskie historie według badaczy są mało wiarygodne, ponieważ jak donoszą badacze tej kultury, ówcześni pisarze nie byli zbytnio dokładni w opisywaniu szczegółów historii, i znaleziono wiele nieścisłości i różnic. Badacze podkreślają iż dużo bardziej wiarygodną wersją tej historii może być właśnie wersja biblijna, ponieważ kulturę jej twórców cechowała znacznie większa dbałość o dokładność i akuratność zapisu pisemnego.
Ale Stary testament ma 2 tys lat a mity Sumerow ok 4 tys lat .Jeszcze starsze sa opisy wojen bogow w mitach indyjskich (ok 5 tys lat przed Sumerami) wiec logiczne jest ze opisy w biblii pochodzą z tych starszych zrodel
W zapowiedziach Wydawnictwa Komiksowego figurują kolejne pozycje podejmujące tematykę żydowską (m.in. „Córka Mendla. Wspomnienia”), co być może wiąże się z tegoroczną, okrągłą rocznicą Powstania w Getcie Warszawskim. Biorąc pod uwagę, że z roku na rok zainteresowanie judaikami regularnie słabnie zamiar wspomnianego wydawcy wypada uznać za wyjątkowo odważny. Nie da się jednak ukryć, że w przypadku „Ostatnich dni…” pomysł spolszczenia tego tytułu sprawdził się – przynajmniej z punktu widzenia czytelników – znakomicie.
To chyba w „Loose change” „ekspert” stwierdza, ze w Empire State Building rabnal B-52…Jesli tak, to to jest baaaardzo wiarygodne…zwlaszcza kiedy autorzy od razu skazuja USA a potem manipuluja faktami i dorabiaja do tego cala filozofie czasem pachnaca totalnymi sajensfikszynami. A cel tych propagandowych dzielek jest tylko jeden…osmieszyc i oskarzyc Busha, „wredne” CIA i chciwych Amerykanow…a z poszukiwaniem prawdy to nie ma absolutnie nic wspolnego…a przy okazji zaspokaja sie pazernosc ludzi na wszelkie skandale i konspiracje…i zarabia sie na tym niezla kase… A WTC to jest oczywiscie osobliwy przypadek – to nie byl zwykly pozar!!!!!!W 400m wiezowce walnely duze pasazerskie samoloty wypelnione na full paliwem!!!!!…
Więcej zbieżności jest z „Sherlockiem” z BBC niż z mentalistą. Nikt nie wie który serial zapoczątkował ten schemat, ani który kopiuje który, który jest który, który był pierwszy, a który będzie ostatni. Podejmowany temat jest praktycznie nie do wyczerpania, a w dodatku stworzenie mocnej osobowości głównego bohatera przyciąga widzów. Pakują w niego zbiór cech, które ludzie lubią, cenią, podziwiają i sami chcieliby mieć. Pamiętaj jednak o tym, że bohater ów musi przekraczać i przesuwać różne granice, dlatego najczęściej dorzucają mu partnera, który jest porządny, prawy i żyje według reguł rządzących tym światem. Między nimi powstaje kontrast, który uwypukla wyjątkowość głównego bohatera, którego, za czarujący bunt przeciwko konwenansom (którego sami chcielibyśmy niejednokrotnie dokonać), cenimy i lubimy jeszcze bardziej.
Oto przepis na serial, który ma więcej niż połowę szans na powodzenie.
Anunnaki nie przybyli na Ziemię przypadkiem. Poszukiwali złota, które dziś także odgrywa ważną rolę w technologii kosmicznej. Było im ono potrzebne do ratowania zanikającej atmosfery ich planety, do ochrony przed promieniowaniem, utratą ciepła, powietrza i wody – to Sitchin. I właśnie dlatego wylądowali w pozbawionej złota bagnistej Mezopotamii. Złota tam nie było, lecz była trzcina, materiał, z którego w III tys. p.n.e. budowano statki, wszystkie większe cywilizacje powstawały w deltach rzek a w każdym razie tam, gdzie mógł się rozwinąć transport morski.
Złoto i większość innych surowców łatwiej znaleźć w Kosmosie. Jeśli ktoś potrafi przylecieć z Przestrzeni na Ziemię, to aby zbadać tubylców lub zaanektować planetę w ekosferze.
Wrak żaglowca słynnego angielskiego pirata Henry’ego Morgana badają amerykańscy archeolodzy u wybrzeży Panamy
Zespół z Uniwersytetu Stanowego Teksasu pod kierunkiem dr. Fredericka Hanselmanna zlokalizował wrak w 2010 roku, ale jego eksploracja na dużą skalę za pomocą najnowocześniejszego sprzętu stała się możliwa dopiero teraz. Dofinansowania badań włączył się producent rumu marki Captain Morgan.
Statki Morgana rozbiły się w rejonie rafy Lajas przy ujściu rzeki Chagres do oceanu. Archeolodzy najpierw natrafili na sześć żelaznych dział okrętowych, a potem, w pobliżu, na fragment drewnianego XVII-wiecznego kadłuba. Wokół leżały rozrzucone na dnie drewniane beczki i skrzynie, broń, plomby towarowe.
Batman narodził się w 1939 roku, na fali popularności innego ikonicznego superbohatera – Supermana. Wydawnictwo National Publications, późniejsze DC Comics, wyczuło skąd wiatr wieje i zażyczyło sobie kolejnych superludzi. Ale zaproponowany przez Boba Kane’a Bamtan nie posiadał nadprzyrodzonej siły i rentgenowskiego wzroku – pod maską skrywał się prawdziwy człowiek, bogacz Bruce Wayne. I być może właśnie w tym tkwił sukces postaci. Czytelnicy w końcu mogli się z kimś utożsamiać, nie czytali już o przybyszu z innej planety, ale o normalnym śmiertelniku. Być może obrzydliwie bogatym i nierealistycznie wysportowanym, ale śmiertelnym i popełniającym błędy.
Jest jeszcze film dokumentalny Egzorcyzmy Anneliese Michel. Dla mnie film był przerażający, dziwie się sobie, że w ogóle obejrzałam go do końca. Szczerze mówiąc, wczoraj po raz pierwszy usłyszałam o historii tej dziewczyny. Wierzę w to, że była opętana. Chora osoba (np. na schizofrenię) nie ma tak, że co kilka dni wstaje z łóżka i żyje pełnią życia, jakby nigdy nic się nie stało. A Anneliese podobno tak miała między atakami, jak gdyby w ogóle nie była świadoma tego, co się dzieje. Nagrania były przerażające. To jak te demony mówiły kim są, za co są przeklęci, oddawali cześć Matce Boskiej… straszne . I to, że to była dla niej pokuta za grzeszących ludzi, że gdyby ona nie „przyjęła” tych demonów do siebie, to opętałyby one ludzkość.
Minusem Atlas Areny jest niestety też lokalizacja niesprzyjająca wyskoczeniu na szybką konsumpcję. O ile się nie mieszkało kilka lat na Retkinii i nie wie gdzie szukać. Tak się akurat składa, że jest tam jedna z lepszych bud z chińskim w Łodzi. Stołuję się tam od czasów końcówki liceum i ani razu się nie strułem, poza tym prowadzi knajpę cały czas ta sama ekipa. Także głodny i zmuszony wyborem pomiędzy hotdogiem a zapiekanką w Arenie, postanowiłem wyskoczyć przekąsić sprawdzoną wołowinkę. Po drodze nabyłem w sklepie Krombachera. Kiedyś to piwo pite na chodniku w przygranicznym Ahlbeck zachwycało. I o dziwo do dzisiaj piję je z przyjemnością, szału nie ma, ale nie odrzuca mnie, więc z braku laku można. Co ciekawe obok chinolka na Bratysławskiej można zobaczyć graffiti bardzo mocno w klimacie festiwalu. Lobo w wersji Bisleya (jeszcze przed zostaniem metroseksualistą) i zdaje się, że RanXerox (poprawcie mnie jeżeli się mylę). Także jak najbardziej w temacie.
Jest polski ślad w sprawie Kuby. Chodzi o Seweryna Kłosowskiego, znanego także jako George Chapman. Urodził się w 1865 r. w wiosce Nagórna nieopodal Koła. Zanim wyemigrował na Wyspy, pracował jako asystent chirurga, a potem jako młodszy chirurg. Po przeprowadzce do Wielkiej Brytanii osiedlił się w Londynie, gdzie otworzył własny zakład fryzjerski. Jego zakład zlokalizowany był nieopodal miejsca, w którym dochodziło do zbrodni, a sam Chapman znany był ze swojej nienawiści do kobiet. Mężczyzna był trzykrotnie żonaty i wszystkie jego żony przedwcześnie zmarły w wyniku dziwnej choroby. Jak się później okazało Kłosowski podtruwał je związkiem antymonu. Po tym jak jego działania wyszły na jaw, został schwytany przez policję i skazany na śmierć. Powieszono go 7 kwietnia 1903 r.
Nie wiem dlaczego automaty spamowe upodobały sobie właśnie ten post. Akurat John Reginald Christie ich zaciekawił. Walą w niego jak w bęben. Na szczęście odbijają się od moderacji jak od gumowej ściany.
A propos starożytnych grobowców i piramid przypomniała mi się autentyczna anegdota. Pewnego razu marszałek Piłsudski odwiedził Egipt. Nie był jednak ciekawy jak wyglądają piramidy. Wreszcie został przekonany i podjechał limuzyną pod starożytne budowle. Marszałek popatrzył przez szybę samochodu i powiedział: „No tak, zupełnie jak na obrazkach” i po krótkim czasie zdecydował by zawrócić.
A ja polecam ci ciekawą książkę: prof. psychologii Bernharda Groma pt. „Psychologia religii”, zwłaszcza (oczywiście) rozdział poświęcony opętaniu. Autor jest jezuitą a WAM to najstarsze wydawnictwo katolickie w Polsce. Piszę o tym, żeby cię przekonać, że nie jest to książka tendencyjna, pisana z pozycji ateistycznych. Poglądy profesora Groma na opętanie mogą cię zaszokować. Krótko: rozpatruje je niemal wyłącznie w kontekście zaburzeń psychicznych a interpretację „demonologiczną” uznaje za niemożliwą do udowodnienia i, praktycznie, zbędną. Wyjaśnienia psychologiczne i psychiatryczne są – jego zdaniem – i prostsze i bardziej zadowalające.
Powołuje się na tak zwaną Brzytwę Ockhama, hmm?
No cóż, czy Egzorcyzm jest swego rodzaju placebo
działające jedynie na wierzących, lub jak być może wolicie myśleć – przesądnych ludzi? Gabriel Amorth – watykański egzorcysta tak nie sądzi. W pierwszej kolejności kieruje swoich „pacjentów” do psychiatrów, a gdy ci mają problemy z diagnozą, leczeniem, wtedy wracają do niego. Gabriel Amorth nie wyklucza pojawienia się zaburzeń psychicznych, które mogą mieć naturalne przyczyny i często tak właśnie jest. To właśnie on przewiduje prostsze przyczyny stanu chorego. Egzorcyzm jest na samym końcu łańcucha dochodzenia do przyczyn choroby. Jeśli leczenie konwencjonalne nie pomaga, a egrorcyzm pomaga, to czy możemy mówić o placebo?
Samsung bardzo chce uchodzic za firme technologicznie lepsza od tych z Cupertino. Czasem przez to bladzi w slepych uliczkach. Moim zdaniem gietkie ekrany to wlasnie taki dead end.
Innym znanym przypadkiem opętania i jakże ciężkich prób przeprowadzenia egzorcyzmów stała się historia 28-letniej Anette Rimes, która trafiła do szpitala, będąc już od prawie roku uznaną przez Kościół za opętaną. W napadach szału niszczyła wszystko, piszczała, a nawet rzucała się w amoku na ludzi. Świadkowie twierdzą, że wielokrotnie ta filigranowa dziewczyna niskim męskim głosem wrzeszczała przeraźliwie grożąc, że zabije wszystkich i wyskoczy przez okno. Lekarze, którzy byli świadkami jej ataków, nadal jednak nie mogli uwierzyć w nadprzyrodzoną ingerencję szatana i innych demonów. Diagnoza była jednoznaczna: schizofrenia paranoidalna. Wkrótce dziewczyna zmarła.
Ja to zrozumiałem tak, że w Mezopotamii zrobili osady, a złoto wydobywali w innych miejscach. Zresztą kto wie czy kiedyś nie było złóż na Kaukazie czy Półwyspie Arabskim.
Ja sny pamiętam nawet z dzieciństwa. Pamiętam jeden ze swoich snów,który rano opowiadali sobie moi rodzice im śniło się dokładnie to samo co i mi ( jak to możliwe? )W tym śnie leżeliśmy na podłodze z ciał wystawały jakieś gąbki ale takie w całości i obskubywały nas robaki,ale nie byliśmy martwi.Ja to widziałam z pozycji obserwatora – oni chyba tez – rodzice się tym snem wystraszyli,ja go zapamiętałam bo był niezwykły oraz zapamiętałam,bo rodzicom śniło sie to samo i gadali o tym.Musiałam być bardzo malutka,bo rozeszli sie gdy miałam 6 lat.Jednym ze snów jaki pamiętam była wojna – czerwona wojna,patrzyłam na strzelających do siebie żołnierzy i wszystko widziałam za taka jakby mgłą.Ta wojnę widziałam za okna bałam sie i przykro mi było.Widziałam żołnierza w hełmie który stał na płocie? widziałam karabin którym strzelał.Jako dziecko dużo chorowałam/ nerki,zatoki,drogi oddechowe/ Kiedyś przyśniło mi się,że znalazłam sie nad morzem,a w tym morzu były serca – patrzyłam na ludzi,którzy wymieniali te serca w morzu.Swoje chore wkładali do wody a wyjmowali czyste i robili tak co jakiś czas.Śniło mi się,że byłam w sanatorium,szpitalu? leżałam w łóżku i że do mnie przyszła sama „bozia” i dała mi paczkę. Pamiętam radość z tego tytułu :))) Śnił mi się krzyż na niebie,który spadał i czym był bliżej ziemi tym robił się większy,cały płona.To,ze fruwam he he he i widzę wszystko,wszystkich z góry.Snów o podłożu religijnym miałam mnóstwo – nawet jako osoba dorosła.Jednym z zadziwiających faktów jakie miało miejsce – z koleżanka zmieniałyśmy mieszkanie – istnieje „przesąd”,ze to co się przyśni na nowym miejscu mieszkania w pierwsza noc to prawda lub się zdarzy.Mi sie przyśniło,ze jestem w ciąży hi hi hi i byłam jak sie potem okazało,tyle że nie wiedziałam o tym jeszcze wtedy.Erotyczne to standard,jak i po śmierci mojego taty.Nie dość,ze wyraziste to i emocjonalne.Śniło mi sie,że np.spadam w dół ale nigdy nie doleciałam do ziemi.Umierałam w trakcie lotu.Wiele snów,ze umieram.Wiele osób,które znałam a umierały śniły mi się ale o tym fakcie dowiadywałam się dopiero potem np. kobieta u której pracowałam,czy dziadek kolegi u którego kiedyś mieszkaliśmy.Osoby z którymiś byłam w jakikolwiek mentalnie,emocjonalnie związana.
Po jednym z podobnych przypadków – kontakcie samolotu RAF z Foo Fighter – wystraszony Churchill kazał wszystko utajnić na 50 lat. Po latach badał tę sprawę ekspert Nick Pope. Dosłowny cytat z niego „Ale jeden naukowiec, którego dziadek był ochroniarzem [Churchilla], powiedział, że Churchill i Eisenhower spotkali się, żeby zataić niesamowite widzenie UFO, którego świadkami była załoga RAF wracająca z nalotu bombowego. Powodem było najwyraźniej przekonanie Churchilla, że [ta informacja] wywołałaby zbiorową panikę i zdruzgotała przekonania religijne ludności.”
Ja stawiałbym na zjawisko, które wymyka się granicom współczesnej nauki. To znaczy, emisje energii wywołane jakąś interferencją z organizmami żywymi. Pamiętaj, że największy zaobserwowany piorun kulisty miał średnicę półtora metra, a te cuda goniące myśliwce były niekiedy większe. W jednym przypadku był wręcz „wielkości sterowca”, jak to dokładnie ujęto w obserwacji z Los Angeles z lutego 1942.
W czasie zimnej wojny w obawie przez ofensywą sowiecką Niemcy zdeponowały złoto w bankach Anglii, Francji i USA. O ile po 1990 dwie trzecie złota z Angli i Francji wróciło do Bundesbanku, o tyle złoto przechowywane w Banku Rezerwy Federalnej w Nowym Jorku nie wróciło jeszcze do właściciela. Amerykanie w roku 2013 wspominają o zwrocie depozytu 300 ton niemieckiego złota w roku 2020. Jest to o tyle dziwne, że rezerwy złota w Fort Knox to podobno ponad 6000 ton kruszcu, więc zwrot trzystu ton powinien być tylko kwestią logistyki, no chyba że złoto gdzieś się „zawieruszyło”.
O, niesamowita sprawa. Nie wiedziałem, że Niemcy próbują odzyskać swoje dawne złoto. BTW, Polska, co może się wydać zaskakujące, odzyskała po wojnie niemal całe swoje zasoby złota. Kiedyś pewnie o tym napiszemy, bo to sensacyjna historia. Dla mnie natomiast wielką zagadką jest co się stało ze złotem, które w 1945 r. ekipa Pattona odkryła na terenie Niemiec w szybie kopalni 500 metrów pod ziemią. To była lwia część tak zwanego „złota nazistów”, czyli kruszcu rabowanego z banków w całej Europie. Było tego kilkaset ton (z samej Austrii zakoszono prawie 80). Nigdzie nie zdołałem znaleźć informacji co się z tym później stało. Jakoś trudno uwierzyć, że tak po prostu zwrócono to RFN, skoro w ogromnej części (tylko dokładnie jakiej?) było mieniem ukradzionym przez nazistów. Trudno to było ustalić, rozliczyć i rozsądzić. Podejrzewam, że w tej sytuacji Stany pobrały całą pulę w ramach zwrotu za ropę zużytą podczas lądowania w Normandii plus kilka innych podobnych wystawionych rachunków. To ciekawa hipoteza, że w Forcie spoczywa sobie dużo niezaksięgowanego złota. Tylko skoro tak, to dlaczego audyty prowadzone do lat 70-tych niczego takiego nie wykazały?
Przybysze z przyszłości. Turyści, którzy przybyli zwizytować świat czasów wojny. Dlaczego akurat piloci ich widzieli? Pewnie widziały ich też tysiące zwykłych ludzi, ale komu w wojennej pożodze mogli o tym składać raporty?
Ateiści nie są uodpornieni.
Katolicy w łasce uświęcającej już są, z małymi wyjątkami w przypadkach tak zwanych „dopustów Bożych”, gdy opętanie, lub dręczenie ma umocnić w wierze kandydata na potencjalnego Świętego. Często do opętania dochodzi w wyniku przekroczenia pierwszego przykazania, parania się magią i okultyzmem, tarotem, jogą – czy ktoś wierzy, czy nie wierzy w Boga.
Oczywiście! Delikwenci są osądzani przez komisję śledczą – gania je stadko kosmicznych dziewczyn z laserami, zwłaszcza jedna duża w czerwonym kostiumie. Najlepszy dialog pomiędzy paniami brzmi: „What sort of Men are they? – Strong and Brave” 🙂
Hipoteza o tym, że meteoryt zderzył się ze statkiem obcych wciąż obowiązuje. Według niej w misji kamikaze obcy ratując naszą (ich?) planetę, poświęcili swój statek, żeby staranować meteoryt. Dlatego wyparował w powietrzu i nie było krateru.
Od tego czasu odłamki wędrują w przestrzeni kosmicznej okazjonalnie napotykając na planety, jak to nastąpiło w przypadku Ziemi w 1908 roku. Jak mówi Drobyszewski, wystarczyła iskra, która mogła powstać w czasie wchodzenia odłamku w atmosferę by sprawić, że powstała naturalna gigantyczna bomba lodowa. Według Drobyszewskiego, w czasie spotkania odłamka z atmosferą Ziemi, wybuchło tylko 10% materiału, zaś on sam został z powrotem odbity w przestrzeń kosmiczną. Czy podobne zdarzenie może wyjaśnić niezwykły wzór „motyla” w jaki układają się powalone drzewa? Przeczesując dane na temat ponad 6000 obiektów okołoziemskich, Drobyszewski i jego współpracownicy odnaleźli jeden, który około 27 czerwca 2008 roku znalazł się niedaleko Księżyca. Jest to kometa opatrzona nazwą 2005NB56. Cechy obiektu oraz kierunek, z którego przybył może pasować do wielu elementów opowieści o bolidzie tunguskim.
Gość był podobno dublerem w scenach, gdzie Lord Vader podnosił ludzi do góry 😉
Ale na serio niewytłumaczalne rzeczy wydają się bez sensu, dopóki ich nie zobaczymy, albo nie zbadamy i wyjaśnimy tym, czym dysponuje obecna nauka. Zastanawia mnie, na ile sam mam jakieś zdolności, których nie mają inni, tylko nie zdaję sobie z tego sprawy, bo albo są bardzo słabe, albo zbyt dla mnie oczywiste i wydaje mi się, że inni też je mają.
Ten gość, który podnosił ludzi do góry to były kulturysta, który w brytyjskich horrorach z wytwórni Hammer grywał często Frankensteina. Nie potrzebowałby dublera 🙂 Co do reszty, zgoda. Nie widzę problemu, żeby takiego Stefana Wronę wziąć na warsztat i zbadać go dostępną aparaturą.
Badano gęstość Wszechświata. Jeśli ta gęstość okazałaby się większa od ustalonej ktytycznej – nastąpi kolaps. W innym przypadku – wieczne rozszerzanie. W czasie gdy się tym interesowałem rozwiązanie było nieznane. Obecnie przeważają chyba badania, że gęstość jest mniejsza od krytycznej, czyli Wielki Chłód.
Rozwiązanie jest dość banalne. Na tych pustyniach często nocą są ujemne temperatury i powstaje normalna ślizgawka. Wieje wiatr i ruszają się kamienie. Powierzchnia jest równa jak stół. Ot cały sekret. Był o tym film w Discovery.
Pomyślałem od razu jakie narkotyki zażywał, że mógł widzieć przyszłość. Może ktoś mu narkotyki przedawkował, żeby nie opisał innych „wizji” z przyszłości. Albo może przedawkował, bo zobaczył taką przyszłość, że odechciało się żyć…
Od raczej był z tych jasnowidzów nieświadomych. Albo po prostu był takim farciarzem. Nigdy i nigdzie nie przechwalał się, żeby posiadał jakieś nadprzyrodzone talenty.
Przeciętny ludzki mózg i tak nie jest w stanie tego ogarnąć. Jeśli chodzi o badania i naukowców, to to niestety też w dużej mierze czyste przypuszczenia poparte jakimiś tam doświadczeniami, obserwacjami, matematyką i fizyką. Taka gadka na wyższym poziomie wtajemniczenia.
Temat zadłużenia ekonomicznego jest w/g mnie tak naprawdę tematem o przemianach cywilizacyjnych. Nie chodzi już tyle o zadłużenie rozumiane w starym stylu, ale o dyskusję na temat jakie są jego limity i czy w ogóle można je jeszcze postrzegać w kategoriach ekonomicznych.
Jeśli popatrzeć na to co się w tej chwili dzieje w świecie młodych ludzi w krajach rozwiniętych to konstatacja powinna być taka: nie chcą pracować, nie chcą mieć dzieci, chcą się bawić; a jeżeli już mamy coś robić to niech ktoś nam płaci za granie w gry komputerowe albo za bycie kreatywnym „na tripie”.
Dowcip polega na tym, że o ile te zastępy emo-hikikomorich, żyjących z bogactwa nagromadzonego przez rodziców kiedy wytwórczość w krajach „tak-zwanego Zachodu” stanowiła jeszcze wartość, jakoś przeżyją, do ich świata zaczną się bardzo szybko dobijać ci, którzy muszą pracować – uwaga, bardzo brzydkie dziś słowo, FIZYCZNIE. Innymi słowy chodzi o to, jak to ktoś kiedyś ładnie ujął, że żeby ktoś potrafił obsługiwać komórkę najpierw ktoś musi ją w ogóle zbudować. Budować będą ci z krajów biednych, bo tyle im dziś wolno, konsumować mogą w ograniczonym zakresie.
Jeżeli w takiej, dajmy na to Hiszpanii, młodzież ma ochotę tylko na to żeby wlać w siebie i nawąchać się wszystkiego co możliwe (podobnie jest w Wielkiej Brytanii) to rządy owych państw nie mają już innego wyjścia niż nakręcać dług. Nikt przecież tych młodych ludzi nie podda eutanazji podając za powód bezproduktywność ewolucyjną, bo zaprotestują rodzice. A oni pracować i tak nie będą. Ktoś będzie musiał dostarczać im alkohol i narkotyki. Te będą płynąć z Meksyku, Chin, Afganistanu, Rosji. Ktoś będzie musiał za nich pracować, żeby nie umarli z głodu i nie utonęli w śmieciach i własnych odchodach. Siła robocza będzie płynąć zapewne z tych samych krajów.
Zmiany są nieodwołalne, pytanie czy da się je spowolnić za naszej generacji i na czym/kim zatrzyma się pikująca coraz szybciej w dół spirala kredytowania, już nie tyle ekonomicznego co społecznego. Niedawno gdzieś wyczytałem, że do niektórych regionów Chin sprowadzani są pracownicy z Wietnamu, ponieważ Chińczycy nie chcą w owych regionach pracować za przysłowiową miskę ryżu. Ale Wietnam ma w tej chwili jeden z lepszych wskaźników przyrostu PKB. Za pięć lat trzeba będzie kogoś sprowadzać do Wietnamu.
Naukowcy z Akademii Sił Powietrznych USA w Kolorado stworzyli świecące kule plazmy z roztworu soli pobudzanego łukiem elektrycznym. Dzięki temu obiekt zbliżony do pioruna kulistego, opisywanego przez naocznych świadków, zdołał się utrzymać przez pół sekundy.
Poza tym co to za rynek jeśli w byle knajpie za rolkę maków, czyli ryż z kawałeczkiem ryby płacimy tyle ile w NY za megawypas w chińskiej lub tajskiej knajpie. Jaki fast food? To fast wyciągacz.
To jest prawdziwy naukowiec, według mnie oczywiście http://www.youtube.com/watch?v=ei3plYE7QWU Jest to pierwsza część 4 częściowego wykładu Nassima Harameina. Pięć godzin, myślę albo i z jakimiś dodatkami to i z sześć Nassim jest takim rebeliantem nauki, potrafi dowcipkować sobie z siebie i innych i jak dla mnie jest prorokiem, tego co się w przeciągu kilkunastu lat wydarzy na świecie naszym, czyli nadejdzie, albo właściwiej nadleci nowe, niezależne/wolne od dominującego obecnie niedowartościowanego deficytami psychologiczno-psychiatrycznymi EGO, kolegów i koleżanek naukowców, którzy w pracy naukowej widza PRZEDE WSZYSTKIM źródło pieniędzy na utrzymanie, a nie służbę ludzkości 0}:-)
Moim zdaniem jest jeszcze drugi mocno zamącony punkt, czyli samolot, który oficjalnie „spadł” w Pensylwanii, rzekomo w wyniku walki pasażerów z porywaczami. Kiedyś były sekretarz obrony USA, Donald Rumsfeld przejęzyczył się i powiedział o zestrzelonym samolocie. IMO to dość prawdopodobne w kontekście, że leciał on najprawdopodobniej na Biały Dom. Oczywiście, rządowi nie wypadało podać, że zestrzelili pasażerski samolot, więc ku czci ofiar dorobiono bohaterską historię. Sceptycy musieliby przedstawić fakty – czy istnieją esemesy ofiar potwierdzające, że ruszyli do boju z porywaczami? Ale mówię, to tylko luźna hipoteza. Akcja z Pentagonem jest faktycznie jeszcze dziwniejsza. Opcja, że walnęła tam zagubiona rakieta wydaje się przynajmniej godna rozważenia. Pytanie jednak, co się stało z samym samolotem? Tego nie potrafię sobie wyobrazić.
Słyszałem już tę teorię, tyle że powstaje problem co zrobić z tym: http://www.usatoday.com/…/12/victim-capsule-flight77.htm
Sfejkowaliby śmierć tylu osób, z których wiele było znanymi menadżerami, lekarzami czy prawnikami? Moim zdaniem ten samolot musiał istnieć, pytanie tylko co się z nim naprawdę stało.
Jak na moje oko, to nawet 10-kilometrowy meteoryt nie mógł wzniecić pyłów, które by przesłoniły całą planetę. Pewnie impakt na Jukatanie wybił dinozaury z obu Ameryk, ale czy również te z Azji? Szczerze wątpię
Jedna asteroida nie, ale kilka – mniejszych i trafiających w różne miejsca globu: np. Silver Pit czy Ukraina. Poza tym nałożyło się na to działanie wulkanów z trapów Dekanu, które znajdowały się wtedy vis-`a-vis (na antypodach) impaktu Chicxulub. I to właśnie wykończyło dinozaury.
Zniknięcie dinozaurów było spowodowane także przez erupcje wulkaniczne w rejonie trapów Dekanu. Druga grupa naukowców z tej placówki uważa, że znalezione w pobliżu ślady po kraterze wskazują, że pod koniec okresu kredowego doszło do serii uderzeń meteorytów. To właśnie one miały być odpowiedzialne za wyginięcie gatunków, które przetrwały trudny czas aktywności wulkanicznej. Na poparcie tych teorii szefowa jednej z grup naukowców z Princeton, Gerta Keller, wskazuje pomiary osadów z Dekanu. Z badań wynika, że druga faza erupcji wulkanicznych pokrywa się ze skokiem liczby szczątków planktonu. Wtedy to wulkany wyemitowały do atmosfery ogromne ilości dwutlenku węgla i dwutlenku siarki.
W XIX wieku sushi stało się popularnym fast foodem, różniło się jednak znacznie od postaci w jakiej znamy je dzisiaj. Było większe, a serwowane w nim ryby były często marynowane w sosie sojowym, zasalane lub gotowane, by przedłużyć ich okres przydatności do spożycia.
Są jednak sushi oraz sushi – w wypadku tej potrawy szczególne znaczenie ma jakość oraz uczciwość pracy kucharzy – ryba bardzo szybko traci świeżość, przez co sztuką w restauracji sushi jest zapewnienie dostaw świeżych surowców. Również technika przygotowywania sushi oraz jakość pozostałych surowców ma ogromne znaczenie – na smak sushi składają się w równiej mierze świeżość składników, ich jakość i pochodzenie oraz umiejętności osoby, która je przygotowuje. Prawdziwe sushi nie może się rozpadać przy pobieraniu pałeczkami, musi pozostawiać przyjemne uczucie sytości ale nie przepełnienia. Prawdziwe sushi musi zostawać w pamięci i pozostawiać miłe wspomnienia. Bowiem to nie tylko potrawa – sushi jest niejako stylem życia.
Samoświadomość w realnym empirycznym doświadczeniu, to po prostu postrzeganie własnej obecności w doświadczeniu wobec otaczających myślący podmiot przedmiotów i zjawisk, wśród których postrzega on swoje ciało jako siebie. Ich obecność stanowi uzupełnienie aktu refleksji, bowiem obecność tego samego otoczenia przed i po akcie refleksji potwierdza dla podmiotu zasadność stwierdzenia własnego bycia w nim. Samoświadomość od strony idealnej, to akt stwierdzania własnej obecności pozaprzedmiotowo lub pozamaterialnie. To akt transcendentny względem doświadczenia materialnego. Następuje w wyniku myślowego odróżnienia się podmiotu od własnej cielesności, co z kolei następuje jako rezultat poszukiwania własnej obecności w ciele, w którym poznający podmiot nie potrafi jej zlokalizować dokładnie. Poprzez to dochodzi do oglądu siebie w myśleniu siebie, co następuje w oderwaniu od doświadczenia materialnego w tym cielesności. Kierunek takich pozacielesnych poszukiwań samoświadomości potwierdzają choćby badania empiryczne np. neurologii lub chirurgii, które nie potrafią zlokalizować świadomości (nawet) w tkance mózgowej.
Ależ sensacja, od dawna wiadomo, że masowa zagłada dinozaurów nie była ani ostatnia, ani największa w historii. Dokumentacja paleontologiczna stwierdza osiem do dwunastu masowych wyginięć (w zależności od sposobu liczenia) w ciągu ostatnich 250 mln. lat. Ostatnie wydarzyło się 11 mln. lat temu, największe (zginęło 80% żyjących wtedy gatunków) 248 mln lat temu. Komputerowe opracowanie danych paleontologicznych ujawniło, że masowe wymieranie nie jest przypadkowe, ale regularne – zdarza się mniej więcej, co 26 mln. lat – ostatnie nastąpiło 11 mln. lat temu.
Prehistoria do korekty, ma głębszy wymiar od czasu publikacji Michaela Cremo „Zakazana archeologia” a podającej m.in. długą listę zadziwiających znalezisk archeologicznych. Mam tu na myśli znalezioną w Afryce Południowej metalową kulę z wyżłobionymi wzdłuż jej obwodu rowkami pochodzącą, jak się datuje, z okresu prekambryjskiego. Odcisk buta znaleziony w Antelope Springs w stanie Utah, którego powstanie datuje się na okres kambryjski. Metalową wazę znalezioną w Dorchester w stanie Massachusetts pochodzącą prawdopodobnie z okresu prekambryjskiego. Kamień znaleziony w Szkocji, w którym znajdował się żelazny gwóźdź. Pochodzenie tego znaleziska datuje się na okres dewoński. Kamień znaleziony w Tweed w Anglii, w którym umieszczona była złota nić. Żelazny dzban znaleziony w Wilburton w stanie Oklahoma. Oba te znaleziska datuje się na okres Karbonu.
Co takiego na temat naszej historii mogą przekazać nam te wszystkie zadziwiająco stare znaleziska? Chyba to, że nasza wiedza na temat prehistorii bazująca na pewnych teoretycznych założeniach nie pozwala, aby tego rodzaju znaleziska oglądały światło dzienne, i odrzuca tego rodzaju anomalie. Tego rodzaju znaleziska podważają wyznawane teorie i dlatego nie są brane pod uwagę. Zamiast wprowadzić poprawki do obecnie obowiązującej teorii lub zbadać dokładnie te znaleziska, idzie się po najmniejszej linii oporu i odrzuca je. Liczne dowody wskazują, że ludzkość istnieje na Ziemi znacznie dłużej, niż głosi to oficjalna nauka. Co więcej, wiele z nich ukazuje, że nasi starożytni przodkowie byli kimś więcej niż tylko prymitywnymi jaskiniowcami, jak zwykliśmy o nich sądzić. Być może nawet okaże się kiedyś że odsiewane twierdzenia o ludziach żyjących w epoce dinozaurów to jednak prawda.
W książce”Religia i nauka” Bertrand Russell udowadnia religijny charakter rosyjskiej, bolszewickiej wersji komunizmu i niemieckiej, faszystowskiej wersji antykomunizmu. W takich politycznych formach religii dostrzegł spadkobierczynie tradycyjnych instytucji religijnych, dorównujące im nienawiścią do wolności intelektualnej i okrucieństwem metod jej tłumienia z czasów, gdy dysponowały porównywalnymi środkami represji.
Stwierdzenie że jakas asteroida pędzi w kierunku naszej planety jest BŁĘDNE. Taka sytuacja nie moze mieć miejsca poniewaz planeta jest w ruchu. Pędzi ze znaczną predkością po orbicie. Jak wiec asteroida moze poruszac sie w kierunku Ziemi skoro nasza planeta zmienia swoje położenie. Prawidłowe stwioerdzenie to takie że asteroida jest na KURSIE KOLIZYJNYM Z ZIEMIĄ. Inaczej mówiac w pewnym momencie oba ciała znajda się lub mogą znaleźć w tym samym miejscu przestrzeni.
Upierałbym się jednak przy „mogli” 🙂 Nastolatki, czyli dziewczyny i chłopcy w wieku od 10 do 20 lat. Liczba mnoga od nastolatka. Równoważną formą jest „nastolatkowie”. Czyli oni mogli, a nie „mogły”, bo tu nie chodzi o same dziewczyny.
Głowy nie dam ale o ile się nie mylę to Burton w swojej „Gnijącej pannie młodej” pianino na którym grał Victor nazwał Harryhausen. W tym filmie można znaleźć wiele odniesień do klasyki kina.
Najzabawniejsze jest to, że nawet tak biedne kraje jak Pakistan cz Bangladesz zaczęły drukować banknoty polymerowe. W Polsce ciągle nie ma ani jednej sztuki.
Na pewno masz rację:) Obie formy są prawidłowe a ja idę w zaparte. Ale jak sam napisałeś te nastolatki a nie ci nastolatki, czyli te nastolatki mogły a nie te nastolatki mogli 😉 Tak mi się 😉 W każdym razie dziękuję, bo artykuł bardzo fajny 🙂
Umalowana, uśmiechnięta babka, twierdząca, że jeden z jej nieżyjących wujków był Cooperem? Powiedzmy, że chciałbym w to uwierzyć. Wystarczy prześledzić jego życiorys, w miarę możliwości znaleźć jakiś jego fragment DNA (np. włos w książce) i sprawdzić. Z tego co czytałem, przełomu wciąż nie ma, więc i ten trop najwyraźniej okazał się ślepy.
Polska też dołącza do klubu, jak zwykle na zasadzie kulawego krewnego. Narodowy Bank Polski przedstawił już plan emisji pierwszego w Polsce pieniądza polimerowego. Banknot o nominale 20 złotych ma pojawić się już w 2014 roku i będzie wyemitowany z okazji okrągłej – setnej rocznicy Legionów Polskich.
No pięknie, ale robotnicy też zawsze pili i wciągali, marynarze, meksykańscy chłopi. Tripowanie jest odwieczne i nie zaprzecza z istoty swej etosowi pracy. Inaczej siedzielibyśmy na drzewach, a podobno zeszliśmy zaciekawieni grzybem.
Tak, Universal wypuścił ponad 30 lat temu film z Treatem Williamsem jako Cooperem. Chodziło mi o to, że nie przypominam sobie blockbustera z Hollywood, w którym terrorystom by się udało. Nie wiem czy to funkcjonuje nieformalnie w jakimś ichniejszym tabu, czy może jest zapisane oficjalnie, ale wysokonakładowego filmu, w którym zło triumfuje tak jawnie jak w przypadku Coopera po prostu nie znajdziesz. Czy w Szklanej pułapce choćby jednemu terroryście udało się uniknąć kulki od Johna McClane’a?
Wielu podejrzewało, że w warunkach bojowych ten samolot może spokojnie osiągnąć prędkość Ma=4, ale to pewnie jedna z największych tajemnic tego samolotu. Można jeszcze tylko dodać, że pierwotnie miała powstać też wersja… myśliwska, ale z uwagi na to, że Rosjanie nie skonstruowali ostatecznie super szybkiego bombowca dalekiego zasięgu dano sobie z taką wersją spokój. Generalnie świetny, piękny i przełomowy samolot (jeden z moich ulubionych), który spowodował wielki postęp w myśli lotniczej i technologicznej (obróbka materiałów itd.) i którego Rosjanie mogli amerykanom tylko zazdrościć. Z uwagi na swoje zacofanie technologiczne (m.in. w dziedzinie metalurgii i obróbki metali) nie byli w stanie czegoś takiego skonstruować.
Ja tu nie czuję jakiegoś wielkiego paradoksu 😉 jeśli jesteśmy przy porównaniu żarówkowym, to włączmy 20 watową żarówkę w niewielkiej toalecie i taką samą w wielkim pomieszczeniu magazynowym o powiedzmy powierzchni 5000 metrów. W najdalszym kącie takiego magazynu niewiele będzie widać.
Tak, ale gdybyś znalazł się w próżni, gdzie nic nie blokuje światła, i choćby daleko od obserwatora włączył gazylion takich żarówek, to teoretycznie powinieneś widzieć świetlną połać. Kiedyś interesowałem się paradoksem, który opisał User i wydaje mi się, że wyjaśnieniem sprawy jest to, że kosmos nie jest przezroczysty oraz oko nie jest uniwersalne. Jest mnóstwo materii pochłaniającej po drodze światło, poza tym najmocniejsi producenci światła (kwazary) znajdują się po kilkanaście miliardów lat świetlnych od Ziemi. Oko ludzkie nie wyłapuje już światła o takim przesunięciu ku czerwieni. Czyli mówiąc krótko – to co jest wychwytywalne przez nasze oczy, to tylko niewielki spektrum światła. Gdyby nastawić aparaturę, to by wykazała, że z każdego punktu nadchodzi jakieś promieniowanie, ale my wyłapujemy swoimi zmysłami jedynie jakiś mikroułamek tego.
Ale jego chyba już nie ma w sieci? Chciałem podać linka i okazało się, że te sprzed sześciu czy siedmiu lat są już nieaktywne. Znasz jakiś działający? Mówię o GK a nie Star Traderze 🙂
Dla tych, którzy tu (choćby przypadkiem) trafią – trzecie (chyba) podejście reaktywacji GK udało się (żeby nie było – nie przeze mnie 😉 Ale im więcej osób trafi tym większa szansa zebrania „stołu”).
Gra dostępna jest pod adresem http://gra.projekt-sekator.pl/index.php
Około roku 2000 miałem urządzenie Palm V i na nim właśnie taką grę. Rewelacja! Zasady były tak proste, że opanowanie rozgrywki zajmowało kilka minut. A potem kombinowanie gdzie zawieźć towar, czy warto mieć kontrabandę, ucieczka przed piratami lub policją… Ekran monochromatyczny, pikseli tyle, że można je było policzyć, procesor jak w myszy – a tyle zabawy 🙂
W Moskwie też budują, aczkolwiek nie piramidy. Czytałem, że te ich drapacze chmur z wielkiej płyty rozpadną się za jakieś 10-15 lat. Będzie co zbierać :]
Ta gra na palmy to była tylko gra inspirowana GK (czy w zasadzie oryginalnym ST).
Na gry-planszowe.pl toczy się (już drugie) podejście do przeniesienia GK do komputera.
Te nieokreślone stany w układzie, do którego wprowadzimy obserwatora, to tzw. Zasada Heisenberga. Dla mnie to jedno z najciekawszych spostrzeżeń dotyczących naszej rzeczywistości. Traktuję je jednak nie jako uproszczenie wszechświatowego Superkomputera, ale jako umowną konstatację, że cała rzeczywistość jest rodzajem zupy. W tej zupie nie da się rozróżnić cząstek na najniższym poziomie, jest tam jedynie jakaś kleista maź zwana także falą elektromagnetyczną. Swoją drogą to jasne, że tak musi być, bo skoro cząstki składają się z cząstek, te z kolejnych cząstek, to co jest na końcu tego łańcucha? Właśnie owa zupa.
Z Glatmanem jest ten problem, że nikt go na dobre nie rozszyfrował. Zabijał dlatego, że chciał mieć realistyczne zdjęcia, a potem musiał zacierać ślady? Czy mordował dlatego, że był czystym psychopatą, a zdjęcia to tylko didascalia? Szkoda, że nie zdążyli zapytać o to samego Glatmana.
Jeśli detektyw Rick Deckard jest androidem, to dlaczego nie jest tak szybki, sprawny, inteligentny i odporny na ból jak daleko nie szukając Roy Batty ? To mi się nie trzyma kupy.
Polski profesor przedstawił myśl, że cały Wszechświat jest polem eksperymentalnym odpalonym po to, by doprowadzić do powstania Czegoś. I tylko o to tu chodzi. Żadnej wolnej woli, lecz kosmiczny ogródek.
Film tak słaby jak kulas dodatkowo podpompowany znaczną ilością CO2. Prymitywna fascynacja Rodrigueza kinem explo i zwyczajnym przygodowym ogranicza się do przetykania Maczety 2 motywami z różnych półek. Jest i Russ Meyer (kobitki w stylu Tury Satany), aluzje do Bonda, karate, SF z lat 50-tych. Żadnej obróbki, tylko gotowe klisze. Najbardziej beznadziejna rzecz, jaką widziałem od miesięcy.
Alan Moore wygląda obecnie na wymagającego pomocy człowieka. Przez lata nie zrobił dobrego komiksu. Opus magnum ćwierć wieku temu. Potem pretensje i konflikty. Smutne.
Ciekawe czy za 5 lat będziemy jeszcze słyszeć o Tweeterze. Czy ktoś jeszcze pamięta Napstera, Kazę, Altavistę czy wspomniane ICQ? W wirtualu czas biegnie szybko…
Uważam, że Deckard jest w 100 % człowiekiem, a tylko ma obsesje, ze jest androidem. Tym bardziej nie jest to Nexus 6, o czym świadczy jego ludzka nieudolność. Kaganek zwątpienia wywarła na nim na pewno Rachael. Ja odbieram go jako człowieka, bo inaczej powinien zostać na końcu ” zdymisjonowany”
Może i tak być. Pamiętaj jednak, że Harrison Ford wspominał, że Scott powiedział mu w trakcie zdjęć, że jest replikantem. Oprócz sceny z jednorożcem z origami jest też druga scena, z Rachael, w której ponoć przez ułamek sekundy widać u Deckarda czerwone oko.
Uważam, że jest to wreszcie powiew nowego trendu. Byłem już zmęczony tymi wszystkimi nudnymi produkcjami, gdzie Indiana Jonesa gra 65 letni Harisson Ford, gdzie dominują wyłącznie efekty specjalne czy też ostatnia częśc Batmana. Mroczny rycerz, który uważam za film przegadany, mało efektowny. Tutaj wszystko jest na swoim miejscu, piękna kobieta, czyli Scarlett Johansson, która zachwyca (wspaniale dopasowany dubbing), dobre zdjęcia w filmie. Bardziej mi się podobał niż Avatar w 3D. Polecam.
Nie przekonuję cię 🙂 Moim zdaniem po prostu Scott sam nie wiedział jak jest naprawdę i zrobił to na zasadzie „będzie otwarte rozwiązanie, każdy będzie mógł interpretować jak chce”. Bunuel w Piękności dnia zapodał wydające dziwne dźwięki pudełko, które tłusty Azjata wręcza Catherine Deneuve. Do było w środku? Dusza? Złote chrząszcze? On sam tego nie wiedział.
Robot Monster!! Król, uznawany przez Stephena Kina za najgorszy film w dziejach. Przebił nawet Play 9 z kosmosu w reżyserii nie byle kogo, bo Edwarda Wooda. Robot w kaszmirowym futerku!
Jądro porusza się na wschód dla obserwatora będącego na powierzchni. Oznacza to, że jego prędkość obrotowa jest mniejsza niż prędkość obrotowa płaszcza. Jądro jest źródłem pola magnetycznego, które czerpie energię właśnie z ruchu obrotowego. Efektem jest spowolnienie jądra w stosunku do płaszcza (płaszcz pływa, nie jest na stałe związany z jądrem). Przyśpieszanie w stosunku do płaszcza jest więc naprawdę opóźnianiem w ruchu obrotowym. Spowodowane to jest większym hamowaniem zapewne spowodowanym przez duże zmiany zachodzące ostatnio w Słońcu.
Można by pomyśleć, że film jest przeciw energii atomowej, ale to nie zupełnie prawda – spodek jakim przyleciał Klaatu napędzany jest „jakimś jej rodzajem”. Zarówno w „Fundacji” Asimova, czy w tekstach Lema, to właśnie energia atomowa napędza maszyny. Dziś już jakoś się o tym nie wspomina, czyżby wpływy lobby jakiś pseudo ekologów? Czy też po Czarnobylu to dość niewygodny temat? Film też pokazuje, że ludzie są zbyt mało „rozwinięci”. Trwają przy swoich „małych” konfliktach, mimo że mogli nauczyć by się żyć bez tej „głupoty”. Przywódcy państw nie chcą się ze sobą spotkać w mieście należącym do przeciwnika, przestraszony żołnierz strzelający do Przybysza, zaraz po jego zapewnieniu o pokojowym charakterze jego misji, reakcja dziennikarza, któremu wyjaśniał nieudolność władz. Zarazem jest jeszcze dla nas nadzieja. O czym świadczy pomnik Abrahama Lincolna, konstytucja USA, środowisko naukowców czy synek Helen Benson.
Lee Marvin był też współscenarzystą ,, Dzikiej Bandy”, którą razem z Samuelem wymyślali podczas długich, suto zakrapianych łiskaczem posiedzeń. Gdy wszystko było już mniej więcej gotowe do zdjęć, aktor nagle zmienił zdanie. Oświadczył, ze rezygnuje z roli, bo – jak to pokracznie tłumaczył – nie chce byc zaszufladkowanym, a rola Bishopa żywcem przypomina tę, którą grał parę lat wcześniej w ,, Zawodowcach ” Brooksa. I w zamian zagrał w , pierdołowato-familijnym westernowym musicalu ,,,Pomaluj swój Wóz”. Peckinpah się wkurzył do żywego, ale trudno mu się dziwić. Miał problem ze znalezieniem następcy. William Holden miał już lata sławy za sobą,spadł już jakiś czas temu do aktorskiej drugiej ligii, Za to tęgo kroił destylaty i jak głosi legenda, rolę Bishopa otrzymał po tym, jak wygrał pijacki pojedynek z reżyserem, wyprawiając go pod stół.
Lee Marvin parę lat później znowu dał dupy swoim w starym stylu. Zjechał kolejny otrzymany scenariusz, jako prymitywny i odmówił roli…. którą ostatecznie zagrał Burt Reynolds. Sam Peckinpah był jednym z najbardziej autodestruktywnych ludzi kina – do notorycznego alkoholizmu i lekomanii ( naprzemiennie, lub jednocześnie ) doszedł z czasem koks. Filmem z okresu, kiedy najbardziej wciągał, jest ,, Elita Zabójców”. Znalazła się tam co najmniej jedna ładnie porąbana scenka, kiedy Robert Duvall podczas rozmowy o pierdołach w samochodzie dostaje głupawki śmiechowej .
„Arzach. Czy człowiek jest dobry?” to zbiór przeróżnych historii fantastycznych, zawierających zarówno elementy SF, jak też fantasy, mistykę, a także artystyczne wizje, które Moebius przeżył podczas eksperymentów z grzybami halucynogennymi…
Skoro kwazary są od nas odległe prawie tyle ile istnieje wszechświat, to albo jesteśmy w samym centrum wszechświata, albo wszechświat jest jednak starszy. Rozumiecie co mam na myśli?
Żeby zrobić planszówkę, trzeba mieć zespół kilku testerów. To proces trwający jak na moje oko, rok albo lepiej. Zasad nie da się wymyślić ot tak z głowy, bo są one jakimś tam szlifem wynikłym z uporczywego testowania tematu. Tymczasem Encore to był Jan Adamski i kropka. Nawet gdyby chciał, nie miał możliwości wymyślania gier. Powiedzmy więcej: w Polsce nie było możliwości ich wymyślania. Dlatego Adamski miał do wyboru albo kopiować zachodnie wzorce, albo nie robić nic. Nawiasem mówiąc, przed 1994 r. nie obowiązywało w Polsce nowoczesne prawo autorskie, więc nie jestem pewien czy o Adamskim można w ogóle mówić, że wydawał te gry „nielegalnie” albo że „zrzynał pomysły”. Kopiowanie oprogramowania i sprzedawanie go było w tamtym ustroju całkowicie legalne, więc dlaczego przetłumaczenie i wydanie zachodniej gry miałoby być traktowane jako coś z innej bajki?
Mało kto zdaje sobie sprawę z faktu, że kiedyś pszenica była jednak inna. Teraz produkuje się zmodyfikowaną genetycznie pszenicę, która odstrasza owady, Monsanto w USA robi pszenicę odporną na pestycydy. W USA co rusz wybuchają skandale z kolejnymi niedopuszczonymi do uprawy pszenicami GMO. Dlatego na śniadanie wolę zjeść biały ser z rzodkiewkami. I już 🙂
Warto wspomnieć, że film był straszliwą klapą finansową. Publiczność nie pokochała Dziwolągów. Publiczność nie zrozumiała Dziwolągów. Publiczność ciągle wolała Draka i Franka.
Przeczytałam komentarz jakoby nieprawdą jest jakoby 80% populacji było uczulonych na gluten. Źródło tej informacji: książka Bożeny Przyjemskiej. Oczywiście jest tak, że część z tych osób nie ma objawów, a ujawnia się to dopiero po latach w postaci jakiejś choroby. Żeby stwierdzić owo uczulenie, trzeba by de facto zrobić biopsję jelit.
To prawdopodobnie najlepszy RPG w historii, bardzo możliwe że bez tego tytułu współczesne RPG nie wyglądałyby dziś jak wyglądają. Osobiście byłem w szoku gdy pierwszy raz odpaliłem tą grę – fabuła, dialogi między postaciami, skrzynie z zagadkami, po prostu miód!
Ja znam jeszcze inną wersję tych wydarzeń. Ponoć Lucas był załamany efektem końcowym Star Wars i obawiał się, że film nikomu nie przypadnie do gustu. Zdecydował się wtedy na zachowanie praw do uniwersum i wszystkiego co jest z nim związane w zamian za rezygnację z wpływów ze sprzedaży biletów i „wypłatę”.
Oszałamiający sukces filmu skłonił go do licencjonowania marki na potrzeby produkcji zabawek, plakatów etc.
Wiesz co, musiałbym zajrzeć do książki Petera Biskinda „Easy Riders, Raging Bulls”. Jest to tam dokładnie opisane. Z tego co pamiętam, to pierwsze pokazy były miażdżące, bardzo się nie podobało zwłaszcza Brianowi de Palmie i co ciekawe, męża nie wspierała również żona, Marcia. Ale w decydującym momencie Lucasa poparł Spielberg i powiedział, że film wypali. Po tygodniu czy dwóch od premiery wszystko już było jasne. Na starych zdjęciach widać kolejki przed kinami.
Jakbyś mógł sprawdzić to byłbym wdzięczny. Opisywana przeze mnie sytuacja miała ponoć miejsce podczas pokazu technicznego, kiedy to Lucas wraz z „decyzyjnymi” po raz pierwszy zobaczył finalna wersję filmu.
Albo leży gdzieś gdzie nie mogę jej znaleźć, albo sprzedałem, albo pożyczyłem. W każdym razie pamiętam, że u Biskinda Star Wars był poświęcony cały rozdział, jakieś 60-80 stron. Mój kolega dokonał de facto tłumaczenia i streszczenia tego rozdziału w artykule http://esensja.stopklatka.pl/film/publicystyka/tekst.html?id=5977
Dziesięć stron tekstu, ale u Biskinda miałbyś kilka razy więcej 🙂 W każdym razie odpowiedź na twoje pytanie powinna tam się znajdować.
Uważam, że Rowling chciała po prostu odciąć się od „Pottera”, dlatego wydała tę książkę pod pseudonimem. Nie chciała, aby ludzie kupowali jej książki tylko dlatego, że jest autorką HP, a dlatego, że jest po prostu dobrą pisarką. Źle zrobili, że ujawnili jej nazwisko.
Sebastian Frąckiewicz pisał o spotkaniu z Moebiusem: „Gdy w 2008 jechałem na festiwal komiksowy w Łodzi, czułem się jakbym jechał do Angouelme. To była najlepsze edycja festiwalu. W jednym miejscu Manara i Moebius oraz ich wystawy. Wystawy oryginalnych prac, a nie jakieś tam wydruki z albumów. Miałem zrobić duży materiał o Moebiusie do „Przekroju”, byłem cholernie podekscytowany (dosłownie jak nastolatek) i skoncentrowany tylko na tym jednym celu. Udało mi się wyciągnąć od organizatorów festiwalu pół godziny na rozmowę i sesję zdjęciową, którą robił Bogdan Krężel. Pół godziny to mało i dużo. Mało, bo z kimś takim jak Giraud można rozmawiać godzinami. Dużo – biorąc pod uwagę to, że na ogonie wiszą ci jeszcze inni dziennikarze. Spinam się zatem. Bogdan Krężel robi zdjęcia, kiedy Giraud rysuje. Fotograf kładzie się na stole, na podłodze, potem jeszcze robimy krótką sesję na schodach. Bogdan każe mi trzymać jakieś urządzenie (chyba wyzwalacz lampy błyskowej), które jak na złość się psuje. Giraud jest cierpliwy, uprzejmy, choć ma już swoje lata, a jego żona nie lubi, kiedy męczą go dziennikarze. Ma status komiksowej megagwiazdy, ale jego skromność jest rozbrajająca.”
W 1996 roku oglądałem w Genewie album z wczesnymi szkicami do Gwiezdnych Wojen. Było tego dużo i przy tym sporo zabawy, bo niektóre koncepcje po prostu rozśmieszały. Pożałowałem wtedy kasy, bo album sporo kosztował. Ale pewnie dziś w dobie internetu można go zakupić siedząc w domu gdzieś na wiosce. Wspomniana księgarnia była zdecydowanie tematyczna, poświęcona filmowi (może muzyce też) i wtedy szczęka mi opadła. Od tamtej pory nie widziałem nigdzie indziej takiego miejsca.
Mam podobne wspomnienia, tyle że nie związane ze Star Wars, ale horrorem. W ’98 byłem gigantycznym fanem grozy i wybierając się na podróż po Beneluksie dostałem od kumpla dokładne namiary na podobnież najlepszy antykwariat w Amsterdamie, gdzie dostanę całą żanrową literaturę. Przyjeżdżamy na miejsce, ludzie zasuwają do muzeum Van Gogha obejrzeć Słoneczniki i inne wiekopomne dzieła, a ja odłączam się od grupy i pędzę na nadbrzeże, żeby zakosztować obskurnego, taniego horroru. Szukam tego antykwariatu, znajduję go w końcu wśród trzypiętrowych domków nad samą wodą. Podchodzę do drzwi, a tam kartka, że w środy nieczynne. No i nie zobaczyłem dwóch ściętych słoneczników.
Przyjechał prawdopodobnie z RFN. Może gdzieś w zbiorach moich dzieci jeszcze znalazłyby się charakterystyczne klocki – ludziki, klocki z napisem Police czy atrapa chłodnicy z lampami.
Był moment w klockach Lego, że pojawiło się dużo elementów większych rozmiarów, w dodatku bardzo wyspecjalizowanych. Były to np. ściany budynków, elementy statków kosmicznych. Wtedy już się klockami nie bawiłem, pojawiały się u dzieci rodziny i znajomych. Miałem wtedy wrażenie, ze zatraciły swój charakter klocków, z których można zbudować wszystko. Były bardziej zestawami elementów do zbudowania konkretnej zabawki.
A propos antykwariatów, to będąc w Pasadena w Kalifornii natrafiłem na spory antykwariat. Nie szperałem dużo, ale w ręce wpadła mi książka z Polski, z lat 1950-60, kojarząca mi się z „Wędrówkami Pyzy”. Były dwa egzemplarze, stan prawie mint 🙂
Jedne z najgorzej wydanych pieniędzy w historii nauki imo. Dałoby się za to wysłać z 50 sond z różnymi misjami. Ciekawe czy ISS jest droższy od programu Apollo przeliczanego na współczesne pieniądze?
W epoce zorientowanej na obdzieranie z mitycznej otoczki i strącanie z piedestałów wszelkich bohaterów podobny dobór należy potraktować w kategoriach strzału w dziesiątkę. Stanowi zresztą clou ciągnionej od lat historii. Batmanowi, pomimo posiadanych bogactw, bliżej jest do zwykłych społeczników pokroju Gwardzistów ze sławetnego komiksu Alana Moore’a niż do zmutowanych bądź napromieniowanych podejrzanym ustrojstwem herosów. Nie oznacza to jednak, że daje się go łatwo zaszufladkować. Pod maską superbohatera kryją się bowiem kolejne maski – milionera lekkoducha, troskliwego opiekuna, właściciela prężnie działającej korporacji. Kiedy obrać go ze wszystkich, niczym cebulę, zobaczymy człowieka udręczonego jakże ludzkimi problemami – stratą najbliższych czy dojmującą samotnością.
Inną legendą związaną z tym miejscem jest opowieść, że miasto zbudowali Quinametzin – olbrzymi, którzy mieli zamieszkiwać kontynent Ameryki Południowej, zanim zjawili się na nim ludzie. W piramidzie Słońca podczas prac archeologicznych odkryto podziemny tunel. To właśnie on, według legend, miał odgrywać rolę tajemnego przejścia, którym ludzie przywędrowali na świat. Bo Teotihuacán to miejsce, w którym świat się narodził. Tu światło oddzieliło się od ciemności, a Słońce od Księżyca. Dlatego właśnie Słońcu i Księżycowi (piramida Księżyca) poświęcone są dwie główne budowle miasta.
Teotihuacan jest starsze od chrześcijaństwa. Zamieszkiwała je tajemnicza cywilizacja, która kwitła, kiedy w Europie dominowało cesarstwo rzymskie, a na terenach współczesnej Polski rosły jedynie dęby i pokrzywy. Z lekkim żalem stwierdzam, że podczas edukacji szkolnej na lekcjach historii temat dziejów różnych cywilizacji zza Oceanu Atlantyckiego traktuje się wręcz symbolicznie, a wiedza uzyskana na ten temat jest porównywalna z tą, jaką miał Krzysztof Kolumb, płynąc w 1492 r. do Indii.
Najsłynniejsza swego czasu sprawa nękania przez ludzi w czerni dotyczyła Alberta K. Bendera (1921-2002) – amerykańskiego lotnika i wydawcy pisma „Space Review”, w którym publikowane były najnowsze doniesienia o obserwacjach UFO. W 1953 r. Bender ogłosił na jego łamach, że udało mu się definitywnie rozwiązać zagadkę latających talerzy, jednak niedługo potem w bardzo dziwnych okolicznościach zwinął działalność i zniknął. Jak potem przyznał, zagadkowi „agenci w czerni” zmienili jego życie w piekło. Współpracujący z nim pisarz Gray Barker (1925-1984) starał się dowiedzieć czegoś więcej na ten temat. Jak ustalił, MIB mieli wymusić na Benderze rezygnację z dalszego zajmowania się UFO. Wkrótce, w niezbyt ambitnej książce pt. „Ci, którzy wiedzieli za dużo o latających spodkach” Barker nakreślił podstawy legendy o ludziach w czerni. Powoli na jaw zaczęły wychodzić także inne dziwne incydenty. Kolekcjonerem relacji o spotkaniach z MIB był John A. Keel (1930-2009) – amerykański pisarz i dziennikarz zajmujący się zjawiskami z pogranicza. Z zebranego materiału wynika, że były to przypadki bardzo barwne i zróżnicowane. Świadkowie twierdzili, że ludzi w czerni wyróżniał nie tylko strój. Zwykle wyglądali oni jak Azjaci lub południowcy, mówili z silnym akcentem lub zachowywali się tak dziwnie, iż niektórzy wątpili w ich ziemskie pochodzenie.
Jedna z najsłynniejszych anegdot dotyczących tego filmu, związana jest z osobą Irvinga Thalberga, który w latach 30-tych, był bez wątpienia największym producentem w Hollywood. Zażądał on od Toda Browninga „filmu, który będzie bardziej przerażający niż jego poprzednie dzieła”, a co najistotniejsze – filmu, który położyłby kres gatunkowi horroru. Kiedy Thalberg otrzymał scenariusz „Dziwolągów”, wydusił z siebie tylko krótkie stwierdzenie: „Dostałem to, o co prosiłem”. Widzowie byli jednak innego zdania. Film został zakazany na trzydzieści lat. Paradoksalnie, zła reklama oraz hasła reklamujące go („Czy normalna kobieta może kochać karła?”, „Czy bliźniaczki syjamskie mogą uprawiać miłość?”, „Jakiej płci jest pół-kobieta, pół-mężczyzna?”), owiały film mgiełką tajemnicy i nadały mu status zakazanego owocu, który stał się sławny bez oficjalnej premiery.
Pamiętam, że ponad dekadę temu – gdy byłem młody i jeszcze głupszy niż obecnie – grałem przez godzinę lub dwie BaK, które dołączone chyba było lata temu do jakiegoś czasopisma (Secret Service CD?). Coś mnie wówczas w tej grze zirytowało i odstawiłem ją na półkę. Biorąc pod uwagę fakt, że we współczesnych produkcjach jest coraz mniej rozgrywki, a coraz więcej skryptów i epickich filmów, czas chyba najwyższy okopać się w oldskulu i wrócić do gier, których dawniej nie potrafiłem docenić ze względu na mleko znajdujące się dekadę temu pod nosem.
Odkryto kwazar potrójny. Początkowo układ ten wydawał się być kwazarem podwójnym, lecz później odkryto trzecie źródło promieniowania. Było tak dlatego, że dwa spośród kwazarów znajdują się blisko siebie (mniej niż 200 kiloparseków), trzeci natomiast znajduje się nieco dalej. Astronomowie sądzą, że początkowo w swoim grawitacyjnym oddziaływaniu znalazły się dwa kwazary, a trzeci dołączył dopiero później „uruchamiając” cały układ.
Mistrz Skryba wybrany przez Enki, aby zapisywał jego słowa, i przez 40 dni I 40 nocy spisywał on słowa Enkiego na temat historii Anunnaki, począwszy od historii Układu Słonecznego, przez historię Anunnaki na ich planecie Nibiru. Przeznaczeniem Anunnaki jest Ziemia a historia Anunnaki rozgrywa się tu, na Ziemi. Tablice zapisane na niebieskim kamieniu lapis lazuli, umieszczono w acacii – drewnianej szkatule obitej z zewnątrz złotem (jak Arka Przymierza) Nie opuszczono ani nie dodano ani jednego słowa. – Tablice The Anunnaki – Zaginiona Księga Enkiego
Niewielki budżet i niezależne studio nie przeszkodziły w tym, by film wyglądał porządnie – na tyle porządnie, by walczyć z blockbusterami i wyjść ze starcia zwycięsko. Przy takich samych dochodach Riddick zarobi na siebie znacznie więcej. Pierwsze minuty filmu to pustynne krajobrazy z filtrem HDR i samotnym Riddickiem walczącym z wygenerowanymi komputerowo kosmicznymi psami i obślizgłymi potworami, które prezentują zaskakująco wysoki poziom. Generalnie w filmie nie ma zbyt wiele tandety. Później pojawiają się łowcy głów i Riddick zaczyna prawdziwe polowanie – akcja nieco spowalnia, ale jest bardziej soczysta i satysfakcjonująca. Średnio wypadło za to zakończenie – przez zbytnią sztampowość i prostotę.
Oparcie gry na motywach kosmicznego handlu i ciekawy model dynamicznych zmian cen towarów stanowi o sile „Gwiezdnego kupca”. Konieczność częstego zerkania do rozmaitych tabel jest przynajmniej częściowo zrekompensowana czytelnym ich rozmieszczeniem na planszy. W chwili pojawienia się w Polsce na przełomie lat osiemdziesiątych i dziewięćdziesiątych „Gwiezdny kupiec” osiągnął niesamowitą popularność. Prawdopodobnie nie byłoby to możliwe, gdyby musiał konkurować z innymi grami ekonomicznymi w rodzaju „Puerto Rico” czy nawet „Osadnikami z Katanu”. W Polsce „Gwiezdny kupiec” otrzymał na starcie spory kredyt zaufania, który zaprocentował, gdy gracze opanowali zasady. Wraz z „Magią i mieczem” stanowi sztandarowy tandem gier planszowych z minionego okresu.
Dobierali się do tego tunelu w kwietniu tego roku. Według naukowców z INAH, tunel odkryty pod Świątynią Quetzalcoatla o kształcie piramidy może prowadzić do ceremonialnej komnaty sprzed 2000 lat, w której miejscowym dygnitarzom nadawano ich tytuły, lub też ich pochowano. Urządzenie o nazwie Tlaloc II-TC jest robotem złożonym z trzech niezależnych mechanizmów, z których pierwszy jest pojazdem transportowym o długości około 1 metra. Pozostałe dwa mechanizmy to ramiona robocze, które w razie potrzeby mogą być odrzucone, służące do usuwania przeszkód na drodze robota.
Co się wydarzyło od tamtego czasu, serwisy milczą.
Jak zobaczyłem ten screen to od razu przypomniał mi się Saboteur, w którego grałem u znajomego na komputerze Amstrad. Monitor monochromatyczny świecił na zielono po oczach. Ptyś w szklance, guma Turbo w zębach i jazda!
Mój kumpel też miał Amstrada, ale niestety ciągle był problem z softem! W ogóle był to dość nietypowy komputer, bardzo popularny we Francji (skąd go ściągnął pracujący w LOT ojciec kumpla), ale w Polsce raczej upośledzony. Saboteura też pamiętam z CPC464, dodatkowo grywaliśmy w Dun Darach i Way of the Tiger. Jedyny w naszej okolicy sprzedawca softu na Amstrada mieścił się na pierwszym piętrze Hali Mirowskiej. Inne „laboratoria komputerowe” nie obsługiwały tego formatu ;O
Zapewne wielu osobom wyda się to śmieszne, ale za alergie, w dużym uproszczeniu, odpowiedzialny jest…feminizm.
Pod wpływem obsesji na punkcie wyglądu i higieny idących przecież głównie z kobiecej strony dziś nawet mężczyźni biorą prysznic dwa razy dziennie, wcierają w siebie niezliczone ilości upiększających, uwonniających i ogólnie „ubogacających” organizm specyfików, które to czynności niszczą naturalną florę bakteryjną obecną na skórze oraz podrażniają organizm. Dodajmy do tego rosnącą w cywilizowanych społeczeństwach niechęć do kontaktu dzieci z „żywym światem”, rozumianym jako łażenie po drzewach, zabawę ze zwierzętami, brudzenie się w piaskownicy, ogólne pocenie się itd. Wszystko to jest naturalne środowisko, w którym żyliśmy przez lata, nagle z tajemniczych przyczyn okazuje się być wrogim dla przyszłych pokoleń.
Skupiając się zbyt mocno na glutenie i tym podobnych substancjach nie zapominajmy więc, że niebezpieczeństwa „cywilizacyjne” czyhają nie tylko w naszym przewodzie pokarmowym, ale i na zewnątrz…
Już o tym chyba pisałem pod jakimś artykułem, ale samoświadomość, czy też myślenie w ogóle nie różni się specjalnie od, za przeproszeniem, wydalania. Samoświadomość to po prostu wysoce skomplikowany stan złożoności zamkniętego CZYSTO FIZYCZNEGO układu, który to stan skomplikowania jest tak wysoki, że układ zaczyna działać na zasadzie olbrzymiego fraktala. Nie ma tu żadnych transcendencji, żadnych „poza”, to jest filozoficzna nowomowa, której wybitnie nie lubię i którą przy sposobnej okazji zawsze staram się skrytykować… 🙂
Już samo określenie „czysto fizycznego” jest warte zastanowienia. Czym jest fizyczność? Nauka określa materię jako formę energii. Definicji energii, która uchwyciła by jej fenomen niestety brak. Nauka nie potrafi powiedzieć czym jest w istocie energia. Nie pamiętam kto powiedział te słowa, ale to jeden z czołowych wpsółtwórców teorii informacji – „Nauka nigdy nie wytłumaczy czym są badane zjawiska, a jedynie jak przebiegają”. Piszę to, bo mi te słowa dużo wyjaśniły jeśli chodzi o możliwości nauki do odpowiedzi na egzystencjale pytania. Kiedyś miałem taką myśl, że ludzie są jak odiorniki telewizyjne. To co bada nauka to budowa zewnętrzna i wewnętrzna tych odbiorników. Niektóre modele są lepsze inne gorsze, mogą się psuć i obraz może zanikać (jak demencja :)). Jednak to co sprawia że odbiornik telewizyjny jest tym czym jest to zdolność odbierania fal elektomagnetycznych, które niosą w sobie informację. Czyli tak zwane kanały telewizyjne. Trochę jak duch święty (to taki żart ;)). W każdym bądź razie myślę, że to że nasza świadomość przejawia się poprzez mózg nie jest dowodem, że świadomość jest ograniczona do tej naszej puszki, czaszki. Poza tym mówienie że świadomość jest wynikiem skomplikowanego systemu połączeń materii jakim jest mózg też niczego nie ujmuje duchowości, ponieważ jak na początku wspomniałem pojęcie materi nie jest wcale takie znowu „materialne” ;).
Pozdrawiam 🙂
to nie kontynuacja sagi, ani nie bedzie to prequel to calkiem nowa historia, ktora ma miejsce czasowo i lokalizacyjnie gdzies w czasie trwania historii z calej sagi, jako dodatkowy watek, wiec w zasadzie Sapkowski dotrzymal slowa
To faktycznie nie był skok na kasę. Sapek zapewne sporo kasy dostał od CD Projekt za nabycie dożywotnich i wyłącznych praw do gier, komiksów i planszôwek.
Jest taka piosenka nagrana m.in. przez Glenn Miller Orchestra czy Andrews Sisters, zatytułowana „Pennsylvania Six-Five Thousand”. 6-5000 to najdłużej działający numer telefoniczny w Nowym Jorku, należący do Hotelu Pennsylvania. Jego zapis wywodzi się z lat 30-tych. Większe centrale miały swoje nazwy, a pierwsze dwie litery odpowiadały cyfrom identyfikującym centralę. Ponieważ połączenia były realizowane przez telefonistki, po usłyszeniu Pennsylvania wiedziała ona, że rozmowa będzie do centrali o numerze 73 (P to 7, E to 3 – można sprawdzić na klawiaturze swojego telefonu). Zapis takiego numeru w książce telefonicznej mógł wyglądać tak: Pennsylvania 6-5000. W latach 30-tych i 40-tych w Cafe Rouge mieszczącej się we wspomnianym hotelu grało wiele jazzowych i swingowych bandów. Aż któregoś dnia Jerry Gray napisał muzykę, słowa dodał Carl Sigman i stworzyli przebój o numerze telefonicznym w hotelu. Dzięki tej piosence numer stał się nieśmiertelny, choć dzisiaj wydłużył się do postaci 212-736-5000. Przez wiele lat po dodzwonieniu się na niego w oczekiwaniu na operatora grana była piosenka w wykonaniu Glenn Miller Orchestra, ale podobno już tak nie jest. Może warto sprawdzić? 😉
Zobaczcie kiedy Anneliese została opętana, a kiedy na ekrany wszedł na ekrany Egzorcysta Williama Friedkina. Zabrzęczał dzwoneczek? Nigdzie nie widziałem informacji o tym czy Anneliese widziała ten film, ale zbieżność jest wymowna. To byłby ciekawy casus na temat do dyskusji o tym jak film może w dramatyczny sposób wpłynąć na ludzkie życie.
To fakt, Egzorcystę (książkę) William Peter Blatty napisał w 1971, dwa lata później powstał na jej podstawie film. Opętanie Anneliese zaczęło się kilka lat wcześniej. Natomiast nie jest tak, że Blatty oparł swoją historię na casusie Anneliese. Oparł ją na przypadku opętania, który wydarzył się w Stanach pod koniec lat czterdziestych.
A propos telefonów w Warszawie, to moja historia jest taka. Do końca lat 70-tych mieszkałem w starej kamienicy na Mokotowie przy ul. Dolnej. Bez telefonu. Od podstawówki przeprowadziłem się na nowe osiedle przy Górczewskiej, a na Mokotowie zaczęli wtedy montować telefony i moja babcia taki dostała. U nas na osiedlu były automaty w niektórych klatkach schodowych, ale często nie działały. Kiedy na początku lat 90-tych się wyprowadziłem, zaczęli montować telefony w mieszkaniach. Wtedy mieszkałem znów na Mokotowie, ale przy Al. Lotników. Bez telefonu oczywiście. Biegałem do najbliższego automatu przy sklepie albo na stacji metra. Kiedy się wyprowadzałem… zaczęli montować telefony w mieszkaniach. Dziś mieszkam na wsi 40km od centrum stolicy. W okolicy funkcjonuje telefon radiowy TP marnej jakości, a stacjonarny „po kablu” może założą, może nie. Można by się zastanawiać po co dziś stacjonarny, ale jakość sygnału komórkowego jest tak beznadziejna, że ja się nie zastanawiam. Wiem też, że kolega na Ursynowie założył stacjonarny, bo w nowym bloku nie odbierają komórkowe. A w głowie brzmi „Pennsylvania six five oh oh oh”. Który to był rok? 1940? 🙂
Feist nie jest zapewne grafomanem, natomiast jego powieści rzeczywiście są klepaniem utartych schematów, ale to samo można powiedzieć o całym gatunku fantasy. Dowcip polega na tym, że nawet najgorszy kicz literacki da się przełożyć na fantastyczną grę komputerową, ponieważ operuje ona inną estetyką niż literatura; zaryzykowałbym tezę, że kicz jest wręcz wymarzoną pożywką dla gier.
W podobnym duchu utrzymane są eksperymenty z „gumową dłonią”. Kładziemy obie ręce na blacie stołu, prawą przesuwamy w bok a po jej lewej stronie stawiamy jakiś duży atlas albo słownik tak żeby nie było widać naszej „właściwej” ręki. Tam gdzie była przed chwilą kładziemy jej wierną atrapę. Teraz prosimy osobę naprzeciwko o pogłaskanie nas atrapie, po chwili wyda nam się, że atrapa jest naszą ręką. Co najciekawsze, kiedy świadomość, że atrapa jest ręką dotrze do mózgu temperatura w prawdziwej dłoni zaczyna spadać, co świadczy o tym, że mózg zaczyna się „odcinać” od rzekomo martwego organu, którego „nie widzi”.
Takie doświadczenia przeprowadzał pan o wdzięcznym nazwisku Vilayanur Subramanian Ramachandran, który, swoją drogą, jest jednym z pionierów w tej dziedzinie. Z tego co pamiętam te sprawy z ołówkiem i dotykaniem pleców wymyślił właśnie on, choć realizował je w prostszy sposób – za pomocą lustra i palca, Ehrsson jedynie eksperymentuje z nowoczesnymi technologiami. =)
Właściwie można się z tym zgodzić. Zobacz – z dobrej literatury wychodzą takie gnioty jak komputerowi Władcy Pierścieni z przyległościami. Prawdopodobnie jest tak, że takie dzieła nie zostawiają już wiele miejsce dla interaktywnej przestrzeni, bo wszystko jest w nich ułożone i spójne. Film będący wiernym przedstawieniem z tego wyjdzie, gra już nie. W rozklekotanym, niespójnym kiczu jest tyle luk i przestrzeni, że dobra gra znajdzie w nich dla siebie miejsce 😉
Telekomuna ciągle żywa? 🙂 Za komuny nawet gdy w danym rejonie były dostępne telefony stacjonarne, a ty też chciałeś takowy mieć, trzeba było złożyć specjalny wniosek, który był rozpatrywany… 15 a w najlepszym razie 10 lat. Moi rodzice właśnie tyle czekali na własny numer. Załapałem się na ten luksus, a że właśnie wchodził Internet, suto korzystałem z połączenia 0202122 (?). Rachunki w szczytowym momencie przychodziły na 600 zeta miesięcznie.
Astana stała się mekką satanistów. Jeśli ktokolwiek ma wątpliwości co do symboli jakie zawarte są w „piramidzie pokoju”, ten nie rozumie czym jest mit Illuminatów i całkiem realna Kabała.
Bela Lugosi. Zakochałam się w tym aktorze. Jest on odtwórcą tytułowej roli, oczywiście. Spójrzcie na jego twarz! Dość komiczny z dzisiejszego punktu widzenia efekt dawały światła walące mu prosto po oczach w momencie zbliżeń, ale to, jak on gra twarzą, jest zachwycające. I nie tylko twarzą, również głosem i gestem. Jego charakterystyczna peleryna i to, co z nią robi, bardzo się kojarzą z wizerunkiem Draculi.
Ciekawy byłaby pomysł pamięci genetycznej jaką zaprezentował Frank Herbert w swojej sadze Diuna, ale obecna biologia molekularna raczej nie daje złudzeń co do tego za bardzo (mimo śmieciowego DNA itp.), chyba że występują jakieś zjawiska na (kwantowym?) poziomie fizycznym, o których nie mamy na razie zielonego pojęcia (czego oczywiście nie można wykluczyć). Z punktu widzenia ewolucjonizmu, gdyby coś takiego było fizycznie możliwe na jakimś bliżej niesprecyzowanym nośniku informacji w każdej komórce (pamięć genetyczna – w sensie zapisu pamięci doświadczeń, a nie kodu genetycznego jako takiego), to dawałoby potomkom niewątpliwe korzyści, jeśli chodzi o przetrwanie i przekazanie genów. W tym sensie taka pamięć by niosła strzępki informacji o wszystkich naszych przodkach, także zwierzęcych i jednokomórkowych. Tak jak już jednak napisałem, biologia molekularna obecnie w żaden sposób czegoś takiego nie może potwierdzić, choć prężnie rozwija się dziedzina zwana epigenetyką, związana z przekazywaniem informacji objawiającej się w fenotypie poza standardowym kodem genetycznym, więc może tu jest pole do działań dla naukowców? 🙂
Ponieważ źródłem energii Voyagera jest radioizotopowy generator termoelektryczny, bardzo łatwo przewidzieć na jak długo starczy jeszcze energii, jeśli nic się nie zepsuje. Co 88 lat generator ten wytwarza o połowę mniej ciepła i energii, stąd wiadomo że statek straci większość funkcji w okolicach roku 2020, natomiast ostatnie urządzenie na jego pokładzie zostanie zdalnie wyłączone około roku 2025, czyli 48 lat po starcie misji.
Przez kolejne lata generator nadal będzie wytwarzał ciepło, ale już zbyt mało, aby generować wystarczającą ilość energii dla statku. Sonda będzie coraz zimniejsza, aż w końcu przestanie generować jakiekolwiek ciepło i w takim stanie pozostanie do końca swych dni, nieustannie oddalając się od naszego systemu gwiezdnego.
Gdy wszystko ochłodziło się na tyle, aby promieniowanie mogło swobodnie się rozprzestrzeniać, Wszechświat wydał z siebie pierwotny krzyk, który słyszymy do dziś, dobiegający z każdego punktu na niebie. Krzyk ten, to mikrofalowe promieniowanie tła, dochodzące zewsząd. Badanie mikrofalowego promieniowania tła jest niezwykle istotne dla poznania wczesnych etapów ewolucji Wszechświata, bo jest to bardzo dobre, rzeczywiste źródło jakie możemy na własne oczy zobaczyć i konfrontować z nim hipotezy i modele matematyczne. Czy nie byłoby więc idealnie zrobić zdjęcie całego nieba, jeśli promieniowanie to dobiega zewsząd i zobaczyć jak TO wygląda w całości? Tego zadania podjęła się między innymi sonda Planck w 2010 roku.
Wielki Wybuch jest WSZĘDZIE. My jesteśmy jego częścią i jest nią każde inne miejsce we Wszechświecie. Klucz do zrozumienia tego zadziwiającego faktu, tkwi w tym, że nie należy rozumieć „Wielkiego Wybuchu” jako wybuchu. Należy sobie uświadomić, że cały Wszechświat i cała przestrzeń, które obserwujemy znajdowały się w jednym małym punkcie a punkt ten po prostu urósł. Skoro każde miejsce we Wszechświecie, było kiedyś wewnątrz tej jednej potwornej super-osobliwości, a poza nią nie istniała ani przestrzeń ani czas, to wszystkie te miejsca naraz są Wielkim Wybuchem.
Istnieje teoria, która zakłada, że czas nie jest żadnym czasem tylko po prostu matematycznym wymiarem, który pasuje ładnie do równań, ale nijak się nie przekłada na intuicję. W potocznym rozumieniu czas to po prostu następstwo zdarzeń. Natomiast w koncepcji czasu jako wymiaru przestrzennego następstwo zdarzeń już nie istnieje, innymi słowy jakkolwiek trudno to zrozumieć, wszystko dzieje się w tym samym momencie a zmiany dokonują się jedynie w przestrzeni.
To, że wierzymy iż Wszechświat miał jakiś początek może też wynikać z naszego błędnego założenia iż w ogóle istnieją jakieś początki i jakieś końce. Ludzki język bardzo łatwo tworzy wyrazy przeciwstawne, np. ciepło-zimno. Dowcip polega na tym, że nic nie jest tak naprawdę absolutnie ciepłe ani zimne, a Wszechświat jest pewnym kontinuum, nie opartym na językowych przeciwieństwach. Np. śnieg dla misia polarnego jest zapewne neutralny. Śnieg jest więc zimny jedynie relatywnie, jest po prostu śniegiem a nie przeciwieństwem, dajmy na to Słońca.
Na tej samej zasadzie ludzie nauczyli się postrzegać oraz nazywać zmiany w otoczeniu. Jeżeli zaszła zmiana automatycznie kreujemy przeciwieństwo wcześniej-później. Pytanie czy ta zmiana rzeczywiście odbywa się w czasie, czymkolwiek on jest. Moim skromnym hipotetycznym zdaniem niekoniecznie. Wszelakie zdarzenia mogą być po prostu fluktuacjami gęstości materii, ale odbywającymi się „poziomo”, a nie na strzałce czasu.
Podsumowując, Wszechświat nie będzie miał żadnego końca… 😉
Był Draculą tylko wtedy gdy pozwalali na to widzowie. Gdy ich łaskawość prysła, Bela stał się żałosny. Przykro patrzeć jak uwija się u Wooda i pokrzykuje BEWAAAARE, a potem naśladuje gesty wampira.
Maniaca pamiętam z czasów VHS. Obłąkana gra Spinella była do przełknięcia, ale amatorski sposób realizacji już nie. Dziś tego filmu nikt by raczej nie zdołał obejrzeć.
Pamiętam jak krytycy jarali się Memento tylko na zasadzie ” o, fajny film bo puszczony od tyłu”. Mnie nudził tak samo jak wcześniejsze, czarno białe i bardzo rzekomo kultowe Following.
Po błyskawicznym przebrnięciu przez jakieś 100 stron, zacząłem sobie przypominać za co ceniłem sagę o Wiedźminie. Trochę obawiałem się tej książki, że popsuje mi dobre wspomnienia, ale końcowe wrażenie było bardzo dobre. Jasne, tej części mogłoby nie być, była niepotrzebna, ale przyjemnie było przypomnieć sobie stare postacie i świat (tym bardziej, że nigdy nie czytam książek więcej niż raz 🙂 .
Może człowiek pierwotny zawracał sobie tym głowę, tylko akurat nie umiał zbudować piramid. Pamiętaj, że religia była potrzebna do utrzymania w spoistości dużej cywilizacji, a więc jak się pojawiły duże cywilizacje, musiały się pojawić „widoczne” przejawy łaski bogów. Dwudziestu jaskiniowców wybiera na przywódcę po prostu najsilniejszego (lub najsprytniejszego). W 100-tysięcznym organizmie musi już działać jakiś „palec boży” legitymizujący władzę i jej zalecenia.
Zgoda. Pytanie tylko czy oni sobie wymyślili tych bogów, czy coś słyszeli o ich istnieniu. Marcin – nie ma co ironizować. Jasne, że nie pisali, ale potrafili budować oraz na przykład robić rysunki naskalne. Ta kultura, podobnie jak kilka innych, w okolicach wspomnianego roku zniknęła nie pozostawiwszy po sobie żadnego istotniejszego dziedzictwa i faktycznie można ją określić mianem ludu prymitywnego. A tymczasem na terenie obecnej Boliwii prawdopodobnie już w tym samym czasie inna kultura, po której nie zostały już dziś prawie żadne ślady, przygotowywała się do zbudowania na wysokości 4000 m npm Tiwanaku, miejsca mogącego się równać z Gizą. Kulturą Egiptu interesowałem się kiedyś bardzo mocno i pamiętam, że nawet oficjalne źródła podają, że pojawiła się ona nad Nilem w sposób „zaskakująco nagły”. Bez korzeni, a z know how o który nie można by podejrzewać wielu innych równolegle istniejących ludów. Oczywiście, dla ciebie i śpiących w swych barłogach sceptyków nie ma nic zastanawiającego w zbieżności czasowej w jakiej w kilku różnych miejscach pojawiły się nagle rozwinięte kultury, podczas gdy wcześniej przez dziesiątki tysięcy lat panował zastój i prymitywizm. Ot tak, po prostu słoneczko doświetliło im mózgi i nagle zaczęli inaczej funkcjonować. Gratuluję i nie przeszkadzam w tym słodkim trwaniu.
Ale wymyślanie bogów idzie wszędzie według tego samego schematu – ktoś musi spuszczać deszcz, choroby, walić piorunem, decydować, czy uda się polowanie itp. Stąd w logicznym rozumowaniu bogowie z różnych cywilizacji mają dużo wspólnego jako konstruowani według podobnego przepisu.
W przypadku piramid odpowiedź jest dosyć prosta. Okazywanie wielkości najłatwiej osiągnąć przez stworzenie czegoś wielkiego. A z architektonicznego punktu widzenia najprostsze jest postawienie konstrukcji zwężającej się ku górze – nie ma obaw, że się zawali, nie trzeba żadnych obliczeń i skomplikowanych maszyn. Wystarczą niewolnicy i drewniane belki do toczenia bloków skalnych. Poza tym taka konstrukcja umożliwia łatwe, i dosyć oczywiste, oddzielenie sacrum od profanum. Idąc dalej. Ewentualne wątpliwości co do zbieżności można stosunkowo łatwo rozjaśnić (nie rozwiązać) naturą człowieka, tożsamą w pewnych okolicznościach (np. ludy wyspiarskie zawsze będą budowały łodzie i się przemieszczały nimi). Skoro już zaczęła powstawać cywilizacja – stałe osady zamieniały się w miasta, a te pozwalały czy wręcz zmuszały do wyłonienia się przywódców politycznych, wojskowych i religijnych (najczęściej w jednej osobie, bo tak w końcu najprościej – prawda?), ale pozwalały także odciążyć głowę człowieka myślą o tym co jutro upoluje i zająć się filozofią, teologią oraz sztuką. Stąd coraz śmielsze konstrukcje, stąd potrzeba wzniesienia czegoś wielkiego, godnego władcy czy bóstwa. Pisząc 'potrzeba’ mam na myśli zarówno ludzką kreatywność, jak i próżność (głównie władców). Odpowiedz za to na pytanie czemu wizerunki bogów mezoamerykańskich, egipskich, hinduskich czy zachodnioazjatyckich są tak diametralnie różne? I zastanawia mnie w takim razie jakie jest wg Ciebie wyjaśnienie tej zbieżności .
Jestem zwolennikiem teorii o pochodzeniu cywilizacji z jednego pnia. Żeby było jasne – dam się przekonać racjonalnymi argumentami, że może być inaczej. Tymczasem jednak ta wersja wydaje mi się najbardziej logiczna, podobnie jak np. to, że do Kennedy’ego walił więcej niż jeden strzelec. W tym kontekście twoje pytanie jest faktycznie trudne. Pomyślmy. Wizerunki są faktycznie różne. Istota wielu z tych bogów jest podobna (choćby to, że pochodzą z gwiazd). Wydaje mi się, że to może być trochę tak jak z wizjami szatana w sztuce. Minęło 2000 lat z lekkim okładem, a jedni widzą go jako kudłatego satyra z rogami, a inni jako pięknego blondyna z błękitnymi oczami, natomiast wszyscy są zgodni co do tego, że jest on złem wcielonym. Mówimy oczywiście o rozwoju mitu, ale przecież i sami bogowie, jeśli nawet przyjąć, że kiedyś istnieli w formie materialnej, przez tysiące lat stali się mitem. Myślę więc sobie, że można przyjąć iż przez kilka tysięcy lat cywilizacje poszły w odrębnych kierunkach, nieco inaczej wyobrażając sobie stare wierzenia. Nie zgodzę się z twoim twierdzeniem, że to były „diametralnie różne” wizerunki. No bo zobacz: bogowie Egiptu czy Mezoameryki głowy mieli duże i raczej nieludzkie. Wirakocza przypominał słońce, Quetzalcoatl był jakiś taki smokowaty, Set miał głowę drapieżnika. Większość z nich to jakieś pieprzone potwory. Najbardziej ludzcy byli bogowie sumeryjscy. Enki czy Marduk wręcz przypominali ludzi. Są zarazem najstarszymi chronologicznie bóstwami. Jestem w stanie wyobrazić sobie, że te pierwotne wizerunki z czasem stały się nieco zmodyfikowane dodawaniem im cech nieludzkich. Ale mówię, to tak sobie myślę na gorąco.
Dla mnie rzeczą, od której zaczęły się wszelkie wątpliwości, jest Wielka Piramida. Wszystko co o niej wiem, a także co czułem będąc w jej środku, przekonuje mnie, że nie wybudował jej Cheops. Implikacje takiego stanowiska doprowadzają cię do Atlantydy czy jakbyś chciał nazywać ową kolebkę nowoczesnej cywilizacji. Czy maczali w tym palce ludkowie w błyszczących, srebrnych statkach kosmicznych? Tego nie wiem, nie wie tego nikt. Ale a priori nie wykluczam, że tak mogło być i że pewnego dnia zostanie na to znaleziony dowód. Pytanie tylko czy jego istnienie zostanie podane do powszechnej wiadomości
Jeszcze jedno. Według akademików Cheops postawił swoją piramidę ot, siup, przez dwadzieścia lat. Jego synek, który teoretycznie powinien mieć już opracowany know how, tak sprawnie zbudował swoją piramidę, że dzisiaj zostało z niej rumowisko. Z kolei ojciec, czyli Snofru, mający wielką władzę, zbudował też coś daleko niedoskonałego. Ergo, albo Cheops był niebywałym geniuszem, niemalże bogiem, albo… w co akurat ja wierzę, wykorzystał swoje panowanie do renowacji tego, co stało na Gizie od wielu wieków. Przez renowację rozumiem poprawienie zniszczonych bloków oraz wyłożenie całości licówką, którą trzeba było targać po rampach do góry. Herodot faktycznie wspomina o budowie piramidy. Tyle że nie ma wielkiej sprzeczności między jego relacją a tym co piszę, a poza tym minęło przecież 2000 lat między Cheopsem a Herodotem.
Znamienne jak bardzo współczesne władze Egiptu są oporne jeśli chodzi o eksplorację Wielkiej Piramidy. Jak powiedział Zahi Hawass, „piramidy i Sfinks to dusza Egiptu”. Bardzo marnie by się stało, gdyby okazało się, że zbudował je ktoś inny niż faraon.
W Polsce jest zdaje sie parę milionów grobów wojennych, więc kopania starczy tak pi razy drzwi na jakieś 250 lat. Albo może lepiej szybko obciąć budżet na podobne kompromitacje. Do czego tam doszli z Sikorskim? Że był mężczyzną w średnim wieku? Proponuję kolejne tematy do badań: czy istniała czarna wołga (można zdobyć grant na przesłuchania jakichś 20 milionów rodaków, hurra!) i czy aby Hitler nie żyje sobie spokojnie na jakimś ranczo w Argentynie.
Ja wiem, że zatwardziałemu realiście trudno jest uwierzyć w cokolwiek co o choćby kąt 20 stopni odbiega od głównego nurtu. Zgoda, tak jest wygodniej. W tym kontekście cieszy mnie (ale też i zaskakuje!), że przynajmniej zgadzasz się, że w słoneczne popołudnie 22 listopada 1963 roku do Kennedy’ego otworzył ogień więcej niż jeden strzelec Co do Sikorskiego – tak, był zamach, powiedział o tym publicznie nawet przewodniczący Trybunału Konstytucyjnego Jerzy Stępień, i zapewniam cię, że decydujący dowód wcześniej czy później się pojawi. Dobrze, że przynajmniej coś się zaczęło dziać w tej sprawie.
Cóż – jak na razie „teoria zamachu” jest wciąż tak samo nieprawdopodobna, jak to, że kosmici wszczepili Sikorskiemu czip, dzięki któremu mogli go kontrolować. zdaje się, że ta szumna ekshumacja niczego nie potwierdziła z teorii pana B. Ale przynajmniej sensacyjny film powstał. Poproszę o wypowiedź p. Stępnia (cytat i źródło), bo pierwsze słyszę. Będziemy wtedy rozmawiać o konkretach. Jak ja lubię taka argumentację – to nic, że nie ma żadnych dowodów, wcześniej czy później się pojawią.
Stępień powiedział to na którejś konferencji prasowej. Padło coś w stylu: „Podobnie jest w przypadku zamachu na Gibraltarze, gdy wszyscy znają prawdę, ale nie mogą jej ujawnić i zapewne nigdy nie ujawnią”. Polecam poczytać na temat 4 lipca 1943 roku, to wówczas siądziemy i podyskutujemy. W przeciwnym przypadku dyskusja wyglądać będzie tak wypowiedzi prof Tebinki, który z maniackim uporem powtarza, że zamachu mnie było, bo to pachnie teorią spiskową, a on w takowe nie wierzy. I tak w kółko Macieja. Facet nic nie wie na ten temat, ale czuje, że zamach jest hipotezą zbyt nieprawdopodobną i samo to stanowi dla niego dobre usprawiedliwienie, żeby wyłączyć mózg i przeobrazić się w katarynkę.
Piotrze, co do czytania – przypuszczam, ze Ty czytałeś na ten temat duzo więcej. spróbuj mnie wiec przekonać. jesli argumenty beda mocne i merytoryczne – pewnie ci sie to uda. Argument „bo Ty nie czytałes książki…” i tu zestaw nazwisk autorów jest absolutnie pomijalny. Jesli rzetelnie w kilku zdaniach streścisz zawartośc tych książek, będzie się mozna spokojnie do tego odnieść, poza moze jakimiś szczególnymi przypadkami typu „czy Iksiński zastosował właściwy warsztat historyczny”, które wymagaja od dyskutantów rzeczywiście fachowej wiedzy przedmiotowej.
W sprawie Ponikiewskiego nie ma za dużo filozofii. Składają się na nią trzy elementy: relacja Ujejskiego, relacja rodziny Ponikiewskiego szukającej śladów w La Linea i wpasowujące się w powyższe wyniki ekshumacji.
To długa sprawa. Zacznę od tego, co mnie w nią wciągnęło. Dodam, że nie jest tak, że wierzę w każdą teorię spiskową. Na przykład za wyjaśnioną uważam sprawę śmierci Hitlera, któraś z sond wyjaśniła już sprawę tzw. marsjańskiej twarzy, Elvis nie żyje, WTC zostało zniszczone przez samoloty z ludźmi, a w Smoleńsku nie było zamachu, a jedynie presja na pilota i żałosna niekompetencja ruskich kontrolerów. Mógłbym wyliczyć jeszcze parę innych spraw, które mnie nie interesują. Z Gibraltarem jest inaczej. Tutaj niemal każdy oficjalny fragment tej historii jest podejrzany, niedopowiedziany. Zacznijmy od najważniejszych faktów. Po pierwsze, Sikorski ginie w momencie wprost idealnym dla wszystkich aliantów. W chwili, gdy zaczął być tykającą bombą, gdy był gotów szantażować Roosevelta ujawnieniem sprawy Katynia, a w USA jesienią 1944 roku szykowały się wybory prezydenckie i głosy Polonii miały okazać się języczkiem u wagi. Dla Stalina to tez świetna rzecz – znika człowiek, który zaczął rozdmuchiwać sprawę katyńską. Dla Churchilla – nie ma nic ważniejszego niż to, by kacapy wzięły się za bary z Hitlerem, oszczędzając brytyjską krew. Wszystko więc, co szkodzi Stalinowi, szkodzi również Brytyjczykom. Ergo, zniknięcie Sikorskiego i zastąpienie go marionetkowym Mikołajczykiem było ulgą dla wszystkich. Sikorski stał się niebezpieczny, bo stać go było na wszystko. Tracił poparcie w polskiej armii i mógł się zdecydować na jakiś szalony gest, otwarte rozgrywanie odkrytej wiosną 1943 roku sprawy katyńskiej. W ciągu kilku miesięcy miały miejsce dwie próby zamachu – na lotnisku w bodaj Montrealu przestały nagle działać silniki i pilot samolotu Sikorskiego tylko cudem zdołał wylądować. Jak to nie zadziałało, tajemnicze siły umieściły na pokładzie samolotu Sikorskiego delikwenta z bombą zapalającą. Samolot by spłonął i spadł do morza. Ślad by nie pozostał. Tyle że ów agent w trakcie lotu albo postanowił żyć, albo zaczęły go dręczyć wyrzuty sumienia. Oderwał kawałki poszycia podłogi, wydłubał bombę i rozmontował. Sikorski nie drążył sprawy. Ów delikwent dwa dni później już nie żył – trafił nagle do szpitala i tam natychmiast zmarł, a akt zgonu zaginął. I potem następuje Gibraltar. Poczytawszy o powyższych faktach, zacząłem sądzić, że jeśli to był wypadek, to rzeczywiście najdziwniejszy na świecie. Człowiek, którego chroniła Ręka Boska ginie w miejscu, gdzie do wody spadały z pasa startowego dziesiątki samolotów i nic się nikomu nie działo. Ginie w przededniu konferencji w Teheranie, gdzie byłby niesamowitym wrzodem na tyłku, gigantyczną przeszkodzą w rokowaniach. Oczywiście, powiesz – przypadek. Taki sam jak to, że Lee Harvey Oswald pierwszym strzałem chybia celu o 20 metrów, a dwie sekundy później trafia w dziesiątkę, czyli w szyję Kennedy’ego. W jeden przypadek może i jestem w stanie uwierzyć, ale w Gibraltarze te przypadki mnożą się jak króliki.
Ustalmy pozycje wyjściowe. Ja wcale nie twierdze, że nikt nie chciał Sikorskiego zabić, ani ze jego smierć nie była nikomu na rekę. Ale dotychczas nie znaleziono żadnych dowodów na hipotezę zamachu! Wszystkie one (hipotezy) sa projekcją róznych osób, która stara sie wytłumaczyć rózne niezrozumiałe czy niewyjasnione szczegóły. Pan Baliszewski np. z emfaza twierdził, ze wszyscy pasażerowie byli juz martwi w chwili startu. mówił to tak przekonująco (podobnie jak Ty teraz), ze w końcu postanowiono o ekshumacji generała – i to, jak pamietam, dwukrotnej. I co? I gucio – okazało się, ze zginął w katastrofie, a nie od trucizny czy kuli. Zreszta ta teza o zamachu jest w jakims stopniu wynikająca z polskich kompleksów typu Chrystus narodów. my jesteśmy tak ważni w świecie i tak niezłomni, ze jedynym sposobem szatana okazuje sie skrytobójstwo…
Patrząc na to na chłodno – to kompletna bzdura. smierć sikorskiego pewnie rzeczywiście była na reke aliantom i Rosjanom, ale tez bez przesady – gdyby nie zginął, wiele by to nie zmieniło. Naprawde, Churchill czy Stalin nie takich ludzi ignorowali. Kiedy wybuchło powstanie warszawskie na przykład, wzruszyli ramionami mimo próśb o pomoc. Stac ich więc było na ignorowanie Sikorskiego i jego próśb o zbadanie Katynia. A mówiąc prościej – przy zamachu na szefa rzadu sojuszniczego ryzyko kompromitacji jest duzo wieksze niz potencjalne zyski. O wiele prosciej dla Anglików np. wesprzeć takich polityków polskich, którzy działaliby zgodnie z ich interesem. Reasumując – do tezy zamachu w G. podchodze tak, jak do religii. Na razie wszystkie racjonalne dowody przemawiaja przeciwko istnieniu bogów. jesli jednak pojawi sie jakiś wiarygodny dowód na ich istnienie – natychmiast zmienie zdanie.
Ciekaw jestem co byś uważał za dowód, że Sikorski zginął w zamachu? Dziura po kuli w głowie? Zeznania świadków, którzy już od dawna nie żyją? Dane z archiwów, które rząd JKM utajnił na 100 lat? Obecny stan wiedzy daje jedynie poszlaki, ale poszlaki przekonujące, że nie działo się tam nic normalnego. I teraz tak – zobacz co się działo ze sprawą Kennedy’ego. Tam jesteśmy znacznie dalej. Tam mamy bowiem film Zaprudera, na którym każdy normalny człowiek widzi, że JFK dostał ostatni strzał z trawiastego pagórka, a nie z tyłu. Widać frunący w górę rozbryzg krwi i chmurkę popiołu z przodu głowy. Ale dla niektórych to ciągle za mało. Oglądałem dokument Discovery, w którym jakiś orangutan przekonywał przez pól godziny, że tak się zachowuje głowa człowieka, do której się strzeli z tyłu. Czyli nie było żadnego spisku, Oswald działał sam. Chcę przez to powiedzieć, że niektórzy ludzie nie przyjmą do wiadomości żadnych dowodów, bo z jakichś powodów nie są w stanie uwierzyć, że spiski jednak czasem mają miejsce.
Wracając do Gibraltaru. W każdej aferze spiskowej jest tak, że równolegle z rzeczywistymi działaniami następuje pozorowana akcja dezinformacyjna. Już w latach 50. CIA odkryła, że jedną z lepszych metod motania tropów jest puszczenie w obieg jakiejś z pozoru sensacyjnej informacji związanej z daną sprawą, by następnie
znaleźć dla niej racjonalne wytłumaczenie. I wówczas pada – no, widzicie, kolejny spiskowy bastion pada. Ile jeszcze trzeba będzie przekonywać, że to nie był spisek? W przypadku JFK mylenie tropów obejmowało wplątanie w akcję mafii (Jack Ruby), zasugerowanie „tropu kubańskiego” (dorabiany życiorys Oswalda), plus niepotrzebne rozdmuchiwanie kilku przypadkowych, nie mających związku ze sprawą wydarzeń (epileptyk na Dealey Plaza czy gość z parasolem, którym rzekomo dał strzelcom sygnał do strzału).
W przypadku Gibraltaru nie było inaczej.Jest w tej układance kilka ślepych tropów, pajęczyna, w którą dał się zamotać na przykład Tadeusz Kisielewski twierdzący pierwotnie, że głównym organizatorem był Stalin. Teraz powoli porzuca tę tezę. Wygląda na to, że prawdziwi organizatorzy zamachu na Gibraltarze świadomie włączyli do tej opowieści wątek sowiecki poprzez ściągnięcie tego dnia na Skałę ambasadora Majskiego. W efekcie żadnej ze stron nie trzeba było potem przekonywać, że sprawa nie może być ujawniona. Trwał wzajemny szach.
Czym najbardziej można przekonać niedowiarków, że to był zamach? Trzy punkty na początek. Skoro to był normalny wypadek, to dlaczego nie istnieją żadne zdjęcia Sikorskiego po śmierci, dlaczego nie przeprowadzono sekcji zwłok, dlaczego znaleziono Sikorskiego w samych majtkach, podkoszulku i jednym bucie? Przecież w interesie Anglików powinno leżeć szybkie wyjaśnienie całej sprawy. A mamy same niejasności. Druga rzecz – pisałem już w innym wątku, że największy w Polsce spec od wypadków lotniczych i aerodynamiki, profesor Maryniak przeprowadził jakieś 15 lat temu symulację tamtego feralnego lotu Liberatora i z całą pewnością ustalił, że samolot wodował, a nie spadł. Znane są parametry typu: wysokość na którą wzniósł się Liberator oraz długość lotu, więc można było przeprowadzić takie badania. Trzecia rzecz, najbardziej sensacyjna i spektakularna, czyli sprawa bransoletki córki Sikorskiego. Miała ją na dłoni 4 lipca około południa, co utrwalono na zdjęciach. Oficjalnie jej ciała nie znaleziono. Ale bransoletka jednak odnalazła się jakiś tydzień później… w hotelu w Kairze. Akurat tam odleciał z Gibraltaru ambasador Majski. Nie ma dobrego rozwiązania tego wątku poza założeniem, że Zofia Leśniowska nie weszła na pokład i została oddana Majskiemu, po czym jako źródło informacji wywieziona poprzez Kair do Moskwy. I w kairskim hotelu, w którym nocował Majski, próbowała dać sygnał, zostawiając bransoletkę. Zwrócę ci uwagę, że wywiady lubiły przejmować wrogie źródła informacji – przykładem amerykańskie służby, które wzięły pod skrzydła kilku nazistowskich zbrodniarzy, w tym najprawdopodobniej samego Himmlera i Waltera Schellenberga. Summa summarum, 4 lipca na Gibraltarze działo się tyle zaskakujących rzeczy, że przyjęcie, iż nastąpił tam spisek jest dla mnie znacznie bardziej naturalne niż trzymanie się jak pijany płotu tezy, że Liberator z Sikorskim jako pierwszy w historii samolot na tamtym lotnisku rozbił się, w efekcie czego wszyscy poza pilotem zginęli. To nawiasem mówiąc kolejny dowcip – słyszałeś kiedyś o katastrofie lotniczej, w której jedynym ocalałym jest pilot, znajdujący się w ciasnej przestrzeni, na samym przodzie impaktu? Powinny zostać z niego strzępy, a on miał jedynie zadrapanie na twarzy. I na deser kolejny żart – ten sam pilot, mimo że nigdy wcześniej tego nie robił, założył przed lotem kamizelkę ratunkową. Dlaczego? Przypadek, oczywiście. I jeszcze jeden przypadek – akurat w tej jednej podróży Sikorskiego nie uczestniczył Józef Retinger, mający dobre dojście do służb brytyjskich późniejszy założyciel Grupy Bilderberg. Ach, zapomniałbym o postaci Ludwika Łubieńskiego, który podpisał akty zgonu osób oficjalnie uznanych za zaginione. A Jan Gralewski? To jest dopiero człowiek-enigma, pod wieloma względami postać podobna do Oswalda. Problem tylko w tym, że 4 lipca na Gibraltarze było co najmniej trzech Janów Gralewskich, a przynajmniej osób podających się za niego.
Piotrze – strzelasz na oslep bez zastanowienia. Przytaczane przez Ciebie argumenty nie sa dowodami czy nawet poszlakami tezy, ze został przeprowadzony zamach. Np. to, ze pilot przezył. rózne rzeczy zdarzają sie w katastrofach – zaleznie np od kata uderzenia i jeszcze miliona innych czynników. Nie znam się na katastrofach lotniczych, ale widziałem juz wypadki drogowe, w których zginęło 10 pasażerów, a kierowca przeżył. I mozesz oczywiscie opowiadac, ze to niemozliwe… Podobnie z resztą argumentów – dlaczego np. nieistnienie zdjęc miałoby świadczyć o zamachu? Kurczę, nie wiem. A z bransoletka to jest troche tak jak z Elvisem – tysiące świadków widziało go po śmierci. Ja nawet gdzieś czytałem, że ktos widział córke generała żywą w Zwiazku Radzieckim w jakimś łagrze. Nawiasem mówiąc – co moze wiedziec córka zabitego generała, co przydałoby sie wywiadowi? No pomysl chwilkę… Zreszta ten argument świadczy akurat przeciwko tezie o zamachu – bo jak profesjonalne słuzby robia zamach, to dbaja o to, żeby nie było żadnych dodatkowych „tajemniczych” okoliczności np. nie porywają jednocześnie nikogo. Także bez sensu byłby udział pilota w spisku – po prostu podkłada sie bombe i wszyscy gina. Po co wtajemniczać kolejną osobę, która do tego ma ryzykować życiem?
No i kto w końcu miałby stać za tymi zamachami? Sowieci jednak nie – jak twierdzisz, bo byłoby to zbyt oczywiste. Brytyjczycy? I dokonuja tego na własnym terytorium pod nadzorem własnych służb specjalnych? Toż musieliby być megaidiotami. Przeciez byliby pierwszym podejrzanym. Polacy? Żart.
Sekcja zwłok wykazała, że Sikorski nie został zastrzelony ani uduszony i że doznał obrażeń głowy, żeber i nóg. Kropka. Pytam – proszę o podanie mi jakiejś innej katastrofy lotniczej, w której zginęli wszyscy pasażerowie, a pilot przeżył. Ironizujesz sobie z córką generała, a nie wiesz najwyraźniej, że ona była jednocześnie jego sekretarzem i powiernicą, przez co wiedziała _wszystko_ to co ojciec. Reszta myśli, które podałeś za bardzo pachnie mi Tebinką, żeby brać je na poważnie. Przewija się w nich domysł: no przecież to bez sensu, żeby robić lipne wodowanie i zabijać Sikorskiego na terytorium UK, lepiej byłoby odpalić bombę nad oceanem. Tymczasem nie jest to bez sensu, wręcz przeciwnie – przeprowadzenie cudzymi rękami zamachu na terytorium, nad którym mamy pełną kontrolę, po czym zasugerowanie winy innych, to całkiem logiczna konstrukcja. Toż pisałem, że próbowano wcześniej dwóch różnych wariantów: zablokowania silnika i bomby na pokładzie. Obie próby zamachu nie wypaliły. Kisielewski szczegółowo to opisuje. Nawiasem mówiąc, Brytyjczycy próbowali w podobny sposób – za pomocą kwasu w silniku – wyeliminować w pewnym momencie De Gaulle’s, tyle że ten kwas zbyt wcześnie przepalił instalację i w efekcie samolot w ogóle nie wystartował. To już oficjalnie podawana informacja, pisze też o tym Kisielewski. Dla ustalenia uwagi, podam w skrócie moim zdaniem najbardziej prawdopodobny scenariusz wydarzeń: organizacja zamachu i ochrona całej operacji – Brytyjczycy, średni szczebel służb specjalnych. Być może Churchill nic o tym nie wiedział albo zapowiedział, że nie chce wiedzieć. Żaden pisemny rozkaz oczywiście nie został wydany. Wykonanie: Polacy pracujący dla służb brytyjskich. Potencjalni kandydaci: Miodoński, Drzewicki, Suchy plus kilka innych nazwisk są opisywani w literaturze. Wszyscy działali w poczuciu, że służą patriotycznemu celowi, bo Sikorski swoją działalnością „niweczył trud wojenny”. Co by mnie przekonało, że zamachu nie było? Zaskoczę cię, bo odpowiedź na to pytanie jest banalna: odtajnienie brytyjskich akt. Pokazanie wszystkich zarekwirowanych zdjęć i filmów kręconych na Skale 5,6 i 7 lipca 1942 roku. Brytyjczycy utajnili to wszystko na równe 100 lat, czyli do czasu, gdy na pewno żaden z uczestników i świadków nie będzie już żył. Dzisiaj żyje jeszcze może ze dwóch Mirandczyków, którzy byli wówczas na Gibraltarze, ale w 2043 roku wszyscy będą już przebywać na łonie Abrahama.
W przypadku Sikorskiego badano jeszcze toksykologie – i wyszło, że nie został otruty. co więcej – jego obrażenia miały byc typowe dla ofiar katastrof komunikacyjnych. teraz dopiero kropka. Pytanie w takim razie: jak go zamordowano? Skoro samolot według ciebie „wodował”, a nie uderzył w wodę, to chyba ktos musiał podejść do niego i walić jego głową w ścianę kabiny, bo innego rozwiązania nie widzę. Jesli chodzi o córke – owszem, była jego sekretarka. Ale to nie oznacza bynajmniej dostepu do wszystkich tajemnic wojskowych, np. plany operacyjne i inne dane wojskowe sa ścisle tajne i do nich jak przypuszczam nie miała dostepu. Argument, ze cos pachnie kims jest oczywiście kompletnie bez sensu w dyskusji, bo nie wnosi niczego istotnego. mógłbym skontrować, ze Twoje tezy „pachną Irvingiem” – tylko co z tego ma wynikać? Ach, bajdełej – pieknie wstawione „dla ustalenia uwagi” – gratulacje!
Jesli chodzi o odtajnienie wszystkich akt – zdziwisz sie, ale jest to dla mnie dokładnie taki sam argument, czyli wtedy mógłbym zmienic zdanie. Ale póki to sie nie stanie – nie ma powodów, zeby uwierzyc w wersje o katastrofie. I tu jest – nawiasem mówiac – główna róznica miedzy naszym mysleniem. Jesli nie ma wiarygodnych dowodów na zamach (a na razie nie ma niczego prócz jakichs niejasności i domysłów), to ja przyjmuję rozwiazanie najprostsze, a Ty – budujesz sobie wersje na podstawie domysłów i ekstrapolacji. To mniej wiecej tak, jakbysmy stojąc na przystanku i nie widząc nadjeźdżającego autobusu snuli przypuszczenia na temat tego, co sie z nim stało. Ja mówie: pewnie sie spóźnia, a Ty – pewnie wybuchła bomba i rozwalili go w zamachu. Oczywiście obie wersje sa mozliwe, ale póki nie ma dowodów na zamach – racjonalnie jest przyjąc tę pierwszą.
A tak nawiasem – utajnianie akt to nie jest jakis szczególny przypadek. Brytyjczycy maja taki, moim zdaniem, bardzo dobry, zwyczaj i stosuja go dosyc często nawet w banalnych tematach. Szkoda, że jest to nieznane w naszym kregu cywilizacyjnym – nie mielibysmy wieloletniej jałowej dyskusji lustracyjnej na przykład. Po prostu – wszystkie akta otwieramy za 50 lat, kiedy juz nikt z ich bohaterów nie zyje – i wtedy wiadomo, ze służą one historykom, a nie bieżącej walce politycznej. no ale cóz – Brytole maja demokrację od 300 lat, my od 20.
Twoją metaforę z autobusem nieco bym zmodyfikował. Stoimy dwie godziny na przystanku i nie nadjeżdża nic. Godzina 17:00, Jerozolimskie, a tu pustka, ani jednego samochodu. Ja na to – zapewne był wypadek i zamknęli ulicę. Ty zaś kpiąco: a tam, wszędzie widzisz spiski, to z całą pewnością przypadek, po prostu nikt nie skręca w Jerozolimskie z Jana Pawła i dlatego są puste. Mniej więcej tak odbieram twoje stanowisko w sprawie Gibraltaru. Co się dokładnie zdarzyło w samolocie, tego oczywiście nie wiem. Nie wiedzą tego badacze, jedynie snują hipotezy, z których część zweryfikowała ekshumacja. Nie jest jednak tak, że Baliszewski – co sugerują niektórzy – to oszołom. Człowiek poświęcił 15 lat życia na badanie sprawy, ma największe spośród historyków archiwum na temat Gibraltaru i wie najwięcej na ten temat.
Pisałem kilkakrotnie, ale najwyraźniej tego nie przyswoiłeś – nie ma jasnego dowodu, że to był zamach, są jedynie poszlaki. Ale też wersja oficjalna nie potrafi wyjaśnić tak wielu aspektów tej historii, że jest moim zdaniem bardziej karkołomna od hipotezy spisku. Mówiąc jeszcze inaczej, nagromadzenie dziwnych wydarzeń w okolicach lipca 1943 roku na Gibraltarze jest tak ogromne, że nawet niedowiarkom powinno dać do myślenia. Jeśli ktoś chce wierzyć, że to był ciąg przypadków, jego sprawa. Dotychczas każdy człowiek, z którym dyskutowałem na ten temat, przyznawał, że „sprawa jest dziwna, aczkolwiek niewyjaśniona”. I zgoda.
Podczas ekshumacji wspomnianej trójki ofiar dowody raczej się nie znajdą. Najprawdopodobniej okaże się, że najbardziej zmasakrowany był Ponikiewski. Według zeznań świadków, wyglądał jak worek kości. ale ciekawe jak to opiszą medycy. Dowód, poza archiwami brytyjskimi, może moim zdaniem spoczywać w mało eksponowanym grobie na Gibraltarze i nazywa się Jan Gralewski. Jeśli okazałoby się – co byłoby zgodne z kilkoma relacjami – że ma kulę w głowie, to stałoby się to samo, co z wersją, że Oswald strzelił 3 razy do JFK ze składnicy książek. Tyle że pisząc o Gralewskim znów bym opisywał konkretne wydarzenia, a ty byś je ripostował czymś w stylu, że mnożę domysły. Więc lepiej rozejdźmy się w pokoju i następnym razem wrócimy do ciekawszych tematów.
Niech więc Ci będzie – sprawa jest dziwna i pewnie nie wszystko w niej zostało wyjaśnione, ale jak sam w końcu przyznałeś – nie ma żadnych dowodów na zamach. Więc póki jakiegoś nie zdobędziesz – sorki, ale nie kupuję „pokręconej” teorii o zamachu, tym bardziej, że ten scenariusz byłby jeszcze dziwniejszy – vide moje pytanie, jak w takim razie Sikorski został zamordowany. Ale przykład z Jerozolimskimi jest błędny, nie zrozumiałeś w ogóle o co w tym chodzi. A chodzi o tzw. „brzytwę Ockhama”. Tłumaczę jeszcze raz: jeśli mamy do czynienia z dwoma możliwymi wyjaśnieniami pewnego zjawiska – prostszym, częściej wystepującym i drugim – bardziej skomplikowanym, które występuje rzadziej oraz jeśli nie ma żadnych dowodów, które wskazywałyby bezpośrednio na to drugie, to przyjmujemy rozwiązanie pierwsze. Dlatego jak idziesz do lekarza z katarem i gorączką, to przepisuje Ci aspirynę, a nie podejrzewa o HIV, który też może dawać takie objawy. Autobusy zazwyczaj nie przyjeźdżają, bo się spóźniają, a nie dlatego, że ktoś robi na nie zamach. Natomiast w Twoim przykładzie jest inaczej – zamknięcie ulicy jest właśnie tym prostszym rozwiązaniem, prostszą przyczyną, że od 2 godzin żaden pojazd nie jedzie Jerozolimskimi. Dlatego w opisanej przez Ciebie sytuacji wybrałbym dokładnie to samo uzasadnienie, co Ty.
Z biegiem czasu zwiększało się zrozumienie procesów zachodzących we wnętrzu pasów. Początkowo uważano, że pasy Van Allena są czymś stałymi raczej niezmiennym, ale obecnie nowoczesna nauka wie już, że było to błędne założenie, bo pasy radiacyjne zmieniają się i to szybko oraz raczej nie osiągają poziomu zrównoważenia sil tam występujących. Od jakiegoś czasu uczeni wiedzieli również, że coś rozpędza cząsteczki wewnątrz pasów. Długo nie było wiadomo co to za proces, dlatego zbudowano dwie sondy badawcze zwane Van Allen Probes, a ich celem było przelecieć przez ten obszar przestrzeni zbierając jak najwięcej danych.
W atmosferze Marsa odnaleziono znacznie mniejsze ilości metanu niż się spodziewano. To niemałe zaskoczenie dla naukowców, bowiem odkrycie podważa teorię zakładającą istnienie życia na Czerwonej Planecie. Jeszcze kilka lat temu eksperci szacowali, że stężenie tego gazu w atmosferze Marsa jest bardzo wysokie i sięga około 45 części na miliard. Wynik ten wzbudził zainteresowanie naukowców, którzy zaczęli doszukiwać się funkcji biologicznych na powierzchni Czerwonej Planety. Jednakże ostatnie pomiary wykonane przez Curiosity, wskazują na znacznie niższe ilości tego gazu na Marsie.
Koncern Lockheed Martin ujawnił prace nad następcą SR-71 Blackbird. Zwą do „synem Blackbirda” i oznaczają kryptonimem SR-72. Nowa maszyna, oznaczona wstępnie SR-72, ma przełamać obecne bariery w lotnictwie i latać z prędkością hipersoniczną, czyli ponad sześć tysięcy kilometrów na godzinę. Jej zdaniem będzie robić zdjęcia i zrzucać bomby.
Dotąd nie pojawiło się powszechnie przyjęte przez naukowców wyjaśnienie powstawania pioruna kulistego. Dotychczasowe teorie mówiły o promieniowaniu mikrofalowym z chmur burzowych, utleniających się aerozolach (czyli cząsteczkach zawieszonych w powietrzu), energii jądrowej, a nawet ciemnej materii, antymaterii czy czarnych dziurach jako możliwych przyczynach. Naukowiec John Lowke podważa te hipotezy. Od lat 60. prowadzi badania nad piorunami kulistymi. Sam żadnego nie widział, ale rozmawiał z wieloma świadkami tych zjawisk. Teraz twierdzi, że znalazł wyjaśnienie tej meteorologicznej zagadki. Lowke uważa, że piorun kulisty powstaje, kiedy po uderzeniu pioruna strumienie bardzo zagęszczonych jonów zostają zakrzywione i skierowane do ziemi. Efekt przechodzenia takiego pioruna przez szkło badacz tłumaczy tym, że strumień jonów gromadzących się po zewnętrznej stronie szkła wpływa na pole elektryczne po drugiej stronie, powodując powstanie kulistego wyładowania. Według Lowke’go piorun kulisty – chociaż kulisty uważany jest za rzadkie zjawisko – w Australii był widziany wiele razy. Naukowiec twierdzi, ze ludzie po prostu nie zawsze zdają sobie sprawę, co to jest, kiedy go zobaczą.
Cztery miliardy lat świetlnych. Na taką długość rozciąga się nowo odkryta grupa kwazarów. Nie dość, że we Wszechświecie nie ma większej struktury, to jeszcze jej istnienia nie przewidywała teoria. Bez wątpienia jest to największa struktura kiedykolwiek widziana we Wszechświecie. Składające się na nią 73 kwazary rozciągają się na cztery miliardy lat świetlnych. Dla porównania – uznawane za największe dotąd grupy kwazarów rozciągają się na 600 mln lat świetlnych, a Droga Mleczna, czyli galaktyka w której żyjemy, jest długa na zaledwie 100 tys. lat świetlnych.
Amerykański statek towarowy Cygnus musiał ostatnio opóźnić cumowanie do Międzynarodowej Stacji Kosmicznej, żeby ustąpić pierwszeństwa rosyjskiemu Sojuzowi wiozącemu astronautów. Ponieważ przybywa prywatnych operatorów usług kosmicznych, w otoczeniu ISS robi się coraz bardziej tłoczno.
Takie ryby pojawiają się na powierzchni w wyniku podziemnego trzęsienia ziemi. Na przykład niedawno plażowicze w Kalifornii wyciągnęli na plażę 5,5-metrowego wstęgora królewskiego. Mówiło się, że takie znalezisko trafia się raz w życiu. Parę dni później woda wyrzuciła na brzeg kolejną rybę-giganta. Naukowcy zwykle prognozują, że może to zwiastować trzęsienie ziemi lub jakieś inne gwałtowne zjawisko.
Pan Kawa nie ma życia jak w Madrycie. Szybownictwo nie jest w naszym kraju dyscypliną zbyt popularną, a co za tym idzie, nie przyciąga dużej uwagi mediów i sponsorów, a każdy start w zawodach, to są koszty liczone w tysiącach złotych. Właśnie problemy finansowe, a nie brak formy czy nieodpowiedni wiek, mogą zmusić Kawę do zakończenia kariery. Kupuje bilety lotnicze za własne środki, udaje się na zawody z okrojonym sprzętem. Ma swojego sponsora, ale po dwóch, trzech startach w sezonie, zaczyna brakować środków na kolejne. To przestaje się kalkulować. Żona go ponoć pyta, po co on to jeszcze robi?
Istnieją aktorzy, których życie oplecione jest taką pajęczyną niedopowiedzeń i plotek że nikt nie wie co jest prawdą a co fałszem wszyscy znają pięć różnych wersji historii. Życie i kariera Beli Lugosiego to właśnie taka biografia. Tak więc zacznijmy od tego, że Bela Lugosi nie był Amerykaninem tylko emigrantem z Węgier. Nie nazywał się wcale Bela Lugosi ale Bela Ferenc Dezso Blasko, nazwisko Lugosi pojawiło się u niego po raz pierwszy jeszcze na Węgrzech kiedy skorzystał z niego jako pseudonimu scenicznego. Wzięło się od miasta Lugoj (w Siedmiogrodzie) gdzie wychował się Bela – należał do 11% mniejszości zamieszkującej to przede wszystkim rumuńskie miasteczko. Jak często w ciężkich czasach bywało włóczył się po całych Węgrzech grywając to tu to tam, aż trafił na deski Węgierskiego Teatru Narodowego. Choć po przyjeździe do Hollywood twierdził, że był jego gwiazdą i podporą biografowie wskazują, że raczej trudno uznać go za gwiazdora. Podobnie jak wielu mieszkańców ówczesnych Austro-Węgier trafił na front pierwszej wojny światowej, którą potem wspominał jako wydarzenie traumatyczne i pozbawione sensu. Kiedy powrócił do grania w Teatrze Narodowym w Budapeszcie dostawał większe role – między innymi Jezusa Chrystusa w Pasji którą w 1917 roku wystawiano w węgierskiej stolicy.
Hipnoza to najczęstsza metoda stosowana w przypadku badań nad reinkarnacją. Wielu badaczy podkreśla, że to właśnie dzięki niej można dowiedzieć jak wyglądało poprzednie życie. Ludzie poddawani hipnozie cofają się do okresu dzieciństwa, a potem do czasu sprzed dzieciństwa, czyli zeszłego życia. Zdarza się, że podają szczegóły, a nawet fakty historyczne, które naprawdę mogły mieć miejsce. Według ostatnich badań, hipnoza wcale nie wykazuje zdarzeń z poprzednich wcieleń. Są to po prostu wspomnienia naszych przodków, które są zapisywane na DNA. Poza tym może być to też uwarunkowane kryptomnezją. To przypominanie sobie, na przykład podczas hipnozy, treści książek, akcji filmów, o których dawno zapomnieliśmy, a jednak trwale zapisały się w naszym mózgu.
Tak, to jest już praktycznie wyjaśniona sprawa. Odpowiedź przyszła przypadkiem – gdy badacz natknął się on na miejsce kolizji dwóch głazów. Kolizja to w tym przypadku nawet złe słowo, bo kamienie nie zetknęły się ze sobą, lecz w niewielkiej odległości minęły się jakby odpychało je niewidoczne pole. O
Ten film ciekawie wszystko tłumaczy:
http://www.youtube.com/watch?v=2ySDxxdHBks
Wygląda na to, że faktycznie był to meteoryt. Jeśli istniałyby relacje świadków o tym, że widzieli w tym meteorycie okienka albo stery, można by zmienić nieco pogląd. Ale takich relacji nie ma. Jak rozumiem, widzieli tylko świecącą kulę, coś a la Czelabińsk.
Nie wiem, ale mogę się domyślać, że przed wojną w tym kinie nie było foteli, krzeseł a co najwyżej jedna długa ławka, na którą mieściło się tyle osób ile udało się upchnąć. Ale i tak wynik robi wrażenie.
Nie widzę infa na temat Komety, ale czy aby na pewno? Patrz na to – wnętrze kina Splendid w galerii Luxenburga, czyli drugim obok pasażu Simonsa nowoczesnym mallu Warszawy. Są krzesła. Tak na oko, 36 miejsc w rzędzie, około 25 rzędów, czyli już masz 900 miejsc. Do tego dwa balkony, po jakieś 200 osób każdy, czyli łącznie już circa 1300 miejsc. To tam puszczali Śpiewaka jazzbandu!
Nie zetknąłem się z danymi na temat frekwencji. Tak sobie myślę, że kina rozliczały się trochę inaczej niż dziś z producentem/dystrybutorem i pewnie po prostu płaciły jakiś ryczałt za kopię filmową. Nikogo więc pewnie nie interesowała dokładna ilość widzów ale to tylko moje gdybanie nie podparte żadną wiedzą o tamtych czasach 🙂
Nie no, możliwe, tyle że ja próbowałem obalić twoją tezę o niemożliwości istnienia 1500 foteli w jednym kinie 🙂
🙂 teza obalona
Widać jednakowoż, że istniał w tym kinie spory problem z zakładaniem nóg na sąsiedni fotel… Poza tym nie jestem pewien czy GW nie pomyliła kina Splendid z kinem Sfinks istniejącym w tym samym pasażu. Spójrz na wystrój wnętrza.
Sfinksa na ścianach nie widać. Ale masz prawdopodobnie rację. Miejsca musieli mieć nienumerowane. Sprzedać 1500 biletów w kilkanaście, kilkadziesiąt minut? To musiały robić co najmniej 3-4 kasy. Nawet wpuszczenie takiej hałastry na bramce to nie było 5 minut. Można ich tylko podziwiać.
Na Discovery niedawno był cykl ( dwa odcinki) programów o tym co się wydarzy gdy Obcy do Nas przylecą. Cóż teoria jak teoria ale snute scenariusze są podpierane takimi autorytetami jak np znany astrofizyk Michio Kaku itp. Generalnie wśród astrofizyków pogląd Sagana jest już w zasadzie ugruntowaną tezą iż życie poza ziemią występuje i to na pewno w wielu formach.
A coś było na temat zanieczyszczenia naszej biosfery ichnimi białkami?
Jak by jednak nie patrzeć jeżeli kontakt będzie z ich strony to w zasadzie mamy … przerąbane. No ale to bardzo „ludzka” metoda domniemywania. Zgadzam się jednak z konstatacja iż przylot obcych nie byłby o charakterze „turystycznym”. Zawsze poprzedzałby fazę podboju tak jak to miało miejsce np w historii Japonii gdzie okres separacji od świata Japończyków został „przerwany” sugestywnym pojawieniem się eskadry bojowej USNavy. Myślę że mają sporo racji iż kontakt pomiędzy cywilizacjami zawsze będzie miał charakter próby dominacji jednych nad drugimi. No ale to, jak pisałem, nasza perspektywa.
Jestem zwolennikiem poglądu, że jeśli ONI już tu są, kompletnie nie dostrzegamy ich obecności. To znaczy nie zdajemy sobie sprawy, że ONI to właśnie ONI. Tak samo jak pająk nie kuma dlaczego jakiś wielki rozmyty kształt zerwał mu pajęczynę (a to tylko człowiek czyszczący strych).
Generalnie programy takie są dla mnie ciekawą wycieczką intelektualną chociaż rażą pod względem płytkości w sprawach czysto wojskowych. W sumie żeby nas wybić wystarczyłoby przekierować odpowiedniej wielkości meteoryt i mieliby pozamiatane na wiele lat zanim dotarłby statek kolonizacyjny. No chyba że byłaby to wyprawa typu odpal i zapomnij gdzie lecisz i musieliby kombinować nie znając z kim i czym mogą się zmierzyć. Niemniej jednak ganianie po kosmosie z tonami niepotrzebnych „tsunami uruchamiaczy” jest debilnym pomysłem i koszmarnie niepraktycznym. Przy takiej technologii wystaczyłoby zorganizować odpowiedni rój asteroid z obłoku Oorta np.
Ja swoją fascynację skończyłem na Zniczu. Lata 40-te i 50-te to był szczegolny okres w rozwoju USA i w ogóle techniki. Zaś tradycja robienia w balona innych dla sensacji i wynikających z tego pieniędzy, jak na przykładzie owych „kosmicznych czaszek” było widac jest ugruntowana od pokoleń ( szczegolnie w USA i na bogatym zachodzie). Kiedys robiono ludzi na rózne cuda z innych krajów, wierzących na relikwie, obecnie czerpię się kasę na UFO, kosmitach i doszukiwaniu się dowodow w otaczającym świecie. Jest to genialny przemysł żerujący na ludzkiej skłonności do niesamowitości. Mi jest jednak blizej do wizji kontaktu raczej o Lemowskim charakterze okazanym w „Głosie Pana” czy kontakcie ala sztampowe scenariusze inwazyjne.
Roswell? Nie, już mnie nie fascynuje tak jak dawniej. Temat stoi w miejscu, jak już wspomniałem, nic nowego nie wypływa. Inna rzecz, że fenomen UFO cały czas czeka na wyjaśnienie. Śmieszą mnie teksty profanów i sceptyków, że nie ma czegoś takiego jak UFO. Tak mi kiedyś powiedział wydawca: „Nie ma k… żadnego UFO”. Jak nie ma, skoro są tysiące relacji, a przecież nazwa UFO nie definiuje natury owych obiektów. Jest dyskusja, czy to wynik zbiorowych urojeń, jakieś widma energetyczne tworzone np. przez skały, statki z ufolami, cofające się w czasie pojazdy z ludźmi z przyszłości, a może coś jeszcze innego?
Hmmm… to że istnieja relacje nie jest dowodem że cos istnieje. Ludzie w różne rrzeczy wierzyli na przestrzeni wiekow. W strzygi, krasnoludki, syrenki, pegazy, wilkołaki itd… teraz wiemy że to bujdy pomimo tego że ówcześnie pewnikiem znalazłbyś tysiace „naocznych ” świadkow. Byc może jestem śmieszny ale sądzę że UFO nalezy właśnie do takiej kategorii chociaż wcale nie jest wynikiem jedynie ludzkiej zachłanności. Zapewne niektorzy wierzą w to bez żadnych podtekstów. ja nie wierzę. kiedys wierzono np że wulkan to głos Boga , teraz taki pogląd jest uważany za przejaw braku wiedzy. podobnie było z powodziami, szarańczą czy tsunami. Ludzie poprostu musieli sobie tłumaczyc w jakis sposób rzeczy których nie umieli wyjaśnic na podstawie swojej wiedzy. Najłatwiej było przyjąć że to działalność tajemniczej siły. Nie jest przypadkiem iż problem UFO narodził się w czasach gdy niezwykłą popularność w USA zdobyła literatura SF ( która przecież w młodości obydwaj chłoneliśmy jak gąbki) czego wyrazem była reakcja amerykanów na słuchowisko „wojna światów ” w latach 30-tych XX wieku. Przecież kupa ludzi uznała to za real i nawet znane sobie doskonale przedmioty, jak np zbiorniki wody, potrafiła traktować jak „trójnogie machiny obcych”. Czego to dowodzi? Ze czasami widzimi to co chcem widzieć niż to jakim to jest szczególnie gdy emocje biorą górę. Stąd do relacji nalezy podchodzić bardzo ostrożnie. Człowiek to istota bardzo sugestywna i wcale ta konstatacja nie jest wyrazem mojego braku wiary w życie poza naszym globem… jestem o tym przekonany iz istnieje i wiele z miejsc gdzie występuje nosi także istoty inteligentne. No ale to moje sceptyczne zdanie.
Spokojnie, toż to właśnie napisałem. Nie przesądzam czy UFO jest zjawiskiem materialnym, czy rodzajem projekcji umysłu. Faktem jest, że takowe zjawisko istnieje. To nawet najbardziej zatwardziały sceptyk musi przyznać.
Kino to nie wszystko, ten rodzaj literatury kształtował jaźń młodych amerykanów w latach 70-tych od kilku pokoleń. Książki Verna to przecież XIX wiek, filmy o takich rzeczach jak Metropolis czy King Kong to przecież okres przedwojenny. Lata wojny to poczatki kariery Isaaca Asimova ( pamiętasz jego „Fundację”?) czy Briana Browna tudzież Franka Herbert i jego cykl „Diuna” to lata 60/70 te. To że kino może nie stworzyło jeszcze czegoś na miarę Star Wars nie oznacza iż nie istniały obszary kultury gdzie nie dominowała SF. Bynajmniej. Poza tym lata 70-te to niesłychany Booom na narkotyki i ruch hippisowki. generalnie jako sceptyk nie sądzę by UFO istnialo. jakoś mi sie w głowie nie mieści że skoro nasza prymitywna cywilizacja może juz badać świat tak złozonymi narzedziami jak teleskop Hubbla czy systemy nasluchowe to cywilizacja zdolna do podróżowania we wszechświecie musi uciekać się do tak prymitywnych środkow jak latające spodki czy porywanie ludzi zpowierzchni Ziemi. No ale to moje zdanie.
Siwanowicz mieszka w USA. Dwa lata temu przyjechał na festiwal komiksu do Łodzi.
podróżnik w czasie przecież by się przebrał w strój z epoki
Tak, jasne. Wyobraź sobie, że u was na Rynku Siennym odpalają time machine i dostajesz darmowy bilet jako królik eksperymentalny. Masz czas i kasę, żeby biegać i szukać strojów sprzed lat (gdzie, na pchlim targu?), jeśli nie wiesz nawet dokładnie w jaki czas przerzuci cię maszyna?
u nas nie ma rynku, no i podróże w czasie nie wyglądają tak jak na filmach, że musisz brać co masz bo gonią Cię libańscy terroryści; a nawet jeśli, to pierwsze co się robi, to zdobywa jakieś ciuchy na miejscu.
A niekoniecznie, bo według niektórych teorii (pewnie fantastycznych, bo dotyczących czegoś, czego na razie nie ma), cofając się w czasie stajesz się czymś w rodzaju fantomu, który nie może wchodzić w interakcje z otoczeniem.
no to jak byś się miał znaleźć na zdjęciu!
A stał sobie między nimi jak duch. Szóstego zmysłu nie oglądałeś?
to byłby rozmazany, jak dzieciaki z Ringu
BTW, właśnie sprawdziłem, że Ray Ban odpalił się w 1937. Czyli ten hipster teoretycznie miał prawo mieć futurystyczne okularki.
Dla każdego, kto interesował się kiedyś biologią morza, jest oczywisty kandydat na wyjaśnienie. Przedwczoraj taką właśnie odpowiedź sugerował onet (http://podroze.onet.pl/plaze/tajemniczy-rogaty-stwor-morski-znaleziony-na-hiszpanskiej-plazy/p2k29).
Truchło ze zdjęcia to resztki rekina. „Rogi” to pozostałości płetw, w skrócie. http://now.msn.com/sea-monster-recently-washed-up-in-spain-is-actually-a-shark-say-experts?ocid=vt_twmsnnow
Kurde, zaczalem sie zastanawiac gdzie podzialem moje ksiazki Herlingera. On napisal o tym podrozniku w czasie i jedna chyba o tych wszystkich 'zagadkach’?
czy mnie oczy nie mylą ? w głębi widzę porzucone rogi – więc to węgorz rogaty na rykowisku. Albo wiem – to odessany Fremen z pustynnej Arrakis, choć rogi sugerują raczej wrażego Saudarkara…
Dlaczego to zdjęcie jest trochę niewyraźne? Może z tego samego powodu dla którego nie istnieje żaden wiarygodny film pokazujący UFO? Dowcip polega na tym, że gdy pojawiają się takie newsy jak ten, potem zapada cisza i trudno się czegokolwiek dowiedzieć. Pamiętacie sprawę sprzed jakichś 7-10 lat, gdy pewien koleś rzekomo odkrył ogromną piramidę w Serbii? Było o tym bardzo głośno w mediach, a teraz guglając trudno ustalić do jakich wniosków doszli badający tę sprawę. Nie ma dementi, że to pomyłka i zwykłe wzgórze, ale nie ma też infa co takiego odkryto w owej piramidzie, jeśli to rzeczywiście była piramida.
Piramidy w Serbii, tak ciężki temat, wzbudził wielką sensację. Obejrzałem jakiś czas temu parę filmów o tym i myślę że gość trochę popłynął.
Piramida w Serbii to piramidalna bzdura. Fajna bajka napędzająca turystów, ale w badaniach nie uczestniczył żaden naukowiec – ani geolog, ani archeolog. Zapewniam, że każdy archeolog z prawdziwego zdarzenia chciałby znaleźć coś, co wywróciłoby naukę do góry nogami – zwłaszcza europejską piramidę – i nie ma spisku, który każe im ukrywać sensacyjne odkrycia. W Serbii nic nie ma, a koleś chciał po prostu pokazać przed kamerami i trafił do Ancient Aliens, który to program za każdym razem bawi mnie i przeraża 🙂
Czyli jak rozumiem, tamten facet odkrył po prostu górę? Widziałem kiedyś zdjęcie na którym widać było coś w rodzaju skalnych drzwi w owej górze. Rozumiem, że to po prostu była skała. Nie ironizuję, tylko pytam. Najwyraźniej nie prześledziłem dokładnie tego tematu. Co do „każdego archeologa, który chciałby wywrócić naukę”, tutaj się nie zgadzam. Na dziennikarstwie chodziłem na archeologiczny monograf, którego dokładnej nazwy już nie pamiętam, w każdym razie mówiliśmy tam o Stonehenge’ach i piramidach. Odbywał się on normalnie na Wydziale Archeologii na Krakowskim Przedmieściu. Spoza wydziału byłem tylko ja. No i ludzie, których tam widziałem, byli tak zrezygnowani i załamani („Słyszałeś, że w naszej branży jest tylko jedno miejsce pracy na stu?”), że nie oczekiwałbym od nich jakichkolwiek odkryć. Pamiętaj też, że za zbyt radykalne odkrycie można być z miejsca wywalonym z pracy poza obręb środowiska, czego przykładem choćby Rudolf Gantenbrink.
Polska archeologia to niestety strasznie zacofana branza, w dodatku zyjaca jakimis wsobnymi konfliktami. Ale teraz moga wiecej zarabiac dzieki autostradom. Piotrze, ale szybka wizyta na niemieckiej wiki wskazuje, ze Rudolf Gantenbrink nawet nie jest archeologiem.
Gantenbrink z zawodu był bodaj inżynierem, a gwiazdą środowiska archeologicznego stał się przez moment, gdy wpuścił robota do tzw szybu wentylacyjnego w Wielkiej Piramidzie na początku lat 90. Potem, nie wiadomo dokładnie z jakich powodów (zawiść, strach przed odkryciem czegoś psującego status quo?) został pozbawiony możliwości dalszego działania w piramidzie, a świat naukowy odciął się od niego. Cały czas nie podważano przy tym jego dokonania, które po dziś dzień uchodzi za jedno z najważniejszych odkryć na terenie Gizy.
nie byl tez inzynierem z wyksztalcenia. A w zasadzie to co to za odkrycie wlasciwie? na wiki nie ma slowa na ten temat. jest tylko, ze zbudowal te dwa pojazdy.
Z tego co widzę, Rudolf studiował sztukę i grafikę, więc mimo że w wielu tekstach mówi się o nim jako o inżynierze, faktycznie był w tej dziedzinie samoukiem.
Jego odkrycie zaczęło się od prostej konkluzji. Skoro w Wielkiej Piramidzie są według powszechnej wiedzy 4 szyby wentylacyjne, służące jakoby do zaopatrywania wnętrza monumentu w powietrze, to na zewnątrz powinny być 4 ujścia. Znaleziono tylko dwa. Czyli kanały wychodzące z komnaty królowej nie miały na zewnątrz wyjścia, czyli musiały być ślepe. Po co je zbudowano, co było na ich końcu? Na te pytania chciał odpowiedzieć Gantenbrink. Dostał pozwolenie na działanie w WP i wpuścił w kanał robocika, który… dotarł do tajemniczych drzwiczek. Przez lata nic z tym nie zrobiono, dopiero w 2006 Discovery zrobiło show, w którym podczas relacji live kolejny robot przeborował się przez te drzwi i wpuścił do środka kamerkę. Okazało się, ze dalej są kolejne drzwiczki. Od tego czasu sprawa stoi w miejscu. Mitomani są zdania, że za kolejnymi lub jeszcze jednymi drzwiczkami może być komnata w której ukryte jest przesłanie od twórców Starego Świata, schowane tak skrzętnie, żeby niepowołane dusze tego nie odkryły. I to miałby być zasadniczy powód dla którego zbudowano WP.
czyli zasadniczo nie bylo zadnego epokowego odkrycia
Było, ponieważ przez ponad sto lat nie odkryto w piramidzie dosłownie nic. Odkrycie Gantenbrinka udowodniło, że tzw. szyby wentylacyjne (tak się je opisuje w akademickiej literaturze) nie są w istocie szybami wentylacyjnymi.
A bo wczesniej bylo:
„Cały czas nie podważano przy tym jego dokonania, które po dziś dzień uchodzi za jedno z najważniejszych odkryć na terenie Gizy.”. Co nie jest prawda.
Marcin, tutaj nie chodzi o odkrycie dziury, ale wykazanie na 100% (bo wcześniej nie było pewności czy może gdzieś w boku piramidy nie są ukryte ujścia owych „kanałów wentylacyjnych), że coś co uznawano za kanał wentylacyjny, w rzeczywistości nim nie jest.
no jasne, ale na razie nic z tego nie wynika. #jajakoinzynier moge Ci powiedziec, ze rozne rzeczy pojawiaja sie w konstrukcjach w sposob chaotyczny. dobra, jak sie dalej przebija bedziemy dalej gadac.
„Drzwi do piramidy” w Serbii to raczej wejście do tunelu w typie kopalni z westernów. Na samej górze znaleziono ślady osadnictwa z czasów średniowiecza, rzymskich oraz pradziejowych.
Co bardziej ambitni i cierpiący na mitomanię archeolodzy, podobnie jak historycy, mają parcie na odkrycie czegoś nowego, popisanie się, zaistnienie w środowisku, w którym poprzednie pokolenia odkryły większość tego, co było do odkrycia, a praca – zwłaszcza w Polsce – polega na nadzorach przy inwestycjach, gdzie regularnie marnowane są okazje do pogłębienia wiedzy (ale nie wywrócenia jej). Naprawdę wielkie odkrycia są rzadkie, więc mitoman coś naciągnie lub zmyśli tak, żeby mu pasowało – jak ostatnio Przemysław Urbańczyk o pochodzeniu Mieszka I z Księstwa Wielkomorawskiego. I wszystko jest okej, gdy możesz w jakikolwiek sposób podeprzeć swoje sensacyjne hipotezy – w przypadku „piramid z Serbii” podstaw jest nawet mniej niż w przypadku pochodzenia Mieszka. Badania geologiczne mówią, że to góra, archeologia mówi, że są tam ślady osadnictwa z różnych epok – jak w milionach miejsc w samej tylko Europie. Nothing to see here. Move along 🙂
Ej, ale Urbanczyk to ciekawa postac. Reszta srodowiska wydaje sie tkwic w czasach Kosinny.
Ciekawa postać, bo głosi kontrowersyjne i fajnie brzmiące tezy, szkoda, że nie może ich obronić w zgodzie z warsztatem naukowym 😉
Z tego co ostatnio czytalem to ksiazka pod jego redakcja”Nieslowianie o Slowianach” byla bardzo dobra. Tezy byly przekonujace.
No ale jego „Trudne początki Polski” na studiach doktoranckich na UW są przykładem, jak nie należy podchodzić do badania i krytyki źródeł historycznych
Niestety, podchodzenie krytyczne z brzytwą Ockhama jest mało spektakularne, a w mediach słabo wypada powiedzenie „obecny stan wiedzy nie pozwala na wydawanie sądów” – wypowiadanie się z miną mędrca sprzedaje się lepiej.
NG zrobiło program dotyczący zamachu na JFK z którego wynikało iż prezydent mógł zostać zabity jak ustalono oficjalnie.
O jejku, takich programów jest mnóstwo, a jeszcze więcej tych dowodzących, że był spisek. Poza tym co to za ostrożne „mógł zostać zabity tak jak ustalono oficjalnie”? Czyli jednak mógł też zostać zabity inaczej? I co tak w ogóle pokazywano? Ja kiedyś widziałem w Discovery program, w którym dowodzono, że gdy snajper strzela komuś z tyłu w głowę, to zawsze po takim strzale ciało odrzuca do… tyłu. Ergo, ostatni strzał został oddany zza pleców Kennedy’ego.
A było coś o usunięciu mózgu Kennedy’ego w drodze do Waszyngtonu i zniekształceniu ran na głowie?
Było. Oficjalnie mózg zaginął i kropka. Wiadomo, że gdy JFK trafił w agonalnym stanie do Parkland Hospital w Dallas, mózg był na miejscu. Po tym gdy prezydent zmarł i został zapakowany do trumny, mózg pozostawał w stanie z momentu zamachu – o czym świadczą zeznania lekarzy zaprezentowane w tym dokumencie. Tego samego dnia trumna trafiła do Air Force One, który wraz z Lyndonem Johnsonem i całą prezydencką świtą poleciał do Waszyngtonu. Po wylądowaniu trumna pojechała do szpitala marynarki wojennej, gdzie odbyła się sekcja zwłok. Według zeznań tamtejszych medyków, była to już inna trumna. Brakowało również mózgu. Czaszka była pusta. A jak wiadomo, dzięki badaniom mózgu można najdokładniej ustalić rodzaj obrażeń, czyli to skąd przyleciały kule. Tyle wiadomo na pewno, reszta to domysły. Faktem jest, że wersja oficjalna nie potrafi wyjaśnić jak to możliwe, że mózg wyparował.
W drugim odcinku pokazano kilku kluczowych świadków obecnych 22 listopada 1963 na miejscu zbrodni. Jednym z nich jest wspomniany przeze mnie wcześniej James Tague. Początkowo do komisji Warrena nie dotarła jego relacja i potwierdzone policyjnie zeznanie. I tak komisja wymyśliła wersję wydarzeń, w której Oswald oddał trzy strzały, z których pierwszy trafił JFK, drugi gubernatora, a trzeci znów JFK. Wszyscy zacierali rączki i byli zadowoleni. Aż tu nagle zjawia się relacja Tague’a, która wprowadza totalne zamieszanie! Nie ma miejsca na czwartą kulę, bo jej Oswald fizycznie nie był w stanie wystrzelić (nie mieściło się to w czasie akcji udokumentowanej na filmie Zaprudera). Komisja szybko się więc zebrała i po południowej nasiadówie wymyśliła tzw. teorię jednej kuli, nazywanej przez krytyków Magic Bullet Theory. Pierwszy strzał musiano przyporządkować do Tague’a, czyli siłą rzeczy druga kula musiała wówczas razić Kennedy’ego w szyję, gubernatora w plecy, nadgarstek i.. stopę. Do dzisiaj ta wersja uchodzi za oficjalną, opisywaną w podręcznikach historycznych, a przecież jest w niej więcej SF niż w Gwiezdnych Wojnach. Poza wszystkim, na filmie Zaprudera widać wyraźnie, że w momencie gdy Kennedy dostał w szyję, gubernator cały czas nie był jeszcze ranny. Otrzymał postrzał dopiero po sekundzie lub dwóch.
Śmierć Diany była wynikiem wypadku samochodowego. Pytanie tylko w jakim stopniu przyczyniło się do tego pijaństwo kierowcy, a w jakim nachalność ścigających samochód paparazzich. Pewnie nigdy się tego nie dowiemy. Sprawa Andansona istotnie jest tu największą zagadką. Imo zginął za rzeczy niezwiązane z Dianą.
Nie ma drugiej katastrofy lotniczej, w której zginęłoby kilkanaście osób załogi (100%), a przeżyłby pilot.
Oni czekali tam na cud od wielu dni i w końcu jakàś anomalię pogodową uznali za takowy. Na zdjęciu widać, że 90% tłumu to łatwowierni staruszkowie.
Kobieta która zawiązała sobie chustę na głowie mogła po prostu chronić utapirowaną fryzurę przed wiatrem i słońcem, w owym czasie chusta była takim dzisiejszym moherowym beretem, zwyczajnym elementem mody w pewnych kręgach.
Na podobnej zasadzie można typować z tłumu kolejnych podejrzanych, np. wśród uczestników zdarzenia było pewnie wielu facetów z papierosem (cigarette smoking man). Zaciąganie się dymkiem też może wyglądać tajemniczo jak w serialu „Z archiwum X”, ale nie oznacza automatycznie że ktoś jest uwikłany w zamach.
Zgoda, ale nie jest mowa o tym, że Babuszka była uwikłana w zamach. Ona zupełnym przypadkiem znalazła się w oku cyklonu. I widać bez żadnych wątpliwości, że albo kręciła film (tak można sądzić z tego, że trzymała ów aparat/kamerę przy sobie, a nie zrobiła szybkie pstryk), albo – co mniej prawdopodobne – zrobiła zdjęcie. Cokolwiek z tego jest prawdą, ów film lub zdjęcie stanowiłoby arcyważny dowód w śledztwie. Tymczasem Babuszka nigdy się nie zgłosiła na policję, a to dość dziwne, bo zwykle świadkowie danych sensacji lubią robić za gwiazdy w mediach (vide James Tague). Dlaczego? Czy dlatego, że na jej filmie widać dokładnie to co się wydarzyło? Bała się o swoje życie? Nie chciała się ujawniać z innych powodów? A może ujawniła się, tylko jej zeznań nie upubliczniono? Pozostają same pytania.
Moskwa byla zdobyta w 1812 i wojna wcale nie byla skonczona. Rzad bolszewikow raczej by w niej nie czekal na wyciecie, gdyz jak wiemy predziutko z Moskwy nawiali gdy pod nia Niemcy podeszli.
Nie no, Stalin siedział w Moskwie niemal do samego końca. Być może by w ostatniej chwili nawiał, to niewykluczone, ale szybkość z jaką pierwotnie poruszali się Niemcy po terytorium wroga była chyba rekordowa w dziejach wojen. I jest jeszcze jedna różnica – gdy Napoleon szturmował carską Rosję, to był jednak w miarę zwarty naród. Bolszewicy namieszali tak bardzo, że zwykli ludzie witali Wehrmacht jak wybawców.
Owszem, witali Niemcow jak zbawcow. Tylko, ze Niemcy zaraz okazali swoje skurwysynstwo. Morzyli jencow glodem, itd. Ci nie pozostalo niezauwazone.
Tego nie wiedziałem. Czytałem za to ostatnio książkę pt. Wannsee, w której pada, że najprawdopodobniej plan Holokaustu Hitler ustalił z Himmlerem podczas tajnych spotkań w Wilczym Szańcu w lipcu 1941. Czyli już po ataku na ruskich i nieudanej kampanii brytyjskiej. Sprawy zaczynały się walić. Wydaje się, że szwabskie okrucieństwo i ludobójstwo rozpoczęły się na masową skalę właśnie w tym momencie. Gdyby historia potoczyła się trochę inaczej, wydaje się, że w 1940 Barbarossa mogłaby wyglądać trochę inaczej także pod względem stosowanego terroru.
Od razu po wkroczeniu do ZSRR zaczely sie przesladowania Zydow, ktore bardzo szybko wyeskalowaly sie w Holokaust dokonywany kulami. Musisz odroznic Holokaust od przesladowan Slowian. Wschodnie ziemie z kolei byly przedmiotem Generalplan Ost.
Terror w Polsce zaczal sie od 1go wrzesnia 1939.
Mowi sie, ze zdobycie Moskwy byloby kluczowe ze wzgledu na to, ze Moskwa byla wezlem komunikacyjnym. Nie wiem, moze to prawda. A moze nie. W sensie, ze byloby to takie wazne.
Co do Polski, to terror trwał w czasie trwania wojny, czyli przez miesiąc, a potem zaczęła się okupacja. Tyle że my nigdy nie byliśmy głównym, „genetycznym” wrogiem szwabów. Byliśmy IMO raczej jedynie bękartem, który nie chce pomóc w realizacji jakichś tam, wielkich i chorych planów Hitlera. A planem głównym było wyniszczenie bolszewików. Tak sobie dywaguję czy dla cywilizowanego świata jak najszybsze zderzenie się dwóch zdegenerowanych potęg nie byłoby jak najlepszym rozwiązaniem? Wiadomo było, że Hitler ledwo ciągnie pod względem zdrowotnym i po wygranej bitwie z ruskimi i zakończeniu wojny może udałoby się wstrzelić na jego miejsce nawet takiego Stauffenberga, który roił coś bodaj o republice. A może w 1939 nie było już szczęśliwych rozwiązań i wszystko tak czy owak zmierzało ku hekatombie?
Hitler nie miał szansę wygrać DWŚ.
Gdyby cały potencjał Wehrmachtu skierował na wschód, Anglia z Francją z rozkoszą by mu wjechały w niebronioną dupę. Nie był głupi i wiedział o tym.
Barbarossa rozpoczęta wczesną wiosną to wjazd w wiosenne błoto, w którym nie tylko Blitzkrieg, ale i jakiekolwiek żywsze manewry były niemożliwe.
Szybkość z jaką pierwotnie poruszali się Niemcy po terytorium wroga nie była rekordowa. Napoleon wbrew pozorom posuwał się szybciej.
Również witanie Wehrmachtu jak wybawców było w ZSRR stosunkowo rzadkie.
Szwabskie okrucieństwo i ludobójstwo musiały się zacząć od razu, bo w Niemczech brakowało jedzenia i armia na wschodzie musiała się żywić tym co tam sobie zdobyła. Nie trzeba chyba dodawać, ze ludność lokalna, w sytuacji klęski nieurodzaju spowodowanej wojną – i zwłaszcza na Ukrainie – bez przymusu by żadnej żywności nie oddała.
Co do Polski to akcja AB i inne – to trwało i trwało.
Barbarossa nie musialaby byc zaczeta wczesna wiosna, wystarczyloby miesiac wczesniej. Ale oczywiscie nie dyskutuje czy przyniosloby to zwyciestwo.
Ogolnie stawiasz duzo kategorycznych tez bez uzasadnienia. Slowacja, Czechy, Wegry, Rumunia to przyklady, ze na kolaboracji badz na braku oporu mozna bylo znacznie lepiej wyjsc niz Polska. Niestety tamte polskie elity parly do wojny
Gregu, w Niemczech nie bylo zywnosci? Jak to? Morzenie glodem jencow i takze mordowanie Zydow bylo uzasadnione ekonomika, ze oni zjadali zasoby przeznaczone dla Niemcow. Wlasciwie to ich okradali z zywnosci. Ale nie przypominam sobie by wtedy w Niemczech byl glod.
Tak. Zapasy kurczyły się dramatycznie.
„Jak to? Morzenie glodem jencow i takze mordowanie Zydow bylo uzasadnione ekonomika, ze oni zjadali zasoby przeznaczone dla Niemcow.” – mordowanie nie przysparzało niemieckiemu rolnictwu rąk do pracy. A to tam był problem
Tak w ogole, to nie rozmawiamy o tym co by sie stalo gdyby Hilter wygral wojne w ktorej Polska stawila opor, tylko w ktorej Polska by sie zwasalizowala. Okupacja sowiecka spowdowala chyba do 1941 czy dalej wiecej ofiar niz niemiecka.
„Okupacja sowiecka spowdowala chyba do 1941 czy dalej wiecej ofiar niz niemiecka.” – piszesz to w oparciu o co właściwie?
No ale to tylko swiadczy o naszej kadrze oficerskiej owczesnej jesli liczyli na 2-3 miesiace oporu. Potrafili palic cerkwie i to wszystko. No i nie wiem jak to liczyli, ze Anglia i Francja wejda szybko do wojny. A Ty piszesz teze przeciwna w oparciu o co?
Nie liczyli. Doskonale wiedzieli, że minimum 6-8 tygodni będziemy sami. Ale się wydawało, że damy radę, bo czołgi nie będą jechać bez piechoty… W oparciu o masowe mordy na terenach Polski. Listy proskrypcyjne, samowolka w Warthegau, akcja AB. Nie licząc nawet zabitych żołnierzy.
W Polsce nie bylo jeszcze Blitzkriegu. To byla konwencjonalna wojna. Ale ci idioci nie zauwazyli, ze Polska byla okrazona z trzech stron.
Jak to nie?
Nie bylo wtedy masowych mordow jeszcze. Owszem, bylo palenie wiosek we wrzesniu 1939, byla akcja AB. Ale to sa grosze. Wszystko to co najgorsze ze strony Niemcow zdarzylo sie pozniej.
Rosjanie juz mieli za soba wywozke na Sybir. Wkraczajacy Niemcy na tereny wschodnie otwierali wiezienia pelne trupow rozwalonych przed ucieczka.
Tak to. Poczytaj.
A co to jest Blitzkrieg?
http://en.wikipedia.org/wiki/Blitzkrieg#Poland.2C_1939
Zapytałem Cię co to blitzkrieg, a o ile wiem nie ma specjalnej zgody co to. Ja kojarzę to jako doktrynę strategiczną maksymalizacji wysiłku i planowania w celu skrócenia kampanii i zaoszczędzenia zasobów. I to właśnie Niemcy zrobili. Niemcom bardziej od ropy brakowało jednak chyba bardziej domieszek. Rudy żelaza całkiem też, na szczęście zaprzyjaźnieni Szwedzi.
Wpadnij do mnie to Ci pozycze ksiazke o Panzerwaffe. Tam sa dokladnie opisane fazy Blitzkriegu.
A nie możesz napisać w paru słowach co tam wyczytałeś.
Powyzej zle napisales na czym polega Blitzkrieg. Ma byc wspoldzialanie rodzajow armii i stworzenie pancernego klina w celu uderzenia w strategiczny punkt. Oczywiscie to co piszesz rowniez opisuje Blitzkrieg, ale rowniez opisuje prawie kazda inna wojne.
Czyli Ty i twoja książka pochylasz się nad taktyką.
I gdzie to współdziałanie tak bardzo nie wystąpiło w Polsce, a wystąpiło potem. Prawda jest taka, że Niemcy jechali na tym cały czas, ale 1) w Polsce byli bardziej nowi niż później 2) umieli świetnie to partaczyć 3) niedostatki technologiczne bardzo im to partaczenie ułatwiały
Wniosek, że w Polsce nie było Blitzu a potem był jest bez sensu, bo liczy się jedynie stopień umiejętnego zastosowania rozwiązań taktycznych – który w Polsce był owszem słabszy. Ale to nie znaczy że go nie było. Phleeeeze.
W Polsce skupiali sie na taktyce podwojengo okrazenia, tak jak i wczesniej w przeszlosci. Nie bylo specjalnego wspldzialania lotnictwa z wojskami ladowymi, a czolgi nie byly wydzielone. Nie mowiac o tym, ze piechota w ogole nie byla zmotoryzowana. Hitler mial dyletancka obsesje ekonomiczna. Dlatego koniecznie chcial zdobyc Kaukaz. Watek ropy sie przewija tez we wspomnieniach niemieckich zolnierzy.
Marcinie, czołgi nie były wydzielone w przełamaniu pod Pszczyną, pod Mokrą, w korytarzu, pod Mławą? Co to znaczy, że czołgi nie były wydzielone? Piechota zmotoryzowana jak najbardziej była zmotoryzowana. Że było jej mało? Takie już uroki cienkiego przemysłu.
Z tą ropą to rozumiem, że się przewijał, ale przecież nie brak ropy ich zabił w końcu. To raz. Dwa, w jaki sposób ktoś rozsądny wyobrażał sobie wykorzystanie ropy z Kaukazu?
No tak, Mokra to swietny przyklad, ze to nie byla pancerna piesc, tylko lokalne potyczki. To nie to we Francji. W jakim sensie cienki przemysl?
Bo we Francji było już wiadomo, że łączność bezprzewodowa nie będzie tak umierała jak się obawiano. Mokra to świetny przykład samodzielnego ruchu jednostek pancernych w masach. No pech że akurat wołyńska brygada kawalerii. Z przemysłem to normalnie – nie był w stanie wyprodukować dość ciężarówek.
To nie byly masy, tylko jedna raptem dywizja. Pod Mławą jeszcze gorzej.
Ale nie dlatego, ze lichy, co? No to fakt, ze do konca wojny nie byli w stanie produkowac dosc ciezarowek. Podobnie jak czolgow. Pomimo tego, ze mieli dwa razy wiekszy przemysl od Rosjan.
A ileż było we Francji? Nie wiem, dla mnie nie jest w stanie produkować (z powodu za małej bazy) pretty much == lichy. Ta baza musiała być jakoś policzona z usługami finansowymi, fryzjerami, salonami masażu.
Gregu, dosc dobrze wiadomo dlaczego tak malo czolgow produkowali. Nie z powodu braku zakladow przemyslowych.
Weź mnie oświeć. Jak nie z powodu braku przystosowanych zakładów przemysłowych to z czego.
Bo nie potrafili zrobic tego co Rosjanie, produkujac T-34 non stop i nie robiac w nim przez dluzszy czas wiekszych, chyba, ze ulatwialy produkcje. Zamiast tego pchali sie w idiotyzmy typu Tygrys i Pantera.
Nie. Hamował ich skomplikowany proces produkcyjny, w którym nie przystosowane do prawdziwej seryjności czołgi blokowały linie produkcyjne – gdyby tych linii było znacznie więcej, czołgów też byłoby znacznie więcej. Ale rozbudowa takiej bazy była najwyraźniej bardzo trudna – z powodu słabości bazy przemysłowej. Nb. losy Pantery potoczyły się podobnie – czołg był przystosowany do masowej produkcji, ale należało go produkować (nie jest to zaskoczeniem) na odpowiednio spreparowanych liniach produkcyjnych – których też nie nadążano tworzyć w stosunku do potrzeb. I na to wszystko jeszcze zasmażka z aktywnym zarządzaniem priorytetami przydziału zasobów. Rosjanie aż tak tego nie spartolili.
Dziekuje, ze przyznales mi racje, ze bardzo skomplikowane produkty wymagaja znacznie wiekszej bazy produkcyjnej by mozna je bylo produkowac i w efekcie powstaje ich znacznie mniej niz produktow mniej skomplikowanych.
Co w twoich ustach znaczy skomplikowany. T-34 był mniej skomplikowany niż PzKpfw III ? W jakim sensie.
Byla mowa o V i VI, a nie o trupie jakim byla III.
A, nie nie, ja to pisałem o III i IV. To były podstawowe niemieckie czołgi i nie dało rady ich produkować z powodów jak wyżej. A że V i VI się też nie dało – to były tylko wisienki na tej zasmażce.
Gregu, trzymasz sie trojki jak pijany plotu. to po pierwsze, a po rugie chyba nigdy nie sprawdziles wagomiarow IV, V, VI, ich kosztow produkcji oraz ilosci wyprodukowanych sztuk.
No właśnie zerknij na koszt – IV vs V. Zdziwisz się jak mała była różnica.
Widze, ze wiki odwiedziles. ale zle zrozumiales dane. latwiej jest sprawdzic, ze panthera wymagala prawie dwa razy tyle stali co czworka.
Ale co ma z tego wynikać. Nawet ze zdławioną bazą produkcyjną Panterę produkowano szybciej od III i IV (co nie znaczy szybko). Bo dławiły nie zasoby tylko baza do procesu.
Gregu, bo Speer przestawil zwrotnice. Dlatego ja szybciej produkowano. Naprawde chcesz udowadniac, ze Panthera nie byla czolgiem bardziej skomplikowanym i bardziej materialochlonnym?
W 1942 Speer przestawia zwrotnicę i Pantera jest szybciej produkowana?
Ponawiam pytanie co to znaczy bardziej skomplikowanym. Bo że była lepiej dostosowana do produkcji masowej przy pomocy tego co Niemcy mogli do niej użyć to chyba nie ma sporu?
Skad pomysl, ze w 1942? Bardziej skomplikowany to znaczy, ze wiecej czesci, wiecej instalacji. To proste. Tak jak Megane jest bardziej skomplikowany od Malucha. Wzieli sie glownie za optymalizacje Panthery i wsadzili w to wiecej zasobow. To wszystko. Ale to wszystko pikuś. Jagdtiger tez byl swietnie zoptymaizowany do produkcji?
A w kiedy to Speer zastąpił Todta. To co zrobił Speer w większości zostało przez Todta zaprojektowane. Chodzi o to, że niemieckie czołgi do V składano stanowiskowo. To jest fajne rozwiązanie, ale optymalizacji to ono nie widzi nawet przez teleskom Hubble’a. Żeby zyskać tu wzrost, trzeba było bazę produkcyjną rozbudować znacząco wszerz. A nie było jak i czym, chociaż teoretycznie należało proces przełożyć na nowe liniowe metody. Ale zbudowanie do tego bazy nie było dla Niemców możliwe. Olbrzymim problemem była dla nich na przykład produkcja odpowiednich obrabiarek (które ZSRR dostawał z USA) do takich zastosowań. Więc męczyli się z tą III i IV, a następne co mieli – V – zaprojektowali od razu na linię produkcyjną (chociaż dość pokręconą). Ale tu historia się powtórzyła – żeby czołgów było odpowiednio dużo, duża musiała być baza produkcyjna. Której – podobnie jak w przypadku III i IV – nie byli w stanie sobie zapewnić.
Czekaj, twierdzisz, ze zaprojektowanie i wdrozenie do produkcji Panthery, Tygrysa, Tygrysa Krolewskiego, Jagdpanthery, Jagdtigera, itd bylo latwiejsze od optymalizacji produkcji czworki?
W porównaniu, przemysł ZSRR był mniej rozbudowany wszerz, ale zdolny do adaptacji większej ilości % swojej wydajności. W ten sposób, mając mniej, Rosjanie produkowali więcej niż Niemcy.
Od pewnego momentu (jakoś tak połowa 1942) brano już pod uwagę umiarkowane zyski taktyczno-techniczne. III i IV się widocznie starzały, więc do tej problemowej optymalizacji i kosztów dochodziła jeszcze obawa odpadnięcia technologicznego.
„Brano pod uwage” = szalenstwo Hitlera pogrubiania pancerza
To był pewnie efekt raportów o liczebności przeciwnika i postrzegania czołgu jako broni ppanc głównie. Nb. z tym szaleństwem różnie sobie projektanci postępowali, bo pierwsza Pantera była przecież kijowo opancerzona w stosunku do stawianych przed nią zadań.
Efekt histerii, zapewne prawda. Ogolnie Panthera na poczatku byla czolgiem z problemami, dzieki niej Niemcy przerzneli Kursk, a i potem nie wszystko bylo pieknie.
Zreszta ciekawy jest zarzut, ze czolgi ciezkie oraz dziala szturmowe rozpieprzyly spoistosc dywizji Panzerwaffe.
Wydaje mi się, że nie przez Panterę. Smutny miała debiut, prawda, ale jednak rozmiar radzieckich umocnień i rezerw jakie czekały na niemieckie przełamanie spokojnie by wystarczył, nawet jakby Pantery nie były takie palne. Działa szturmowe ku końcowi wojny czołgi zastępowały były tańsze i prostsze w produkcji (wieża jednak żarła). A czołgi ciężkie nie były włączane do dywizji, zwykle używane w samodzielnych jednostkach. Dlaczego miałyby wpływać na spoistość DPanc? Im bardziej szkodziła żałosna ilość uzupełnień (sprzętowych też).
Nie jestem przekonany. Rosjanie zgromadzili tak dużą nadwyżkę rezerw, że by starczyło z zapasem. Jeszcze w trakcie Cytadeli trzasnęli Niemców operacją Kutuzow,a potem dość gładko doszli do Dniepru.
BTW często się też zdarza doliczanie Niemcom wprost mocy produkcyjnych podbitych krajów, a przecież te moce w żadnym razie nie dawały się istotnie włączyć w niemieckie procesy, a na dodatek wymagały karmienia niemieckimi zasobami.
Nb. mam wrażenie, że wojnę i tak toczyły w znacznej części amerykańskie (lub amerykańskich wzorów) obrabiarki – po prostu ZSRR miał ich więcej.
Przeciez Cytadela skonczyla sie remisem, ktory stal sie kleska z powodu koniecznosci wycofania jednostek na Zachod. I Rosjanie zostali panami pola bitwy, co oznaczala niemiecka niemoznosc sciagniecia sprzetu z pola bitwy. Temat obrabiarek mnie zainteresowal, nic o nim nie wiem. Od kiedy je zaczeli dostawac?
Rosjanie? Szczerze mówiąc nie wiem – nie pamiętam gdzie o tym czytałem. W jaiejś dyskusji na Axis forum zdaje się. Wymiatacz Tooze pisze co nieco na temat, ale o Niemcach tylko.
Swoją drogą, gdy się patrzy w to młode oblicze Lenina rodzi się pytanie, czemu rewolucja przekształciła się w zbiorową kaźń?
Jaga, to nie jest wcale młode oblicze! To jest Lenin z okolic rewolucji październikowej, gdy zgolił wąsy i założył perukę. Czemu rewolucja okazała się łaźnią? Moim zdaniem musiało się tak stać, skoro po władzę sięgał kolegialny, zjednoczony prymityw. Wsióry o umysłach karaluchów. Robespierre czy Danton to mimo wszystko byli ludzie jakiejś tam idei i mimo że też ostro polała się krew, to dopiero u ruskich ktoś wpadł chyba po raz pierwszy w dziejach na pomysł, że gdy się eliminuje przeciwnika politycznego, to trzeba rozstrzelać nie tylko jego, ale również żonę, dzieci, a nawet rodzinę brata albo siostry. Paradoksalnie, czytałem, że Mikołaj II nie był wcale złym carem i Rosja tamtych czasów gdyby tylko inaczej rozegrała sprawy I wojny światowej, mogłaby być krajem mlekiem i miodem płynącym. Trochę pechowo przeistoczyła się w potwora, aczkolwiek nigdy oczywiście barankiem nie była.
Czyżbyście Państwo byli zwolennikami skompromitowanej dawno tezy, że charakter i osobowość człowieka można wyczytać z rysów jego twarzy?
Nie zawsze i wszędzie, ale czasem tak. Kononowicza chyba byś nie pomylił z Einsteinem?
Hmmm… Kiedyś, dawno temu na studiach zapisałem się pod wpływem naszego wspólnego kolegi PBM na zaawansowane seminarium z – jak on to mówił – jedną z najbardziej cenionych w świecie profesorek z tej dziedziny. (PBM zapisywał się tylko na zajęcia z „najbardziej cenionymi” – innych miał gdzieś). Zajęcia zaczynały się ok. 18.00, więc na wydziale był to już czas sprzątania. Siedzimy sobie w kilka osób w sali, a tu wchodzi tęga kobieta w zatłuszczonych spodniach od dresu, takiejż zatłuszczonej, 20-letniej, męskiej bluzie, a właściwie będącej jej smutnym wspomnieniem, bo praktycznie dokumentnie spranej, z włosami, które ostatni raz widziały fryzjera za C. K. monarchii i okularami na oczach z tak grubymi denkami, że mogłyby z powodzeniem zastąpić szkła w teleskopie Hubble’a. Pani miała krzywą, zaniedbaną szczękę, w której tkwił na środku 1 (słownie: jeden) ząb w górnej szczęce – i mówiła przez to tak niewyraźnie, że rozumieliśmy co 2 słowo. I taka otóż osoba kieruje swe kroki w kierunku katedry. Ktoś z obecnych postanowił wyjaśnić nieporozumienie: – Proszę pani, proszę jeszcze nie sprzątać, tu będą zajęcia! – Wiem! – odpowiedziało tajemnicze stworzenie – bo ja właśnie nazywam się X i będę je prowadzić…
Toteż napisałem, że nie zawsze i wszędzie to się sprawdza, ale w wielu przypadkach patrząc na facjatę myślę sobie „a to na pewno jest taki a taki gościu” i potem okazuje się to trafnym strzałem.
Myslę, że jeśliby poddać to naukowej, statystycznej obróbce, to okaże się, że równie dobrze mógłbyś rzucać monetą.
A wiadomo co dokładnie działo się potem z Siwanowiczem? Faktycznie jest gość o takim imieniu i nazwisku w USA, nawet data urodzenia circa about by się zgadzała (1950), ale czy to na pewno on?
Nic nie wiadomo. Siwanowicz był współautorem scenariusza „Najdłuższej podróży” (w czasie, do epoki kredowej i dinozaurów) w późniejszych „Relaxach”. Jeden z bohaterów tego komiksu (Rych) to chyba alter ego autora. I tyle wiadomo.
Prawdziwy upadły anioł. Fascynują mnie takie postaci, a infa o nim brak. Pewnie Bogusław Polch by wiedział. Zobaczyłem go po raz pierwszy na oczy sześć miesięcy temu i myślę sobie – o nieźle trzymający się czterdziestolatek. Dopiero potem połapałem się ile on naprawdę ma lat. Świetnie się trzyma. Dwa lata temu było spotkanie z Siwanowiczem w Łodzi! http://komiksfestiwal.com/en/home/program-2011/
A tak w ogóle, to dlaczego Relax upadł?
miałem ten numer dawno, dawno temu w innej galaktyce
Ja się załapałem dopiero na numer z gazikiem spadającym w przepaść. To był pierwszy Relax, który kupiłem w kiosku. Wcześniejsze numery po pewnym czasie uzupełniłem w antykwariacie Atlas, który za komuny był prawdziwą mekką dla miłośników SF/fantasy (można było tam kupić state Fantastyki, a także francuskie PIF-y).
Aaaaa-le mi się otworzyła skrzynka ze wspomnieniami! Kurcze, gdzieś w piwnicy mam jeszcze całkiem spora ich ilość. Może by tak kiedyś sięgnąć po nie i przypomnieć sobie te rewelacyjne komiksy?
A co do upadku „Relaksu” to ja słyszałem, że zawiesili z powodu kłopotów z pozyskaniem papieru (bo w tamtych czasach były przecież nań przydziały), ale czy to prawda, czy tylko plotka, to już nie wiem, bo i nigdy nie sprawdzałem. Podaję jednak jako temat do sprawdzenia.
No właśnie ja teraz odświeżyłem sobie te komiksy po ładnych 25 latach. I co? Kurka, większość to szajs, panie. Nie da się tego czytać. Pozostają nieliczne perełki – oczywiście Thorgal, Spotkanie, Najdłuższa podróż, Kajko i kokosz, ufole z Emilcina, niesamowity dwuodcinkowy komiks o zamachu na Heydricha, może jeszcze kilka rzeczy. Ogólnie nie radzę psuć pięknych wspomnień
Kurcze, to trochę nie teges. Ja już kiedyś raz się tak nadziałem, kiedy sięgnąłem po kilka książek z mojego dzieciństwa/młodości (np. przełomowa wręcz dla mnie „Cieplarnia” Aldissa po latach okazała się dramatycznie głupim gniotem – no, może przesadzam, ale rozczarowanie przeżyłem potężne). Naprawdę jest aż tak źle? Bo w głowie mam to zupełnie inaczej!
Piotr – gdyby odsączyć nostalgię, to jest IMO nędza. Ale z nostalgią daje radę, to znaczy przyjemnie się przegląda, bo wyłapujesz pojedyncze wspomnienia z dzieciństwa. Na przykład przez te ćwierć wieku nie mogłem sobie przypomnieć w jakim to komiksie bohaterowie kryli się w klasztorze Cyryla i Metodego, skąd ich potem próbowali wykurzyć Niemcy. Tak samo z przyjemnością odświeżyłem sobie zapamiętaną gdzieś głęboko w mózgu klatkę, w której gościu atakuje dinozaura… palmą!
Mnie wtedy zachwycał komiks „Vahanara”. Ciekawe czy dzisiaj wypada tak samo dobrze? Hehe, potem mój klub SFiF (bydgoski Maskon) wydał ten tytuł jako książkę (bo to w ogóle powieść jest), a że środkami podziemnymi, to się esbecja doczepiła i jednego z naszych kolegów nawet aresztowano. Takie to były czasy i takie wariactwa, że nawet za fantastykę można było iść do ciupy. wspomnienia, wspomnienia…
Tak, Vahanara to jeden z tych „może jeszcze kilka rzeczy” Robił wrażenie, zapamiętałem zwłaszcza scenę w której koleś walił z lasera w Vahanarę (?), a ten spokojnie powiadał, że nic mu to nie zaszkodzi. Tyle że za cholerę nie kapowałem o co w tym komiksie chodzi. Właśnie doczytałem, że współtwórca Relaksu Adam Kołodziejczyk nie żyje. Pisał o tym Konrad Wagrowski: gdy cytował Christę: „To był naczelny KAW-u. Mój dobry przyjaciel. Morze wódki wypiliśmy. Już nie żyje. Pewnego razu spytał, czy nie może się podpisać pod komiksem. Chciał być autorem, literatem. To jest jednak mój scenariusz. Niech mu ziemia lekką będzie”.
Komputer się zbuntował, przejmował kontrolę nad załogami statków kosmicznych i wysyłał je z powrotem na Ziemię, by robiły tam bałagan. Załogi były nietykalne – choć właściwie nie wiadomo dlaczego. Rzecz jest adaptacją opowiadania (albo powieści), ale pierwowzoru nigdy nie czytałem.
A pamiętacie skąd braliście Relaksy? Z kiosków? Z giełd, antykwariatów? Ja te kilka numerów, jakie nabyłem na samym początku lat 80. miałem z instytucji zwanej „teczka kioskowa”. W zaprzyjaźnionym kiosku odkładali mi m.in. Świat młodych, iS-y oraz właśnie Relax.
Miałem na własność tylko 5 numerów (zaczytałem je na śmierć) – chyba z kiosków. Kolejne 10-15 numerów czytałem chyba w bibliotece jakiegoś ośrodka wczasowego, albo skądś pożyczane. „Vahanara”, „Najdłuższa podróż” i „Wywiadowca XX wieku” były wydane w latach 80. w takich małych żółtych książeczkach. A kilka lat temu kupiłem komplet na Allegro.
Fakt. Powstaje pytanie, że skoro nie ma roślin, to czym się odżywia dolny szczebel linneuszowskiej hierarchii 🙂
Pytanie jest bliskie temu: czym się odżywiali robotnicy Imperium podczas robót na Gwieździe śmierci. Fani pewnie powymyślali odpowiedzi za twórców.
nie mam pojęcia co to jest, wnoszę więc hipotezę, te przedmioty są pochodzenia pozaziemskiego
W dokumencie lansowana jest teza, że mafia samodzielnie przygotowała zamach. CIA i FBI musiały rzekomo tuszować sprawę, by nie wyszedł na jaw kolejny plan zabicia Castro. To ostatnie mnie nie przekonuje.
Na profesora socjologii to on nie wyglądał…
Często też pojawiały się zabezpieczenia polegające na tym, że trzeba było podać określoną frazę znajdującą się w instrukcji do gry. Program wyświetlał prośbę o podanie słowa, które znajdowało się na określonej stronie, w określonej linijce itd. W takim wypadku trzeba było mieć kopię także całej instrukcji.
W 2002 sprzedano jedną taką monetę za ponad 7 mln dolarów
Efekt elopa jest najbardziej przerażający. Zabrać firmie 90% wartości to trzeba umieć 🙂
to chyba zdjęcie ze wspomnianego ogrodu :)))
paktu ribbentrop-mołotow nie zmęczyłem….cała ta książka oscyluje wokół tezy i autor na okrągło powtarza to samo
A tak przy okazji, to coś mi dzwoni we łbie (tylko nie wiem, gdzie i co ;-)), że to nie jedyny taki „pomocnik”. Że jeszcze w jakieś grze widziałem też równie dziwaczne zabezpieczenie kodowe. Ale gdzie? Kiedy? Przy jakim tytule? Dalibóg nie mam pojęcia. A nie chce mi się teraz przeglądać całej mojej ponadtysięcznej kolekcji (tak, tak – jest taka, może jedyna w kraju albo i na świecie – u mnie właśnie, z samymi oryginałami, robi wrażenie ;-)).
Wow ale jestes faaaajny, chce byc jak ty!!
Mi on przypomina mojego agenta ubezpieczenowego.
Symbolizował wszystko co dobre i złe w Nintendo. Dobre to Game & watch i NES. Złe – wszystko co przyszło potem.
Może w końcu te orbitale dotrą na Księżyc i potwierdzą czy znajduje się tam odcisk stopy Armstronga 🙂
Odcisk został od tego czasu sfabrykowany 🙂
Nie zdziwiłbym się, gdyby okazało się, że to właściciele knajpy sami postawili owo „dzieło”.
Jedyne po czym mogą do nas trafić, to wykres pokazujący położenie Ziemi i Układu Słonecznego
Najlepszy dialog: Mam wrażenie, że on pochodzi z Ziemi, wiecie skąd. Gościu na to: Nie, oni przylecieliby samolotami.
Mnie za to przekonuje teza, że mafia samodzielnie podjęła decyzję. Wiedziała, że klan Kennedych złamał dane im słowo i zaczął im się dobierać do tyłków. W tym filmie podają, że były wcześniej (kilka dni wcześniej) dwie inne próby zamachu. Powstrzymano je. W Dallas się nie udało, a establishment stanął przed faktem dokonanym. Lepiej dla niego było nie ujawniać, że mafia decyduje w kraju o tym kto jest prezydentem.
Jak w każdym spisku rozwiązanie jest prostsze, zapewne. Ja to widzę tak, że strzelał Oswald ze składnicy książek i nawet dwa razy trafił, ale ostatni strzał oddał ktoś inny zza płotu na pagórku.
Szukali go na filmie Nixa i nie znaleźli.
W Elvirze 2 też miałem takie dyski.
Były lepsze niż szukanie wskazanego przez program słówka w instrukcji.
A obecnie Secret Service czy FBI przejęło 10 innych od ludzi, którzy chcieli je „zalegalizować”. Przed sądem jak na razie wygrywają.
Chodziło o proces rodzina Langbord z Filadelifii kontra Ministerstwo Skarbu USA. Sąd w rozprawie z 2012 r. ostatecznie, jak sądzę – bo to była druga instancja – rozstrzygnął, że 10 Podwójnych Orłów znalezionych przez Langbordów należy do skarbu USA. Mój komentarz: wyrok sądu jest sprawiedliwy. Nie można oczekiwać, że jeśli w przeszłości ktoś coś ukradł (a nie przetopienie tych monet było kradzieżą), to po latach spadkobiercy mogą mówić, że rzecz ich nie dotyczy, przedawniła się, itd. Komentarz nr 2: Langbordowie byli idiotami, że się przyznali do posiadania tych monet. Na co liczyli? Wiedząc co się działo w 2002 przy okazji jednej monety, powinni się domyślać, że mając 10 takich monet i lekko nieczyste sumienie, czeka ich piekło. A mogli po cichu sprzedać kolekcjonerom…
Jeszcze lepsze jaja były gdy ogłoszono, że znaleźli cząstki szybsze od światła. Co to było? Wadliwy kabel?
Wbrew pozorom eksplozja nue rozniosłaby połowy stanu. Po prostu w miejscu miasteczka dziura byłaby głębsza.
Bo w krzakach przy tej jakości filmu trudno cokolwiek znaleźć.
Chrzanić brytoli. Możliwe, że po kolejnej rewolucji złotą maskę zajumają miejscowe knury ;P
Jak na moje oko to akcję zaplanowałs i przeprowadziła jedna zd stron. Współpraca ns linii FBI-CIA-mafia to jak pożenienie psa z kotem i niedźwiedziem.
W listopadzie 1963 roku kubański agent Florentiono Aspillaga, który w 1987 roku zbiegł do Stanów Zjednoczonych, w małej chatce przy plaży na północy wyspy obsługiwał urządzenia nasłuchowe nastawione na Miami i główną siedzibę CIA w Wirginii. Rano 22 listopada otrzymał polecenie przestawienia nasłuchu na Teksas. Czy to oznacza, że Castro wiedział, że Lee Harvey Oswald dokona zamachu na prezydenta Kennedy’ego?
Wodorowe detonowano głównie pod ziemią. Ofpalina nad ziemią mogłaby może nie zniszczyć, ale zapromienować pół Karoliny……
A mi byłego partnera Anety Kręglickiej 🙂
Teoria mogłaby dokonać spustoszenia w umysłach niedowiarków, gdyby nie jej pewien aspekt. Otóż dlaczego nie ma tłoku ufo w nowym yorku czy londynie, a ci rzekomi turyści z przeszłości koczują po jakichś zadupiach?
To byli teściowie donieśli na żołnierza N 🙂
Good point! Moim zdaniem autor broniłby się, że nie mogli fruwać po wielkich miastach, bo zostaliby łatwo rozpoznani 🙂 A ci turyści rozgłosu z pewnością nie potrzebowali.
Różnica jest taka, żd teraz ów sex przypomina fikołki z softcorowych filmików. W San Andreas wacka było widać. Teraz Rockstara stać na najlepszych prawników i doradców.
Nie jestem pewien czy po ostatniej ruchawce muzeum kairskie jest w ogóle czynne. Stawiałbym, że maska tutenchamiego siedzi w jakimś uber pancernym sejfie.
Jest dziwny ale nie nadnaturalny. Poza tym nie wymagał tyle pracy co piramidy.
Scenę w kuchni warto zobaczyć na yt, bo jest rzeczywiście mocna. W sensie egzystencjalnie obrzydliwa.
Rekin to chyba jednak nie był….
Ostatnie tango w Los Santos….
Poczytajcie o nazistowskich eksperymentach i ich układach zawartych w 1945 z rządem USA. Niemieccy naukowcy byli 100 razy zdolniejsi niż amerykanie, w czasie II wojny m. in. na terenie Dolnego Śląska hodowali hybrydy, które miały za zadanie pilotować statki o napędzie antygrawitacyjnym. Po wojnie większość z tych naukowców została zabrana przez jankesów do USA, żeby tam mogli dalej pracować. I to właśnie efekty ich działań. Jak ktoś nie wierzy to niech poczyta, co robiono w kompleksie Riese na Dolnym Śląsku. Opowieści o ludziach-wilkach do dziś tam krążą.
Przykra dla niektórych prawda jest taka, że to RZECZYWIŚCIE był projekt Mogul. Żadnych pozaziemskich spodków nie było. W poniższym filmie jest scena wyjęcia z archiwów fragmentu balonu z balsy, niemal identycznego jak szczątki pokazane przez Jesse Marcela.
https://www.youtube.com/watch?v=yeVRV8UX9Ls
to jest możliwe, że obcy przylatują na ziemie. może przecież być tak, że obcy wynaleźli jakieś superszybkie pojazdy, ale ich technika ogólna może być na poziomie ziemi z lat np. 90-tych. dlatego też boją się ziemian i się nie ujawniają. nie mówię, że tak jest, ale taki scenariusz jest możliwy. ja wierze w to, że gdzieś tam daleko jakieś życie istnieje, ale akurat to, że jakieś istoty pozaziemskie były na ziemi wydaje się mało prawdopodobne.
Pisano, że bozon Higgsa to de facto grawiton, czyli poszukiwana cząstka odpowiadająca za grawitację. Obawiam się, że istnienia grawitonu nie da się eksperymentalnie potwierdzić, dlatego że porcje tej energii są zbyt małe, są wielkości które realnie istnieją natomiast ich wartości są podprogowe, dzisiaj nikt ich nie wykryje. Natomiast jestem pewien że grawitony realnie istnieją, w układzie materia – eter musi istnieć coś (grawiton) co przenosi energie między materią a eterem, inaczej grawitacja byłoby to czary mary. Moim zdaniem grawitacja to oddziaływanie w układzie materia-eter, a nie materia-materia.
Po pierwsze, nie istnieje sposób dowiedzenia, że kwarki są lub nie są niepodzielnymi składowymi materii. Czy to znaczy, że nie wolno szukać odpowiedzi na pytanie „czy kwarki są niepodzielnymi elementami materii”?
Kolejną oczywistością jaką zauważyłeś jest fakt, że model standardowy ma braki, a fizyka kwantowa nie wyjaśnia zjawiska grawitacji. I co z tego? Skoro obecna teoria nie jest idealna nie wolno tworzyć lepszych (czyli należy zaprzestać badań) i używać już istniejących? Model standardowy, pomimo braków doskonale wyjaśnia obserwowane zjawiska i pozwala przewidywać z bardzo dużą dokładnością. Jeśli chodzi o alternatywy dla modelu standardowego to możesz choćby odnieść się do teorii strun. Tam również znajdziesz wyjaśnienie zjawiska, które model standardowy określa mianem „bozony Higgsa”. A odpowiedź na pytanie „dlaczego prawa fizyki są takie a nie inne” jest warta kilku nagród Nobla. Problem polega oczywiście na na tym, że nikt jeszcze nie zaproponował teorii wyjaśniającej wartości różnych stałych i pochodzenie zasad fizyki.
Jest ciekawa opinia na temat ruchów w czasoprzestrzeni. Brytyjski profesor Brian Cox uważa, że podróże w czasie są możliwe. Zastrzega jednak, że najłatwiej przenieść się w przyszłość. Według fizyki najłatwiej przenieść się w czasie w przyszłość. Znalezienie sposobu, aby skoczyć w czasie o kilka tysięcy lat może być wykonalne, ale znalezienie drogi powrotnej jest już zdecydowanie większym kłopotem. Pomocna w rozwiązaniu tego problemu może być szczególna teoria względności zakładająca istnienie tuneli czasoprzestrzennych. Takie osobliwości kwantowe z pewnością mogą mieć zdolność do sprawiania zadziwiających rzeczy często przeczących normalnym prawom fizyki. Nadal jednak stworzenie tunelu i jego kontrolowanie może nastręczać wielkie trudności.
Od dawna wiadomo, że zamknięte krzywe czasoprzestrzenne są możliwe, przynajmniej w rozważaniach teoretycznych.
Na razie wygląda na to, że ekspedycja marsjańska będzie musiała zabrać ze sobą megazapasy, bo hodowanie czegokolwiek na miejscu jest wielce problematyczne.
Czyżby do akcji mieli wejść nowożytni rabusie? :))
Niedawno w Stonehenge znaleziono szkielety. Jeden z nich należał do starożytnego żołnierza, którego najpewniej jeszcze za życia przywieziono na leczenie do druidów.
Jest jeszcze sprawa WTC7, który jako jedyny budynek na świecie zawalił się bez bez działania bezpośredniej przyczyny.
I chyba jak sie nie myle, prezenterka podala na zywo w tv informacje, ze sie zawalil, a on jeszcze stal kilka sekund i dopiero runal 🙂
To dziwne, bo jak ostatnio o tym czytałam to sprawa była otwarta. Znaczy wątpliwości dotyczyły tej czaszki z 1924, bo co do reszty panowała zgoda że to falsyfikaty.
Jeśli się mieszka na beczce prochu…
Aleksander Jackiewicz bardzo ładnie pisał o Peckinpahu.
Znakomicie umiał łączyć rozrywkę z moralitetem, kino gatunków z dramatem psychologicznym, nie unikając sentymentalizmu, ale też czasami ze sporym ładunkiem przemocy. Mimo konfliktowego charakteru miał swoich ulubionych aktorów i współpracowników, dzięki którym te filmy przeszły do historii kina. Peckinpah miał swój własny rozpoznawalny styl, dzięki któremu jego filmy wyróżniały się na tle innych produkcji lat 60. i 70., mimo iż fabuły nie były zbyt oryginalne i nie spowodowały żadnej rewolucji, która mogłaby jakoś znacząco wpłynąć na historię kina. Filmy te miały wysmakowane plastycznie barwne zdjęcia plenerowe, które kontrastowane ze scenami przemocy dawały niezwykły efekt dramaturgiczny.
Obecnie Mars ma ok. 100-krotnie rzadszą atmosferę niż ziemska (na równiku zdarza się tam jednak +20 stopni C). Dawniej Mars miał gęstą atmosferę, padały tam deszcze i istniał obieg wody. Chodzi o to, aby ponownie zainicjować w atmosferze, przy słabym obecnie efekcie cieplarnianym, kontrolowany i samonapędzający się. To zresztą wyczerpująco omawia np. R.Zubrin w swoich książkach.Bezpośrednią zasadą jest uwolnienie dwutlenku węgla i wody (lodu) z gruntu i czap polarnych. Istnieją obecnie ku temu opracowane technologie.Eksploracja i zasiedlenie kosmosu jest obecnie kwestią psychologii i motywacji – i tak jak zjawisko współczesnych technologii (w tym Internetu) jest problemem świadomości (nota bene Internet ze swoimi hiper-łączami (myślowymi i intelektualnymi) istniał już w czasach Kopernika – pięknie temat został przedstawiony w filmach – „Kopernik” i współcześnie „Kontakt”}.
Taka ciekawostka – można posłuchać dźwięków z przestrzeni międzygwiezdnej. Podobno to drgająca plazma ale tak czy inaczej brzmi złowrogo:)
http://www.youtube.com/watch?v=LIAZWb9_si4
Żołnierz N przyjął w 2008 roku księcia Williama na kurs jazdy dla zaawansowanych w SAS. „Gdyby nie te lekcje jazdy zorganizowane przez SAS dla księcia Williama, zarzuty te mogłyby nigdy nie ujrzeć światła dziennego”, podała Sunday Mirror. „Żołnierz opowiadał, że to musiało być zrobione w tunelu, ponieważ wszyscy byli monitorowani a światło świeciło prosto w oczy kierowcy”.
Gra jest świetna , ale co do diabła oni zrobili z modelem kolizji. Mieli praktycznie idealny model z GTA IV wystarczyło go tutaj przerzucić…
Do dziś nie wiadomo do czego była przeznaczona. Czy było to miejsce składania rytualnych ofiar,świątynia słońca, obserwatorium astronomiczne. Budowla powstawała etapami od 3000 lat p.n.e. do 1500 lat p.n.e.Zbudowana jest w kształcie podkowy,gdzie wejście wskazuje miejsce słońca w najdłuższym dniu roku.Jest to największa budowla megalityczna (wysokość trylitów od 4m do 9m). Dwie teorie co do przeznaczenia budowli wysunęły się przed inne:
-miejsce kultu Druidów
-obserwatorium astronomiczne
Oczywiście są też teorie ingerencji ludzi z kosmosu podczas budowania Stonehenge 😛
Wykopaliska prowadzone na stanowisku Blick Mead w miejscowości Amesbury koło Stonehenge zmieniają metrykę osadnictwa w Anglii. Badania prowadzone przez zespół dr Davida Jacquesa z Uniwersytetu w Birmingham przyniosły nieoczekiwane wyniki. Obiekt w Stonehenge — zarazem obserwatorium astronomiczne zorientowane na Słońce i Księżyc, świątynia i cmentarzysko — powstawał w kilku fazach przez ponad 1500 lat, budowa rozpoczęła się około 3000 lat p. n. e.
Fajnie, że z takiego filmu da się wycisnąć coś ciekawego… Dwoje pięknych głównych bohaterów, piękne samochody, piękne ubrania, piękny NY, a poza tym fabularna pustka. Nawet na siłę wciśnięci GO i HF nic nie dali.
Komentarz żony Bieleckiego. Mnie jednak bardziej przekonuje to co mówi Piotr Pustelnik, bez histerii i bezczelności.
khttp://wiadomosci.wp.pl/kat,1342,title,Zona-Adama-Bieleckiego-przerywa-milczenie,wid,15999537,wiadomosc.html
W akcji są pojazdy obcych z kamuflażem optycznym. Tym różnią się również od ludzkich helikopterów, że nie generują hałasu. Żadna ziemska organizacja nie ma takich środków ani technologii aby porywać zwierzęta, na tak masową skalę. Obcy są tutaj od dawna, znają naszą psychikę, układ społeczny, więc 'badania’ na ludziach odbywają się inaczej i na mniejszą skalę. Zresztą są różni obcy, podobni do ludzi i zupełnie niepodobni. Gdyby hybryda jechała metrem, nie zwrócilibyście na nią uwagi. Niektóre rządowe agencje z nimi współpracują, bo chyba nie mają innego wyjścia i/lub jest to także korzystne dla nas. Oficjalne scenariusze inwazji można włożyć między bajki, bardziej wartościowi jesteśmy wtedy, gdy żyjemy. Po co likwidować 'rezerwat’. My także mamy własne zoo.
Warto spojrzeć za rzut pokazujący analizę zniszczeń kolumn, które spowodował wbijający się samolot. Można oczywiście przyjąć, że tą sporną dziurę wybił jakiś element samolotu, na tyle odporny na zniszczenia, po uderzeniu w budynek, że przeleciał przez szerokość trzech pierścieni i wybił tą dziurę. Problem w tym, że nie bardzo można wyobrazić sobie, który to miałby być element? Pierwsza myśl – silniki. One są na tyle mocne, że faktycznie można by rozważać, że to one wybiły tą dziurę. Tak naprawdę, patrząc na zniszczenia, można uznać, że w grę wchodziłby tylko jeden z nich – prawy. Jednak, jeśli zaznaczymy na rzucie jakim torem miałby on się poruszać, to wyjdzie na to, ze żeby to zrobić, musiałby najpierw skosić dość sporą liczbę kolumn wspierających strop. Teoretycznie możliwe ale… Na rzucie widać, że duża część z tych kolumn oznaczona jest jako niezniszczona – w zasadzie wszystkie kolumny w pierścieniu C są tak właśnie oznaczone. Jak w takim razie ten silnik mógłby wybić ten okrągły otwór? No chyba, że przyjmiemy, że odbijał się on od kolumn na swojej trasie jak kulka we fliperze (nie niszcząc ich przy okazji) i w ten sposób dotarł do miejsca, w którym wybił otwór…
Być może nie tłumaczy to całego zdarzenia ale podważa jego charakter, prezentowany w oficjalnych wyjaśnieniach.Bo jeżeli miały tam miejsce jakieś dodatkowe wybuchy, a w raporcie komisji nic na ten temat nie wspomniano, to… No, właśnie. To znaczy, że ten raport nie jest do końca miarodajny i wspomina o wszystkich zdarzeniach, które miały tam miejsce.
Ogolnie w USA takie rykoszetowo-fliperowe cuda zdarzaja sie juz nie od dzisiaj. Prekursorem byla kula w Dallas, ktora trafila prezydenta, pozniej bodajze kraweznik, zranila Connelego i zostala nienaruszona by znalezli ja na szpitalnym lozku
Autobus do Tuli wysadził nas w centrum miasta. Zdążyliśmy się zorientować, że do strefy archeologicznej jest niezły kawałek. Od czego są w Meksyku taksówki? Zapłaciliśmy coś około 10 złotych (w sumie) i dotarliśmy do celu.
Pogoda nie dopisywała, bałem się o nią trochę, bowiem przed wylotem prognozy nie były zbyt zachęcające. Siłą rzeczy najważniejszy był dzień 3. póki co to nie było to kwestią najważniejszą, ale przebijające się momentami przez chmury słońce zdradzało, jak przyjemnie będzie tam w w obliczu błękitu nieba.
Droga do ruin usłana była… Nie, nie kaktusami Tzn. były i kaktusy, natomiast mnóstwo było straganów, gdzie można było kupić suweniry. Miażdżąca była cena – kawałek ręcznie zdobionego, dość ładnego mierząc miarą „pierdółkową” kamienia kosztował 1 PLN. Dużo piszę o cenach, ale to faktycznie był czas, gdy byliśmy wciąż zaskoczeni tym, jak ten kraj jest tani… Ruiny dały nam przedsmak tego, co zobaczymy na przestrzeni zbliżających się dni. Boisko do gry w pelote, obeliski. Nie przepadam za zwiedzaniem wszelakich zabytków, uwielbiając za to naturę, natomiast kultura Azteków i Majów zdaje mi się być niczym z innego świata, jest w niej coś wyjątkowego….
Zawsze wydawało mi się, że duchy są astralne, przezroczyste czy jakby chcieć to określać.
Kiedyś warunki były tam prawdopodobie inne. Otaczający Marsa pas planetoid to była osobna planeta. Gdy istniała, klimat na Marsie był znacznie bardziej przychylny.
Nie forsowałbym tezy, że z czaszkami na 100% wszystko jest ok.
Dokładnie. A erze 8/16 bit kwestia roku to był skok jakościowy. Na takim C64 porównanie produkcji (szczególnie chodzi o grafikę) przykładowo z roku 89 i 91 to przepaść.
Moim zdaniem największa dziura jest jeśli się spojrzy na lata 1982 i 1984. To tylko dwa lata, a przepaść jaka je oddziela jest gargantuiczna. W 1984 r. graliśmy w zupełnie współcześnie wyglądające zręcznościówki i labiryntówki, podczas gdy dwa lata wcześniej szczytem osiągnięć był izometryczny rzut w Crystal Castles albo quasi tekstowy Hobbit. Co dopiero mówić o pięciu latach.
To byłoby straszne marnotrawstwo miejsca gdybyśmy w tak olbrzymim wszechświecie byli sami.A najlepszym dowodem na to że obcy istnieją, jest to że się z nami nie kontaktują. Pomyślcie, lecicie na obcą planetę, spotykacie paskudnych, wrogo nastawionych do wszystkiego co inne ksenofobów, którzy mordują się na skalę masową, wyzyskują jedni drugich, mordują bez mrugnięcia okiem dla jakichś zielonych kulek którymi się wymieniają, najpierw strzelają, a potem sprawdzają,dewastują bezmyślnie swoją planetę, zatruwają, śmiecą,itd…. i co?, podchodzicie i mówicie cześć, ja być przyjazny,ja chcieć mieć ciebie za przyjaciela? Tfu,,, ja bym popatrzył, porwał dzikusa do badań, i odleciał w bardziej przyjazne rejony.
Jakby kosmici przylecieli to by się ukryli tak, że byśmy ich nigdy nie zobaczyli (dzięki swojej zaawansowanej technologii) lub pokazaliby się nam oficjalnie. Wszystko pomiędzy to p%%@!@@enie jakichś wieśniaków, którzy chcą zarabiać na turystach przyjeżdżających zobaczyć „miejsce lądowania kosmitów”
Tylko po co bogowie produkowaliby tak skomplikowanie wykonane pryzmaty?
Pachnie to grasującym w okolicy seryjnym mordercą
Expanded Universe obejmuje okres daleko wybiegający poza ramy filmów, bardzo rozbudowując historię Galaktyki. Książki najczęściej skupiają się na wydarzeniach poprzedzających lub następujących bezpośrednio po akcji filmów. EU wprowadza też wiele nowych postaci. Są nimi np. bliźniaki Jaina i Jacen Solo, Mara Jade oraz taktyczny geniusz Wielki Admirał Thrawn. W EU Imperium zniewala obce gatunki, ponieważ Palpatine, jego poplecznicy oraz duża część urzędników i wojskowych są ksenofobami. Pomysł ten został wyraźnie zaznaczony dopiero w adaptacji książkowej Zemsty Sithów. Koncepcja zniewolenia obcych ras jest analogią do rasizmu.
Krewetki to faktycznie samowystarczalne bestie, ale jako posiadacz 160-litrowego ekosystemu bałbym się w tej kuli o odpowiednią ilość pierwiastków makro. W szczególności tlenu (krewecie) oraz wapnia i fosforu dla glonów. Sam zapodaję codziennie nawóz i co2 dla roślin, więc krewetek mogę nie karmić i dwa tygodnie. Ale w zamkniętej kuli? Chciałbym to zobaczyć na żywo w akcji. Poza tym jak czyßcić ścianki z glonów? 🙂
Można robić zwroty przez pół roku od kupna!
Ten samolot podobnież zmienił się w ognistą kulę.
Ekosferę opracowali dwaj naukowcy z NASA początkowo w ramach projektu naukowego, potem rzecz skomercjalizowano. Bańka jest szczelna i wszystkie potrzebne do życia materiały są w niej zawarte, w tym wapń oraz fosfor. Krewetki kiedy rosną zrzucają swój zbyt mały egzoszkielet, który następnie zjadają. Jak reklamuje sam producent, nic w ekosferze się nie marnuje. Czyszczenie jest możliwe bez otwierania bańki, wykorzystuje się w tym celu magnesy, jeden wewnątrz bańki, drugi na zewnątrz, podobne rozwiązania wykorzystuje się również w tradycyjnej akwarystyce.
Ten egzoszkielet to po prostu wylinka 🙂 Tak, krewecie wcinają go, bo ma pierwiastki potrzebne do rozwoju. U mnie też wylinki (łatwo je pomylić z truchłem krewetki) są zjadane. Tutaj masz ekosferę w akcji i wygląda na to, że wnętrze jest nieźle zasyfione. http://www.youtube.com/watch?v=y9H90NL9vYU
To filmik sprzed pięciu lat, więc może usprawnili technologię. Aczkolwiek mówię, jako praktykujący akwarysta wątpię w coś takiego. Ciekawostka jest jednak fajna 🙂
Na filmiku jest słoik, ma na wierzchu zakrętkę, a te oryginalne ekosfery to trwale zamknięte szklane bańki. Oczywiście oryginalne czy nie, jak za dużo się wystawi na słońce, to zaburza się równowagę układu. Wszystko można zepsuć, jak się bardzo chce. 🙂
Może pięć lat temu produkowali właśnie takie niedoskonałe wersje? ;O
Haha, właśnie znalazłem te komentarze, wiem, że żartujecie, ale nie jestem powiązany z tymi oryginalnymi bańkami, myślę, że te oryginalne nie się nowością, kiedy robiłem tą ekosferę to już je widziałem na internecie 🙂
Dodam, że pierwszy aparat cyfrowy zobaczyłem na oczy w 1996 r. Pokazał mi go Marcin Turski z ówczesnej firmy Digital Media Group. Fotografował nim targi E3 w Atlancie. Sprzęt był malutki, ale robił niezbyt dobrej jakości zdjęcia. Było na nich zbyt dużo niebieskiego, tak jak na źle zrobionych slajdach. Poza tym rozdzielczość była marna. Istniała wówczas niepewność czy ta technologia w ogóle się przyjmie. Jak pamiętam, pierwszy na rynek ostrzej wszedł Olympus, bo analogowi giganci, tacy jak Canon czy Nikon, długo się jeszcze wahali przed przenoszeniem się na format cyfrowy.
Kodak był właściwie bankrutem, dopiero w tym roku, po sprzedaży większości praw patentowych stanał na nogi. W dobrych latach Kodak był właściwie monopolistą z udziałem w rynku sięgającym 90%, ale jak wiele firm którym się udało obrósł tłuszczem i przegapił moment w którym rynek się zmienił. Zresztą nie jest powiedziane, że dzisiejsi wielcy, nie podążą jego śladem. Nikon i Canon obniżają obecnie ceny tradycyjnych aparatów cyfrowych, bo w ich rynek wgryzają się coraz bardziej wypasione smartfony.
Tak, ostatnie lata dla Kodaka to straszliwy czas. Zdaje się, że jeszcze ciągle bronią się przed bankructwem. Ale zobacz, że z Koniką i Minoltą działo się podobnie. Pamiętam, że gdy zaczynała się epoka cyfrowa, tak na dobre, gdzieś około 2000 roku, to Kodak miał w ofercie jedynie jakieś idiotyczne głupawki. Nic ze średniej półki, nie wspominając o wyższej. Tak ja to pamiętam jako użytkownik. Nie twierdzę, że być może coś takiego miał w ofercie, tyle że kompletnie tego nie było widać na rynku. A jak się przespało erę cyfrową, to można już tylko tak jak Leica odpalać w galeriach handlowych odpicowane salony i sprzedawać akcesoria dla hipsterów i profesjonalistów 🙂
O masowości produkcji Kodaka świadczy fakt, że dzisiaj na ebay te stare aoaraty (nie no 1 ale kolejne modeke chodzą po 50$. Trochę mało jak na technologiczne cacka sprzed wieku.
Carrot-Man! Boom Motherfuckers!
Był powtórny cud słońca w Fatimie 13 maja 2011 r. Pielgrzymi, którzy przybyli wtedy do Fatimy na uroczystości dziękczynne za beatyfikację Jana Pawła II mogli obserwować na niebie słońce otoczone różnokolorową obręczą. Wielu pielgrzymów interpretowało ten fenomen jako cud Jana Pawła II. Po roku ten niewytłumaczalny fenomen znów się powtórzył. Miał miejsce również w Fatimie i również 13 maja, a świadkowie opisują to niezwykłe zjawisko atmosferyczne jako słońce otoczone różnokolorową obręczą. Ludzie niechętni wszelkim tego rodzaju zjawiskom szybko znaleźli wytłumaczenie – że to jak najbardziej naturalny fenomen zwany przez naukę „efektem halo”. No cóż, być może. Chociaż już wytłumaczenie dlaczego miał on miejsce tylko w Fatimie i to podczas religijnych uroczystości wyjaśnić już trudniej. Nie już chcę wspominać, że zjawisko to ma miejsce również 13 maja, również w Fatimie również w tym roku. Sprawdza się w tym wypadku znane powiedzenie, że aby być zadeklarowanym ateistą, trzeba naprawdę być człowiekiem głębokiej wiary. W tym wypadku w ciąg zbiegów okoliczności.
Te osoby doskonale wiedziały, co się miało wydarzyć i tak samo gapiły się na słońce. Już nie mówiąc o tym, że słyszały później o tym mnóstwo opowieści. Biorąc pod uwagę, jak działa ludzka pamięć (a płata ona niesamowite figle i sprawia często, że „doskonale pamiętamy” coś, co nie miało miejsca – zapewne każdy ma takie wspomnienia), nawet jeśli nic nie widziały, już po krótkim czasie mogły być przekonane, że jednak widziały.
Nawiasem mówiąc, cud słońca wyglądał różnie według różnych relacji (jedni mówili, że skakało po nieboskłonie, inni że zmieniało kolor itp.), a byli i tacy, którzy nic specjalnego nie widzieli.
Lovecraft w tym domu miał idealne warunki do rozwoju: gdy zainteresował się Baśniami tysiąca i jednej nocy, matka zabrała go do sklepów z ciekawostkami orientalnymi, urządziła mu kącik arabski itp., kiedy zaś zapragnął mieć laboratorium chemiczne - również starała się spełnić zachcianki chłopca. HPL od wczesnych lat dzielił zainteresowania literackie z naukowymi. Wkrótce poznał Pieśń o starym żeglarzu S. T. Coleridge’a, a w końcu mitologię starożytnej Grecji i Rzymu. Jego zainteresowanie bóstwami starożytności było ogromne: stawiał nawet ołtarze ku czci greckich i rzymskich bogów oraz pisał wierszowane parafrazy starożytnych eposów.
próbowałem to obejrzeć jako fan Sherlocka i odrzuciło mnie. W ogóle nie ma podjazdu do wizji BBC. Dedukcje strasznie toporne, ze skrajności w skrajność. Patent z damskim Watsonem też mi nie podszedł. Jeszcze zauważyłem, że tak jak Dr House był wzorowany na postaci Sherlocka, tak w Elementary Sherlock był za bardzo wzorowany na Housie 😉
Na targu staroci kupiłem kiedyś aparat Kodak 35, jeden z pierwszych (jak nie pierwszy) popularny aparat na film 35mm. Około 50PLN. Po numerze na obiektywie znalazłem w necie informację, że został wyprodukowany w 1946 roku. Działam w rekonstrukcji historycznej U.S. Army, więc aparat jest klimatyczny i z epoki. Zdjęć z tego aparatu nie da się podrobić żadną cyfrówką czy magicznymi programami.
A co do ceny aparatów na eBay znaczenie może mieć ich ilość. Stany to nie Europa – tam jak czegoś jest dużo, to… jest naprawdę dużo 😉 A przy wczesnej fotografii to sam aparat nie był chyba cudem techniki, tylko bardziej to co z niego wychodziło. Ot, pudełko z kluczem od zegara i korkiem z wanny…
Nie jestem zwolennikiem teorii spiskowych. Ale przypadkiem obejrzałem film analizujący drugi samolot wbijający się w WTC. Autor udowadnia, że to była animacja komputerowa – budynek rzeczywiście eksplodował, ale nie w wyniku uderzenia samolotu. Ten został później dodany na materiałach, które oficjalnie pokazały przebieg zdarzeń. Jest wiele elementów, które wskazują na postprodukcję. Też przyszło mi w tym wypadku do głowy pytanie, co stało się z prawdziwym samolotem i jego pasażerami.
Mr President of the United States, WTF? (ściągnę służby na Tunguską?)
Dokładnie tak! Samego no 1 nie widziałem na żadnej aukcji, ale już modele z 1910 w przyzwoitym stanie zachowania chodzą po 10$. Wydaje mi się, że z Kodakami no 1 jest trochę tak jak z Black Penny w filatelistyce – każdy, nawet neofita, chce to mieć i już. Dlatego nawet jeśli wyprodukowano dużo egzemplarzy, obecna cena może być bardzo wysoka. A kolejne modele są już tanie jak barszcz.
Scena elektopieszczenia Marchewy to klasyka !!
Mają aurę 🙂 Ten tutaj jest nadto wystylizowany…
Jak na moje oko to nie jest kula. Co nie zmienia faktu, że było więcej niż 3 strzały i nie oddawał ich żaden Oswald.
Obecnie błędów może nie ma albo są bardzo nieliczne, ale EU rozrósł się na tyle, że nastąpiło zjawisko „spłaszczenia charakterów”. Vadera na przykład wyepsploatowano do cna. Na horyzoncie brak jego zastępców.
Co do ilości strzałów, to pięknie wypowiedziała się sama Jackie Kennedy przed komisją Warrena: Więc, musiały być na pewno dwa, jeden zmusił mnie do spoglądania na Gubernatora Connally’ego, który krzyczał. Zdziwiło mnie to wszystko, bo najpierw myślałam, że były 3 strzały. Jedna która sprawiła, że Connally zaczął krzyczeć, druga która trafiła Johna w szyję i ta trzecia… Jednak później przeczytałam, że Gubernator Connally i mój mąż zostali trafieni przez jeden pocisk. Czyli jeśli mam powiedzieć ile widziałam kul, które narobiły „szkód” są to te dwie. Osobiście uważam, że gdyby Gubernator Connally został trafiony przez ten sam pocisk w plecy co mój mąż, zauważyłabym to! Przecież widziałam jego plecy.
Kto wie czy gdyby McQueen trafił do tej willi, wypadki nie potoczyłyby się inaczej? Frykowski był z tego co pamiętam, podpity, a McQueen był agresywnym brutalem i może podjąłby walkę z napastnikami.
Nie, nie, nie. Snuff powstaje w celu rozrywki dla psychopatów. Nie jest snuffem przypadkowe telewizyjne nagranie czyjegoś zabójstwa lub samobójstwa. Może być tak, że np. niechcący kamera notebooka nagra czyjeś powieszenie się, a później ktoś dorwie ten film i będzie go pchał na Torze, i wtedy to się kwalifikuje jako snuff. Ale nie powszechnie dostępne TV news, które coś zarejestrowały.
Nie wiem czy zdajesz sobie sprawę, że snuff w formie opisanej przez ciebie nie istnieje? W czasie gdy pisałem na ten temat pracę, czyli około 2000 r. nie było potwierdzone istnienie ani jednego filmu tego rodzaju. A wszelkie podobne doniesienia są w USA ścigane z urzędu przez FBI. Zwłaszcza „Snuff” Findlayów okazał się fejkiem. Fejkiem za to nie było zdekapitowanie Findlaya przez śmigło samolotu, ale to BTW. Wniosek jest taki, że snuff w rozumieniu podanym popcornowym widzom w takim 8mm z Cage’em czy Hostelach to klasyczny miejski mit. Jest taka książka „Killing or Culture: History of Snuff Film”, w którym autor David Kerekes definiował snuff w sposób jaki to opisałem, czyli prezentowanie „śmierci na żywo”. Była to podstawowa lektura na ten temat. Z tego co pamiętam, problem ze snuffem w tym rozumieniu mieli już w latach 60. twórcy kultowego Mondo Cane 2, a potem rozpoczęła się cała fala telewizyjnych okropności w latach 70. O Dallas Kerekes nie wspominał, co odnotowałem teraz jako nowość.
Dawno zajmowałeś się tematem, bo oczywiście istnieje. Interesujące, czy najpierw była idea w kulturze, a potem wykonawcy, czy jednak snuff istniał od dawna, a to, że nie udało się nikomu udowodnić, niewiele znaczy. http://en.wikipedia.org/wiki/Snuff_film
Sekundeczka. Żebym nie musiał się przebijać przez długi tekst po angielsku, rozjaśnij mi – jaki jest najsłynniejszy przypadek snuffu w twoim rozumieniu, to znaczy nakręconego dla bandy bogatych freaków „dokumentu” z mordowania na zamówienie jakiegoś delikwenta? Kto i kiedy za to beknął?
Definicja snuffu niekonieczne obejmuje „profit”, natomiast obejmuje „rozrywkę” – i tam są właśnie takie przykłady, a la „nakręcimy, jak zabijamy gościa i wrzucimy na YT”.
Gdzie są? Dział „recorded deaths” jest dość krótki, bo dwuwersowy i nie zawiera żadnych nazwisk ani dat. Jeśli już jesteś takim miłośnikiem Wikipedii, to polecam zajrzeć tutaj: http://pl.wikipedia.org/wiki/Snuff_film Całkowicie po polsku wyjaśniają, że „Istnienie takich filmów nie zostało potwierdzone, zaś informacje na ich temat ograniczają się głównie do miejskich legend”. Rozumiem, że dla ciebie to rzecz jasna nie zamyka dyskusji?
Ty masz jakieś dziwne tendencje do puszczenia tezy, po czym zatykasz uszy i „lalalala!”. Oczywiście, że nie zamyka. Nie ma tam ani jednego przypisu, nic, po prostu twórczość samego wiki-edytora. Tymczasem w angielskiej wersji hasła są KONKRETNE linki opisujące realne wydarzenia. BTW, żeby było jasne: nie twierdzę, że snuff to jest jakieś zjawisko porównywalne z handlem narkotykami. Ale incydenty już miały miejsce. Naprawdę nie jest to, niestety, nic dziwnego. Skoro w Wiśle wyłowiono płaszcz z ludzkiej skóry, to można śmiało założyć, że życie naśladuje sztukę i gdzie indziej. http://en.wikipedia.org/wiki/Dnepropetrovsk_maniacs Przy czym żeby było jasne: nie mówie o ich claimie, że to na zamówienie „rich snuff movie collectora” się odbyło. Mówię o tym, że nakręcili, po czym puścili na sieć dla radochy. To się kwalifikuje – według definicji – jako snuff.
Przeczytałem. Ciekawy casus, nie wiedziałem o tym. Tyle że z tego co widzę, oni to kręcili dla własnych potrzeb i tylko przez przypadek któryś z tych filmów trafił do netu. To była banda zdegenerowanych świrów, a nie wyrafinowanych i zarazem zboczonych kreatorów zbrodni. Poza tym z tego co widzę, te filmiki znalazły się w necie przez przypadek. Istnieje różnica między ich casusem a tym co wg definicji _chcielibyśmy_ uznawać za snuff. Zauważ – w klasycznym rozumieniu morderstwo jest robione wyłącznie po to, by je _nagrać na wideo_ i potem w mniej lub bardziej ukryty sposób dystrybuować. Ty podajesz przykład kolesiów, którzy wyruszają na mordercze łowy, niejako przy okazji filmując. Potem ich filmik wycieka do netu Moim zdaniem jest spora różnica między oboma przypadkami.
W Bukowinie Tatrzańskiej mamy rozległe termy / spa, ale nijak to się może równać z obiektami słowackimi.
Nawet jeśli to nie Oswald strzelał do generała, to jakie to ma znaczenie w odniesieniu do Kennedy’ego?
Mieli kluczowy patent na fotografię cyfrową i olali sprawę. Sami sobie ukręcili stryczek.
A czy to co trzyma BL to nie jest lornetka?
Powstaje słuszne pytanie: po co Babuszka miałaby lornetować prezydencką limuzynę, podczas gdy stała od niej o kilka metrów? Jasna sprawa, że nikt do końca nie wie co ona miała w dłoniach, ale mimo wszystko najbardziej prawdopodobna wydaje mi się kamera.
tak lornetka hahahahahahaha
Głównie takie, że Oswaldowi – który nie strzelał, bo nie miał żadnego wspólnika – starano się przypisać wszystko co tylko było możliwe: związki z Sowietami, z Kubą, a także wywrotową działalność polegającą na strzelaniu do przypadkowych amerykańskich generałów. A nawet jeśli przyjąć, że Oswald jednak strzelał go Walkera, to potwierdziłoby to opinię o nim jako o fatalnym strzelcu. Celować z kilkudziesięciu metrów do praktycznie nieruchomego celu i nie trafić, to spora skucha. I mam wierzyć, że pół roku później nagle zaczął strzelać lepiej niż strzelcy wyborowi? Która ze wspomnianych dwóch opcji nie byłaby prawdziwa, podkopuje wersję oficjalną opisującą zachowania i motywy Oswalda.
Jest i kolejna opcja w tym wszystkim. Nikt nie wie dlaczego zastrzelono JFK, służby USA nie ukrywają prawdy bo sami jej nie znają> nikt nie wie dlaczego Oswald był w to zamieszany. Czemu więc forsuje się wersję z Oswaldem? Bo nikt w USA nie chciałby się przyznać że czegoś nie wie – byłoby to ogromną stratą na wizerunku mocarstwa i jego wszechpotężnych służb. Dlatego nie wiedząc wszystkiego, ale mając Oswalda można było sfingować jednoznaczne dowodowy an jego winę i bez drążenia tematu odtrąbić sukces – wiemy kto zabił.
Przyjął na klatę 17 kul i nadal żył. Twardziel.
Finałowa śmierć bohaterów to najbardziej wstrząsająca śmierć jaką widziałem w komiksie. W filmie nie dałoby się chyba pokazać tego w taki sposób.
Jak ruskie straszą zderzeniem z ziemią, to z dużym prawdopodobieństwem należy mniemać, że zderzenia nie będzie 😀
Czesto nie zdajemy sobie sprawy jak cienka linia dzieli nas od szalenstwa, krzyk – naturalny odruch ludzki, jak i obraz krzyk, sa wg mnie forma ujscia emocji, ktore skumulowane tworza cos na wzor ekspresjonistycznego malowidla, a nieuwalniane doprowadzaja nas do obłędu.
Przecież ona już swoje zarobiła na H.Poterze po co miała się sama demaskować? Swoją drogą jak spoglądam w jej oczy to mam wrażenie, że diabeł na mnie patrzy…
https://www.youtube.com/watch?v=Bv0BsBmKgV0 – bardzo ciekawy dokument o Munchu.
Sama asteroida to pikuś, newsem jest zamknięcie NASA. To zdarza się chyba po raz pierwszy od jej utworzenia.
Zawsze mi się wydawało, że w tym obrazie chodzi bardziej o rozpacz i ból niż o szaleństwo?
Kiedyś dyskutowałem z osobą chorą na schizofrenię i ona twierdziła, że Krzyk to esencja Morbus Bleuleri. Oczywiście, to tylko sztuka podlegająca interpretacjom, ale mi też wydaje się, że rozpadająca się twarz to trochę za dużo jak na rozpacz.
Można robić zwrot w ciągu roku od kupna w przypadku droższych zestawów. Tyle że kasują 25% ceny 😀
Do przekonania tych biednych ludzi, że mają wydać 25-30 złotych na coś niematerialnego potrzeba nie lada herosa.
Dwa razy jest „Zwieg” zamiast „Zweig”.
Do poprawki. 🙂
Dzięki 🙂 Zrobione. Wszelkie poprawki i naprostowania są mile widziane, wręcz pożądane.
Podróże czasoprzestrzenne są możliwe rzecz jasna…na papierze. Wielu ludziom wydaje się, że matematyka i fizyka to nauki ścisłe, podczas gdy tak naprawdę są to jedynie przybliżone, językowe opisy rzeczywistości.
Dobrą ilustracją tego o czym mówię jest liczba pi. W ujęciu graficznym IDEALNA (nie występująca w przyrodzie) liczba pi to stosunek długości obwodu koła do długości jego średnicy. Ale jeżeli ten sam stosunek zechcemy przedstawić za pomocą liczb…no cóż, najtęższe komputery sobie z tym nie radzą, jeżeli internet nie kłamie to w tej chwili doszliśmy do iluś tam trylionów cyfr po przecinku i końca nie widać.
Tak więc nie łudźmy się co do różnych podróży i tuneli. 🙂
Poprawki poprawkami, ale postaram się też o inteligentne komentarze a może i nawet konstruktywnie zamącę. 😉
Kiedy Newsweek ogłosił śmierć swojej amerykańskiej papierowej edycji dogrzebałem się w internecie do ciekawej opinii. Otóż jakiś ekspert-medioznawca stwierdził, że być może w przyszłości papierowe wydania książek i gazet będą funkcjonować tak jak dziś funkcjonują trampki i wojskowe ciuchy. Będzie sobie jechał taki delikwent tramwajem, wszyscy dookoła z tabletami, a on będzie szeleścił swoim ekskluzywnym papierowym wydaniem i w ten sposób będzie mówił „jestem cool, jestem inteligentem, jestem czymś ekstra”.
To w ogóle jest szersza dyskusja o pojawianiu się nowych mediów, ich ewolucji i zastępowaniu przez nie starych. Takie medium jak radio wcale nie wymarło po tym jak weszła telewizja. Telewizja nie wymarła po wejściu Internetu. VHS a potem DVD nie zabiły kina. Oczywiście, zmianom podlegały ich zasięgi oddziaływania, ale generalnie nie ma zjawiska całkowitego wymierania medium. Chyba że jest to na przykład VHS, pod każdym względem gorszy od DVD – ale wówczas mówimy o umieraniu nośników i technologii, a nie całych mediów. W przypadku e-booków i książek mówimy IMO o dwóch nośnikach tego samego. Tyle że ekran nie zastąpi papieru – bo bardziej męczy oczy, bo nie pachnie, bo nie da się go pożyczyć koledze. Zatem trudno to porównywać do przypadku VHS i DVD, gdzie nastąpiło całkowite wyparcie. Poza tym przy książkach dochodzi element kolekcjonerski. Nie mówię o samym trzymaniu na półce, ale o posiadaniu białych kruków. W przypadku e-booków takiego zjawiska nie dostrzegłem 🙂
Miczu, jest taka teoria, która mówi, że w zasadzie wszystko jest „medium”.
Był taki znany filozof Wittgenstein, który twierdził, że da się powiedzieć tylko tyle ile może wyrazić język. Niestety, pojęcia wraz z ewolucją człowieka ulegają rozszerzeniu. Dziś trudno już powiedzieć, że ludzie wyrażają siebie tylko przez język. Są koncepcje (naukowe), które mówią, że na przykład seks jest formą wymiany informacji. Ba, co tam seks; w skali mikro nawet kontakt dwóch kwarków, czy co tam obecnie jest najmniejsze, jest „wymianą informacji”. 😉
Polecam książkę Jamesa Gleicka „Bit, wszechświat, rewolucja”. 🙂
Zgoda, wszystko może być medium, co nie wyklucza tego co napisałem wcześniej. Nie ma tu pola do polemiki 🙂 Moim zdaniem poprzez swą rozłączność u podstaw czy jak by to chcieć nazywać, papierowe książki nie zostaną całkowicie lub nawet w przeważającej części wyparte przez sektor digital. Wymiana informacji, wymiana informacji – a co to w ogóle jest informacja? Niektórzy fizycy teoretyczni przewidują, że istnieje rodzaj nieodkrytego oddziaływania, które z grubsza można określić jako „myśl” lub „informacja”. Ale to na razie jeszcze SF 🙂
Z tego co pamiętam, do ogólnej teorii wszystkiego, czy jak to ujął ŚP Douglas Adams do liczby 42 😛 ciągle nie pasuje grawitacja. W sensie matematycznym. Mam swoją teorię na ten temat, ale to już temat na osobny artykuł na „Tunguskiej”. Jest bardziej odjechana niż UFO. 😉
Moim zdaniem odczytywanie obrazów (ale także dzieł literackich czy filmowych) przez pryzmat biografii ich twórców nie jest w pełni właściwe. Oczywiście, trudno się nie zgodzić z tezą, że jeżeli ktoś był alkoholikiem czy schizofrenikiem to jakaś cząstka owych przypadłości uwidoczniła się w twórczości, ale może właśnie to tylko cząstka.
Poza tym czasem warto po prostu sobie popatrzeć na obraz, nie przydając mu specjalnych znaczeń. Dekonstrukcja zabija tajemniczość, a przecież w tajemniczości cały urok. 🙂
Książkę jedynie przeglądałem, ale tezy znam. Z tego co rozumiem pozycja wpisuje się w modny ostatnio i uprawiany, niestety coraz częściej nawet przez rzetelnych historyków, gatunek „historii alternatywnej” czy też jak kto woli „political fiction”.
Po Becku można jeździć, że był słabym ministrem (bo był), ale prawda jest taka, że na Niemców pod koniec lat trzydziestych silnych w Europie nie było. Gdybanie nie ma sensu, militarna potęga Rzeszy po prostu musiała znaleźć ujście w wojnie, bo taka jest natura rzeczy. Wiem, że sam stawiam teraz ryzykowną tezę, ale wydaje mi się, że Hitlerowi wcale nie chodziło o lebensraum czy endlosung, chodziło o wojnę, agresję jako taką.
Chciałoby się napisać „artykuł sponsorowany”, ale przecież nie jesteśmy na Gazeta.pl, a ja nie jestem okrutnikiem. 🙂
A Tatry Bielskie…no cóż, kto je podziwiał, choćby przejazdem, ten wie. 🙂
Zdecydowane plusy filmu to dialogi, muzyka i fabuła, a także galeria drugoplanowych postaci, nakreślonych z rozmysłem na charakterystycznym, lokalnym tle. Meksykański don padre hodujący byki, skorumpowany agent CIA preferujący rosyjską ruletkę czy admirał marynarki o nalanej twarzy i rozmytych zasadach moralnych – wszyscy oni mają swoje pięć minut i złote kwestie.
Przecież nigdzie nie napisałem, że ponieważ Munch miał nałogi, to malował wykolejeńców. Jest dokładnie tak jak piszesz – patrzę na Krzyk, w momencie gdy robiłem to po raz pierwszy na żywo kilka lat temu, nie wiedziałem jeszcze prawie nic o Munchu, a już wówczas miałem wrażenie, że patrzę na nieszczęśliwą, potrzebującą pomocy (czy można jej udzielić?) osobę chorą psychicznie.
Fajny tekst. Przypomniał mi się koleś, który też udawał chyba nie samolot, ale ptaka i podczas lotu ze zbocza góry huknął głową (na szczęście miał kask) w skalną półkę.
Ten Szwajcar wydaje się sprawniejszy. Jest filmik pokazujący, że spokojnie leci sobie w towarzystwie myśliwców 🙂 http://www.youtube.com/watch?v=kSgrzMQv2Mc
Ciekawy artykuł. Trochę surfuję po necie, ale o tym człowieku nigdy nie słyszałem, a zatem Tunguska wypełniła swoją rolę.
Wynalazek rodem z Tytusa, przypomina się profesor T. Alent. Ciekawe czy ludzkość zbuduje też kiedyś, na przykład, wannolot? W kontekście skrzydła odrzutowego taki wehikuł już nie wydaje się być czymś wyjątkowym.
Muszę to napisać, ponieważ dziwnym zrządzeniem losu (biorąc pod uwagę, że siedzę teraz i komentuję artykuł o Munchu) kilka dni temu do szpitala psychiatrycznego trafił człowiek, z którym pracuję. Kiedyś cierpiał na schizofrenię, wykaraskał się z pomocą silnych leków, ale ostatnio nastąpił nawrót choroby. Nie nastąpił on jednak bez przyczyny; został poprzedzony tygodniami, a wręcz miesiącami tęgiego picia i trudno uwierzyć, żeby używki nie miały na ów nawrót wpływu (przypomina się historia Syda Barretta). Żeby było jeszcze ciekawiej, w kontekście artykułu, człowiek ów jest częstym bywalcem krakowskich knajp (jak najniższego sortu rzecz jasna), nieudanym literatem, miłośnikiem młodopolskiej dekadencji i uwielbia Przybyszewskiego (między innymi). Piszę „jest”, bo przecież chciałbym żeby znowu wrócił do „świata”.
Ot taka prywatna historia… Czy można udzielić pomocy? Można, przecież są odpowiednie lekarstwa, wiemy jak i na co działają. Ale tak naprawdę nie wiemy co się dzieje w głowach ludzi cierpiących na podobne przypadłości, możemy jedynie się domyślać.
No tak, ale czym wannolot różniłby się od klasycznego poduszkowca? Tym, że ma prysznic? 🙂
Jeżeli mogę nieco zaofftopować, bo sprowokowała mnie fotografia ilustrująca artykuł, ciekawą sprawą jest to, że nasi zasłużeni komiksiarze wracają na starość do malarstwa. Byłem jakiś czas temu na wystawie poświęconej Grzegorzowi Rosińskiemu i chronologiczną wycieczkę po jego twórczości kończyły klasyczne zupełnie obrazy na płótnie przedstawiające…Thorgala. Datowane na 2012.
Tadeusz Baranowski, znany między innymi ze słynnych „Na co dybie w wielorybie…” oraz „Antresolki Profesorka Nerwosolka” miał całkiem niedawno (bodajże maj) wystawę w Soho Factory. Dzieła jak najbardziej malarskie, ani krzty grafiki czy nie daj Boże komiksu.
Zastanawiające.
Skoro mamy turnieje w zjeździe na „bele czym” to kto wie, może kiedyś będą turnieje w locie „bele czym”.
Pamięć już nie ta. To wannolot nie miał napędu odrzutowego?
Co ciekawe, obaj panowie rysowali razem podobizny istot opisywanych przez Jana Wolskiego w Emilcinie. Powstał z tego komiks w Relaksie. Co do komiksów, to Rosiński wygląda mi na zmęczonego Thorgalem. Oddał stery innym rysownikom w odpryskowych seriach, a sam zajął się tym co mu sprawia pełną przyjemność, czyli malowaniem. Wiadomo, że nie zrezygnuje z Thorgala, bo to maszynka do zapewnienia przyszłości całej jego rodzinie, ale śladu sztuki już w tym nie ma.
Wannolot z tego co pamiętał zasuwał z szybkością samochodu. Głów chłopakom nie urywało. Poza tym nie był przecież zadaszony, a oni fruwali nim bez specjalnych strojów.
Moje zupełnie prywatne zdanie jest takie, że pomocy schizofrenikom – mówię o wsparciu społecznym, powiedziałbym wręcz że jednostkowym – nie da się udzielić. Po prostu to co się da zrobić i tak nie pomoże, a samemu przejmuje się część efektów ubocznych. Leczenie farmakologiczne to osobna sprawa. W to nie wnikam; zostawiam sprawę lekarzom i najnowszym metodom terapii grupowej i wszelkiej innej. Schizofrenicy posiadają wielką potrzebę akceptacji i zrozumienia piekła przez którą przechodzą. W praktyce oznacza to przyłączenie się do akcji w stylu „ktoś nas śledzi”, „zawróćmy bo mam przeczucie że coś złego się wydarzy” albo w najlepszym razie „wyjdźmy czym prędzej z tej restauracji”. Prosta stąd droga do wkroczenia w tą samą otchłań, z której próbuje się ratować schizofrenika. Zrozumieć co tkwi w głowie schizofrenika się nie da, trzeba by wejść w jego skórę, a to oznacza zgodę na autoszaleństwo.
Jedno jest tylko zastanawiające. Skoro według Sitchina Anunnaki siedzieli na ziemi ponad 400 tysięcy lat, to dlaczego tak niewiele jest śladów ich bytności? O ile w ogóle jakiekolwiek są. W Eridu jako takim nie ma nic specjalnego.
Tak samo nie ma śladów na istnienie Boga, potrafią znalesc szkielet dinozaura z przed milionów lat a nie potrafią znalesc nic co jest opisane w bibli😂😂😂 szczerze to prędzej uwierz w historie sunerow jak w biblie
Chciałbyś odkopać szkielet Boga? Brawo ty.
W Biblii jest opis mnóstwa ludzi miast których istnienie udowodniono…
Poprostu a historia jest prawdziwa ale nie pasuje do oficjalnej wersji kościoła i pseudonaukowcow którym wydaje się że wiedza lepiej a Poprostu fałszują prawdziwe dzieje człowieka, pomyślcie o teorii Darwina np to dopiero stek bzdur
Aleś ty chłopie zatracony. Israel tam n masz ślady Boga
Mikemo, nie budzisz zaufania. Mnóstwo błędów ortograficznych w krótkim tekście świadczy o Twoim niskim wykształceniu, a za tym o niewielkiej wiedzy. Wybacz, ale Twoja wypowiedź jest wybitnie subiektywna.
Tak jak i Twoja.
Kto ma oczy niech niech widzi, a ten który widzi, niech patrzy. Twierdzisz, że jest mało śladów bytności? Zajrzyj do Sakkary w Egipcie. Jest tam kompleks świątynny mający około dwadzieścia sześć sarkofagów, które są precyzyjnie wykonane z marmuru. Być może nic w tym nadzwyczajnego ale problem rodzi się wtedy gdy zaczniemy myśleć po co i dlaczego ktoś miał by je tam umieszczać zwłaszcza gdy obecnie wszystkie są puste. Ich wielkość z góry mówi o tym, że nie były one przeznaczone dla ludzi. Ich długość jest ponad pięciometrowa a wysokość ponad trzy metrowa. Aby podnieść pokrywę jednego z nich, brak nam we współczesnych czasach narzędzi i technologii aby to uczynić. Ktoś jednak wszystkie je otworzył. Po co? Wyraźnie tu widać, że ktoś nie chce aby prawda wyszła na jaw. Linia czasu. My ludzie stworzymy następną cywilizację tworząc maszyny które będą nam służyć. Gdy dostrzeżemy swoje dzieło i zrozumiemy co zrobiliśmy, damy im spokój i wolną wole tak jak to my otrzymaliśmy od kogoś.
Ludzie od starożytności budowali ogromne kompleksy świątynne i często nad wyraz wielkie zwłaszcza jeśli chodzi o wielkości posągów a ty w jakiś sarkofagach doszukujesz się cudów?
Problem w tym że wg najnowszych teorii to nie ludzie (a napewno nie w ciągu ostatnich 10 tys lat) zbudowali te megalityczne budowle. My tylko je ponownie odkryliśmy i zasiedlilismy ok 5 tys lat b.c.
Niewiele jest śladów ale są obrazki tabliczki mity mitologię anunnakow itd obrazu Boga chrześcijańskiego nikt nie znalazł bo biblia jest ściągnięta z sumeru przexuez to proste 🤷♂️
Co za bełkot. Chłopie. Przeczytaj Pismo święte zanim będziesz opisywał takie banialuki. Porównaj z tradycją i świadectwami
Pytanie czy po potopie, który na wszystko na poziomie morza nałożył kilku(dziesięciu?) metrową warstwę osadów, mogło się ostać cokolwiek? Poza tym do twórczości Sitchina należy IMO podchodzić z dużą rezerwą. Oczywiście, najłatwiej przyjąć, że Sumerowie bredzili i żaden Anu nie istniał. Tylko czy to spowoduje, że poczujemy się spokojniejsi i mądrzejsi?
Przed potopem wszystko było większe. Jeżeli stworzysz warunki przedpotopowe rośliny osiągają gigantyczne rozmiary. Ciśnienie 2 bary, 35% tlenu i 2% CO2 i masz gigantyczne pomidory rosnące do 15 metrów i posiadające do 15 000 owoców. Ziemia jest konfigurowalnym ekosystemem..
Rodzi się pytanie.. Czy sitchin otworzył drogę pisząc swoje książki w oparciu o badania i dokumentację archeologiczne czy też miałby na celu zbudowanie uroionego świata w okresie nienasycenia informacjami Religi które są.. Nie pełne.. Przekłamane.. Nadmiar zagadkowe?
Czy my hako gatunek ludzki w dobie dzisiejszych technologii nie jesteśmy w stanie zweryfikować historii skoro jest tak wiele potwierdzonych naukowo faktów? Podobnie jak z wiedzą dotyczącą Anunnaki jest z naszą wiedzą historyczną.. Gdzie jesteśmy celowo uwsteczniani… Blokowani i prowadzeni ślepa uliczką. Gdzie ok 890 n. e. Nagle pojawia się grupa.. Polanie.. Lech Czech i rus… I potem chrzest i td.. Natomiast najnowsze doniesienia oparte dowodami naukowymi przybliżają prawdę że oto…
Polska historia sięga do czasów starożytnego Rzymu… Polskie księstwo Lechickie pod korona Awillo Leszka ujęte w dziełach pisarzy sprzed setek lat a nawet tysięcy lat. Polecam
Książkę P. Janusza Bieszka.
Gdzie jest gro dowodów jak historycy celowo bądź z niewiedzy oszukują nas. Czy podobnie jest z wiedzą o Sumerach? Anunnaki?
Pozdrawiam zdrowo myslacych
Ty lepiej weź coś na wstrzymanie zanim zasiądziesz do klawiatury bo cię grubo ponosi wyobraźnia…
Tzw. syndrom Conan Doyle’a. Choć Rosiński i tak długo wycierpiał, a Doyle nie wytrzymał do tego stopnia, że uśmiercił swojego bohatera. Z drugiej strony Thorgala – jako postać – uśmiercić trudno, bo wciąż oscyluje gdzieś pomiędzy światami, ludzkim i boskim.
Nawiasem, już jakiś czas temu zauważyłem, że serie komiksowe przypominają nieco telewizyjne soap opery, czyli działają na zasadzie „każdy z każdym”. Kiedy brakuje pomysłów na tzw. plot twist nagle z dalekiej podróży powraca dawno niewidziany przyjaciel, który w dodatku okazuje się kimś kim wcale nie był. W komiksie fantasy jest mile widziane żeby taki delikwent powrócił z zaświatów.
Inną ciekawą sprawą, z której niewielu ludzi zdaje sobie sprawę jest to, że metafizyka obrastająca Thorgala nie wzięła się znikąd, wyrasta z ducha czasów. Koniec lat siedemdziesiątych, kiedy rodził się zamysł opowieści o dzielnym wikingu to okres wzmożonej fascynacji teoriami Danikena, Charroux i paleoastronautyką ogólnie. „Dziecko gwiazd” nie przybyło więc z wyobraźni Van Hamme’a, spłynęło do nas z kart książek w/w autorów. 🙂
Jako osoba usposobiona fizykalistycznie nie mogę się zgodzić z tezą, że da się „wejść w skórę” schizofrenika; spróbować zrozumieć to jedno a poczuć coś lub stać się kimś to drugie. Innymi słowy, to co się dzieje w mózgu osoby nerwowo chorej dzieje się za sprawą konkretnych bodźców fizycznych i chemicznych. Jeżeli Munch zdradzał objawy szaleństwa to zapewne dlatego, że nie wylewał za kołnierz oraz dlatego, że był wrażliwym człowiekiem. Przeciętny człowiek nie wejdzie w jego skórę, nie mając na koncie przygód z nałogami, talentu artystycznego czy przykrych epizodów z życia; i chyba lepiej żeby nie wchodził. Postarajmy się jedynie zrozumieć.
Czekaj, ale ja nie pisałem tego w kontekście Muncha. Munch raczej akurat nie był schizofrenikiem. Zostawmy go w spokoju – zgoda, że nie ma sensu rozpatrywać jego twórczości przez pryzmat tych czy innych dolegliwości 🙂 Pisałem nawiązując do tego co wspomniałeś o swoim koledze z MB.
Mądrzejsi tak, spokojniejsi nie. 🙂
Polecam książki Waltera Burkerta, niemieckiego naukowca zajmującego się między innymi antropologią religii. W jednej z książek, pt. ” Stwarzanie świętości: ślady biologii we wczesnych wierzeniach religijnych” snuje on (nie dam głowy, że jest pierwszy lub jedyny) ciekawą teorię, skąd w chrześcijaństwie wziął się wizerunek Boga jako oka. Otóż w świecie zwierzęcym kontakt „oko w oko” z innym osobnikiem informuje o zagrożeniu, ponieważ oznacza, że albo jesteśmy dla tego kto się nam przypatruje zdobyczą albo konkurentem w walce o pożywienie. Innymi słowy ktoś kto na nas patrzy jest groźny. Nietrudno od tej teorii przejść do hipotezy skąd w pierwotnych społecznościach wzięli się kapłani. Otóż, teraz już moim zdaniem, byli to po prostu ówcześni introwertycy, ludzie zamyśleni, a ich specyficzne spojrzenie budziło przekonanie o tym, że są kimś groźniejszym, „lepszym”. Nietrudno im więc było przejmować władzę nad „ciemnym ludem”, tym bardziej, że on im sam zaufał.
Symbol oka jest więc zwykłym atawizmem. A przeróżni bogowie? Może to po prostu kapłani z wytrzeszczem oczu? 😉
Zobacz, że w chrześcijaństwie istnieje wstrzemięźliwość w pokazywaniu Boga. Na średniowiecznych obrazach widzimy anioły, pietę, Marię Magdalenę. Brak tego najważniejszego. Sumerowie nie mieli takich oporów. Piszesz, że owymi bogami Sumerów mogli być kapłani. To niewykluczone. Mi jednak bardziej odpowiada hipoteza, że ów ciemny lud był kierowany przez spadkobierców pierwotnej kolebki ludzkości, zniszczonej w wyniku kataklizmu. Tak, mam na myśli Atlantydę.
No, ale z drugiej strony sam napisałeś w artykule, że „Anu ma długą brodę, wielkie oczy”. Ani chybi jakiś ichniejszy Stanley Kubrick czy Orson Welles.
Pozostanę przy swojej hipotezie. 🙂
A, chodzi ci o to, że ta broda i oczy kojarzą się z wizerunkiem kapłana?
Wielkie oczy kojarzą się z drapieżnikiem. Obfita broda kojarzy się z futrem. Zwierzęcość jak z bicza trzasł.
Poza tym, kiedy miałem dwa lata, bałem się postawnych mężczyzn z brodą. 🙂
Chyba jeszcze u znanego z czasów komuny Hoimara von Ditfurtha czytałem, że sen może być interpretowany jako zakodowany odruch atawistyczny. Zwierzaki siedziały w dżungli i zapadały w drzemkę automatycznie, gdy robiło się chłodno lub ciemno. Człowiek miał przejąć ten zwyczaj.
Na festiwalu też byłem i nabyłem cztery książeczki po 5 zł. „Nim wstanie świt” i „Wywiadowca XX wieku” – tę drugą pamiętałem z czasów, kiedy żyły dinozaury, a w pierwszej podobała mi się kreska. Jak się okazało obie narysował Jerzy Wróblewski. Do tego „Superman” z 1989 roku wydawnictwa Almapress, gdzie można przeczytać zdanie „Superman przybył do Polski. Witamy”. Czyżby pierwsze wydanie komiksu z tą postacią w Polsce? I na koniec książka dla dzieci o bezpieczeństwie na drodze pt. „Uważaj!” z 1964 roku. Mogę ją z powodzeniem przeczytać dzieciom, nie straciła na aktualności. Tylko samochody i tramwaje na ulicach są teraz trochę inne. A ostatnia plansza z podpisem „W niebezpieczeństwie i w kłopocie idź do milicjanta. On zawsze pomoże i poradzi” – bezcenna!
To chyba są właśnie te rzeczy, które chcesz przetrzymać przez pół wieku i potem pchnąć do sprzedaży na portalu na „e” 😉 Wywiadowca XX wieku wydany został z tego co pamiętam w takiej malutkoformatowej książeczce. Kreska jak z Vahanary, no i mnóstwo niepotrzebnego tekstu. Bohater zamiast powiedzieć na przykład rzeczowe „spieprzaj”, używa trzech zdań podrzędnie złożonych.
Wojna na wschodzie wymagała od Niemiec przygotowania realizacji takiego planu i musiałyby się zacząć kilka lat przed wojną zakładając rozwój produkcji tych rodzajów uzbrojenia, które mogą się przyczynić do zwycięstwa nad ZSRR kosztem silnego ograniczenia pozostałych kierunków produkcji. Jest to przestawienie gospodarki w tryb wojny, gdy absolutnie wszystkie gałęzie gospodarki produkują tylko i wyłącznie dla armii. W III Rzeszy nastąpiło to częściowo, nie tak jak w Rosji Radzieckiej Stalina. Stąd np wielokrotnie niższa produkcja czołgów, przy czym Niemieckie zakłady przypominały manufaktury (choć na pewno lepsze jakościowo i technologicznie) w porównaniu do rosyjskich kombinatów, gdzie tanki wyjeżdżały taśmowo wprost na front.
Według Sitchina wojna Anunnaki wyglądała tak, że ekipa vs Marduk. Jeśli się nie mylę, to Marduk zadekował się w Wielkiej Piramidzie.
Festiwal wygrała pani komiksem pt Rozmówki polsko-angielskie.
Rzeczywiście nie warto rozgrzebywać takich historii. Był jeszcze inny słynny przypadek opętania z 1949 na którym oparto fabułę Egzorcysty.
„Tak samo jak nie ma szatana ani demonów”… to czemu się czepiasz sytuacji uwikłanej w opętanie, które oczywiście jest bezpośrednio związane z religią? Jeśli „nie ma” szatana i demonów to dziewczynę zwyczajnie powaliło, i niepotrzebnie się spinasz. Powinni o tym zrobić program w 997 i obśmiać na pudelku.? Czy co? W moim mniemaniu sytuacja biednej Anneliese to rzeczywiste opętanie.
Oooo, to powiedz jak w twoim mniemaniu wygląda rogaty?
A jak wygląda dusza?
Jak wygląda byt duchowy?
Z innej beczki: Jak wygląda wiatr?
Tak jak obecność duszy w ciele rozpoznajemy po
zachowywaniu przez ciało funkcjiżyciowych, jak uginanie się drzew za oknem jest wynikiem działania wiatru, tak opętanie (possesion) jest wynikiem działania bytu duchowego potężniejszego, chytrzejszego i bardziej inteligentnego niż nasza dusza. Nie wiem jak wygląda „rogaty”, ale egzorcyści wiedzą jak go rozpoznać. Bywa że przychodzi do egzorcysty osoba z zaburzeniami psychicznymi, tą egzorcysta po rozeznaniu kieruje do psychiatry. Czasem chorobie psychicznej towarzyszy również opętanie demoniczne, wtedy jest dobrze jeśli lekarz od duszy i od psychiki współpracują.
Przypadek istotnie dający do myślenia i zdejmujàcy cynikom uśmiech z ich gęb. Pytanie tylko dlaczego szatan nie jest zainteresowany babciami-dewotkami?
Niemal równolegle Matthew Smith zmagał się z nieukończonym Megatree.
Miałem okazję zagrać na PS3. Po 3h grania odnoszę wrażenie, że system destrukcji niektórych aut jest taki, gdybyśmy wjechali czołgiem w betonowe ogrodzenie… Ogrodzenie jest uszkodzone, ale autko praktycznie niedraśnięte. Na szczęście tych pojazdów rzekomo jest nie wiele 😉 Grę oceniam 8,5/10
Drogi autorze, nie ma czegoś takiego jak „świadomość”…
Kiedyś żył sobie taki pan, Kartezjusz, który wierzył, że istnieje podział na świat materialny i duchowy; dziś żyje sobie wielu ludzi, którzy wierzą, że istnieje podział na ciało i umysł; ba, wielu ludzi wierzy, że czas naprawdę istnieje i jest czymś więcej niż matematyczną stałą wprowadzoną po to żeby zgadzały się różne wzorki. 😉
Świadomość to nic innego jak wysoce skomplikowana samoreplikowalność i powtarzalność układu odniesienia. W uproszczeniu rzecz ujmując, to że cokolwiek widzimy, a nawet to, że śnimy lub też pamiętamy i „widzimy obrazy w głowie” wynika z tego, że powstała dostateczna ilość fraktali (na poziomie biologicznym abstrakcyjne pojęcie fraktala z grubsza można sprowadzić do połączeń neuronalnych, choć to bardziej skomplikowana sprawa) czyli geometrycznych wzorów, które w skali makro potrafią odwoływać się same do siebie, a raczej „przypominać same siebie”, bo „odwoływanie się” jest pojęciem mętnym, przypomina nieco język programisty komputerowego, a nie o to chodzi.
Owo „dorabianie brakujących kawałków” bierze się właśnie z tego, że te kawałki od dawna istnieją w przyrodzie i mózg w zasadzie „dorabia” je naturalnie. 🙂
Hoimar von Ditfurth, przypomina się seria Plus Minus. 😛
Swoją drogą, Miczu, ciekawym jest, że krytykujesz atawistyczne podejście do kwestii istnienia „bogów” w pradawnych społecznościach, natomiast podoba Ci się podobne podejście w kwestii snu.
Przepraszam, nie chciałbym być PITA, ale niestety jestem dociekliwym i upartym polemistą… 😉
Pogooglowałem (komiksu nie posiadam pod dłonią) i z obrazka wynika, że wannolot miał napęd „odkurzaczowy”… Chodzi więc o to żeby komuś udało się przyczepić do wanny odkurzacze i na tym polecieć.
Z drugiej strony może lepiej nie poddawać tego pomysłu pod rozwagę, na świecie jest mnóstwo wariatów, którzy chcieliby tego i owego spróbować, a potem prokurator wejdzie mi na głowę za nakłanianie do samobójstwa… 😉
Otóż jest film dokumentalny, który był emitowany (o ile się nie mylę) w TVP,
można się z nim zapoznać zamiast grzebać w fabularyzowanej wersji (Egzorcyzmy Emily Rose).
http://www.youtube.com/watch?v=WtBg_uME3ig
Jednym z kandydatów na Kubę był też członek rodziny królewskiej.
Jeżeli dobrze pamiętam jest to główny wątek świetnego komiksu „From Hell”.
Knight Lore dotarło na giełdę w Warszawie jeśli dobrze pamiętam pod koniec 1985. Na parterze a może nawet na poziomie -1 (w szatni) przegrywał mi je koleś który miał największe stoisko spectrumowskie.
Mongoidalny polski prokurator wynalazłby dla chłopaków z dziesięć różnych zarzutów: afirmanctwo (Tytus podawał się za Jednorękiego Bombardiera), paserstwo (handel Tytusem), stwarzanie niebezpieczeństwa komunikacyjnego, wspomniane nakłanianie do samobójstwa, itd. Oczywiście, nic z tego nie ostałoby się w sądzie 🙂 A wracając do wannolotu, miał silniki z odkurzaczy, ale gdy przejrzysz plansze, to widzisz, że nie poruszał się jakoś szybko. Faceta ze skrzydłem na pewno by nie dogonił.
Nie podoba się, ale zacytowałem jako wytłumaczenie zaserwowane przez von Dietfurtha. Zdaje się, że pisał o tym w książce Duch nie spadł z nieba, która podziałała na moją pacholęcią wyobraźnię mocniej niż Na początku był wodór. Moim zdaniem sen jest znacznie głębszym zjawiskiem związanym z naszą świadomością. Jeśli miałbym ci odpowiedzieć jak sobie wyobrażam sen, to musiałbym wyłożyć całą moją wiarę czym jest rzeczywistość. A tego nie chcę tutaj robić, bo przygotowuję na ten temat popkulturowy utwór 🙂 Mówiąc najkrócej, wyobrażam sobie sen jako odpoczynek świadomości, w którym porusza się ona po kisielu czasoprzestrzeni, czasem trochę w przyszłość lub przeszłość, wyławiając jakieś fragmenty, których po zakończeniu snu nie sposób ułożyć w całość. To oczywiście moje czysto amatorskie, prywatne rozumienie.
Kartezjusz być może zbyt prostodusznie rozumiał te sprawy, dokonując podziału na zasadzie czarne i białe, ale negowanie istnienia świadomości? To czymże jest to przyjemne poczucie, że żyjesz, że jesteś tu i teraz? Kilkoma impulsami elektrycznymi? Nie wiem o co chodzi z tymi fraktalami, bo ostatnio nic na ten temat nie czytałem, a to pewnie jakaś świeża i modna teoria. Ogólnie rzecz biorąc, trudno mi zaakceptować materialistyczne podejście sprowadzające wszystko do poziomu atomów i jednocześnie z gruntu negujące wszelkie zjawiska typu prorocze sny, telepatię, telekinezę czy hipnozę. BTW, czemu jeszcze nie napisaliśmy nic o Caysie?
Kartezjusz ze swoim „myślę więc jestem” wątpił w różne rzeczy za wyjątkiem świadomości właśnie, dowodząc że myślenie o tym, że nie ma myślenia, też jest myśleniem. Śmieszne jest to, że cztery wieki później z technologią rezonansu magnetycznego, teraflopami mocy obliczeniowej dalej zmagamy się z pytaniem czym jest świadomość, gdzie ona jest i jak działa. Wydaje mi się że samoreplikowalność i powtarzalność geomertii fraktalnej nie tłumaczy istoty rzeczy. W przyrodzie fraktalem jest płatek śniegu czy liść paproci, a jedno i drugie nie ma widocznych cech świadomości.
Pewnie nie tłumaczy, ale nikt mi nie powie, że nie próbuję myśleć. 😉
Być może dyskusje dotyczące świadomości są jedynie pokłosiem problemów z nomenklaturą. W istocie ja nie neguję istnienia takiego pojęcia jak „świadomość”, natomiast uważam, że jest to takie samo pojęcie jak miłość. To znaczy, że jest bardzo szerokie i choć oczywiście trudno je sprowadzić do jednego krótkiego wzoru chemicznego gdzieś tam na poziomie bazowym jest to jednak pewien zestaw procesów i nic więcej. Nie podoba mi się natomiast podejście wielu ludzi, którzy twierdzą, że „świadomość” to jakiś nowy twór, byt istniejący „ponad”. Człowiek jest bytem fizycznym i świadomość też się da jakoś wytłumaczyć, trzeba tylko jeszcze trochę poczekać, gałąź nauki zwana neuroscience dynamicznie się rozwija.
Kiedyś z kimś pisałem na temat i jako ilustracji tego co chcę powiedzieć użyłem przykładu z ludzką zygotą. Na początku jest jedna, potem są dwie komórki, cztery komórki i tak dalej, pojawiają się ręce, nogi, później organy wewnętrzne, mózg. Wszystkie te procesy zachodzą w obrębie tablicy zwanej Mendelejewa. No i niech mi ktoś potem powie, że dorosły człowiek to jest „coś więcej” niż dajmy na to, mur z cegieł. To taki sam mur, tylko fantazyliony dłuższy i wyższy. A jeżeli to „coś więcej” – jak chcieliby niektórzy – to w którym momencie następuje „klik” i z nieświadomości rodzi się świadomość?
Jak na dzisiejsze standardy to panowie nie wykonali wielkiej pracy. Produkcja MM kosztowała prwnikiem ze 2 tysiączki funtów, nie więcej
Spiskowcy wszystko uznają za korzystne dla siebie fakty 🙂
I filmu też. Tyle że wygląda to na mało prawdopodobną hipotezę. Widowiskową – tak, ale było kilku morderców, których złapano za inne „dokonania” niż te z Whitechapel. I któryś z nich zapewne był Kubą. Trudno mi sobie wyobrazić, żeby ktoś z Pałacu Buckingham wałęsałby się nocami po podejrzanej dzielnicy. Jeśli już byłby dewiantem, schlebiałby swoim morderczym instynktom w domowym zaciszu.
Wydaje mi się że telefonia komórkowa idzie w złym kierunku, robienie telefonu z elastycznym ekranem nie jest według mnie ani funkcjonalne ani nawet wygląda niezbyt dobrze, nie zdecyduje się na taki telefon teraz ani za kilkanaście lat, jestem fanatykiem tylko tradycyjnych + dotykowe, te które w ogóle przypominają smartfona a nie jakąś folie. Fajnie poczytać nietypowy artykuł, ale to do mnie nie przemawia.
Niestety, teoretycy „starożytnych astronautów” opierający swoje podstawy na tekstach sumeryjskich (w których zresztą brak jest odniesień np. do wydobywania złota), mogą być w błędzie, bo nawet dla Sumeryjczyków owe eposy o potopie były historią starożytną. Sumeryjskie historie według badaczy są mało wiarygodne, ponieważ jak donoszą badacze tej kultury, ówcześni pisarze nie byli zbytnio dokładni w opisywaniu szczegółów historii, i znaleziono wiele nieścisłości i różnic. Badacze podkreślają iż dużo bardziej wiarygodną wersją tej historii może być właśnie wersja biblijna, ponieważ kulturę jej twórców cechowała znacznie większa dbałość o dokładność i akuratność zapisu pisemnego.
Ale Stary testament ma 2 tys lat a mity Sumerow ok 4 tys lat .Jeszcze starsze sa opisy wojen bogow w mitach indyjskich (ok 5 tys lat przed Sumerami) wiec logiczne jest ze opisy w biblii pochodzą z tych starszych zrodel
W zapowiedziach Wydawnictwa Komiksowego figurują kolejne pozycje podejmujące tematykę żydowską (m.in. „Córka Mendla. Wspomnienia”), co być może wiąże się z tegoroczną, okrągłą rocznicą Powstania w Getcie Warszawskim. Biorąc pod uwagę, że z roku na rok zainteresowanie judaikami regularnie słabnie zamiar wspomnianego wydawcy wypada uznać za wyjątkowo odważny. Nie da się jednak ukryć, że w przypadku „Ostatnich dni…” pomysł spolszczenia tego tytułu sprawdził się – przynajmniej z punktu widzenia czytelników – znakomicie.
To chyba w „Loose change” „ekspert” stwierdza, ze w Empire State Building rabnal B-52…Jesli tak, to to jest baaaardzo wiarygodne…zwlaszcza kiedy autorzy od razu skazuja USA a potem manipuluja faktami i dorabiaja do tego cala filozofie czasem pachnaca totalnymi sajensfikszynami. A cel tych propagandowych dzielek jest tylko jeden…osmieszyc i oskarzyc Busha, „wredne” CIA i chciwych Amerykanow…a z poszukiwaniem prawdy to nie ma absolutnie nic wspolnego…a przy okazji zaspokaja sie pazernosc ludzi na wszelkie skandale i konspiracje…i zarabia sie na tym niezla kase… A WTC to jest oczywiscie osobliwy przypadek – to nie byl zwykly pozar!!!!!!W 400m wiezowce walnely duze pasazerskie samoloty wypelnione na full paliwem!!!!!…
Więcej zbieżności jest z „Sherlockiem” z BBC niż z mentalistą. Nikt nie wie który serial zapoczątkował ten schemat, ani który kopiuje który, który jest który, który był pierwszy, a który będzie ostatni. Podejmowany temat jest praktycznie nie do wyczerpania, a w dodatku stworzenie mocnej osobowości głównego bohatera przyciąga widzów. Pakują w niego zbiór cech, które ludzie lubią, cenią, podziwiają i sami chcieliby mieć. Pamiętaj jednak o tym, że bohater ów musi przekraczać i przesuwać różne granice, dlatego najczęściej dorzucają mu partnera, który jest porządny, prawy i żyje według reguł rządzących tym światem. Między nimi powstaje kontrast, który uwypukla wyjątkowość głównego bohatera, którego, za czarujący bunt przeciwko konwenansom (którego sami chcielibyśmy niejednokrotnie dokonać), cenimy i lubimy jeszcze bardziej.
Oto przepis na serial, który ma więcej niż połowę szans na powodzenie.
Koniecznie musicie napisać o wojnie jądrowej Anunnakich sprzed 5 tysięcy lat 😉
Trudno się facetowi dziwić, trzeba jakoś zarabiać na życie, a dając materiały innym redukowałby swoje możliwości zaskoczenia.
Jak na moje oko to zdradza go niedzisiejsza bluza.
Anunnaki nie przybyli na Ziemię przypadkiem. Poszukiwali złota, które dziś także odgrywa ważną rolę w technologii kosmicznej. Było im ono potrzebne do ratowania zanikającej atmosfery ich planety, do ochrony przed promieniowaniem, utratą ciepła, powietrza i wody – to Sitchin. I właśnie dlatego wylądowali w pozbawionej złota bagnistej Mezopotamii. Złota tam nie było, lecz była trzcina, materiał, z którego w III tys. p.n.e. budowano statki, wszystkie większe cywilizacje powstawały w deltach rzek a w każdym razie tam, gdzie mógł się rozwinąć transport morski.
Zecharia Sitchin – pisze ciekawie, ale kiedy dowiedziałem się, że finansował go któryś z Rockefellerów dałem sobie z nim spokój.
Złoto i większość innych surowców łatwiej znaleźć w Kosmosie. Jeśli ktoś potrafi przylecieć z Przestrzeni na Ziemię, to aby zbadać tubylców lub zaanektować planetę w ekosferze.
Wrak żaglowca słynnego angielskiego pirata Henry’ego Morgana badają amerykańscy archeolodzy u wybrzeży Panamy
Zespół z Uniwersytetu Stanowego Teksasu pod kierunkiem dr. Fredericka Hanselmanna zlokalizował wrak w 2010 roku, ale jego eksploracja na dużą skalę za pomocą najnowocześniejszego sprzętu stała się możliwa dopiero teraz. Dofinansowania badań włączył się producent rumu marki Captain Morgan.
Statki Morgana rozbiły się w rejonie rafy Lajas przy ujściu rzeki Chagres do oceanu. Archeolodzy najpierw natrafili na sześć żelaznych dział okrętowych, a potem, w pobliżu, na fragment drewnianego XVII-wiecznego kadłuba. Wokół leżały rozrzucone na dnie drewniane beczki i skrzynie, broń, plomby towarowe.
Więcej w artykule tutaj: http://www.rp.pl/artykul/922474.html
Batman narodził się w 1939 roku, na fali popularności innego ikonicznego superbohatera – Supermana. Wydawnictwo National Publications, późniejsze DC Comics, wyczuło skąd wiatr wieje i zażyczyło sobie kolejnych superludzi. Ale zaproponowany przez Boba Kane’a Bamtan nie posiadał nadprzyrodzonej siły i rentgenowskiego wzroku – pod maską skrywał się prawdziwy człowiek, bogacz Bruce Wayne. I być może właśnie w tym tkwił sukces postaci. Czytelnicy w końcu mogli się z kimś utożsamiać, nie czytali już o przybyszu z innej planety, ale o normalnym śmiertelniku. Być może obrzydliwie bogatym i nierealistycznie wysportowanym, ale śmiertelnym i popełniającym błędy.
Jest jeszcze film dokumentalny Egzorcyzmy Anneliese Michel. Dla mnie film był przerażający, dziwie się sobie, że w ogóle obejrzałam go do końca. Szczerze mówiąc, wczoraj po raz pierwszy usłyszałam o historii tej dziewczyny. Wierzę w to, że była opętana. Chora osoba (np. na schizofrenię) nie ma tak, że co kilka dni wstaje z łóżka i żyje pełnią życia, jakby nigdy nic się nie stało. A Anneliese podobno tak miała między atakami, jak gdyby w ogóle nie była świadoma tego, co się dzieje. Nagrania były przerażające. To jak te demony mówiły kim są, za co są przeklęci, oddawali cześć Matce Boskiej… straszne . I to, że to była dla niej pokuta za grzeszących ludzi, że gdyby ona nie „przyjęła” tych demonów do siebie, to opętałyby one ludzkość.
Minusem Atlas Areny jest niestety też lokalizacja niesprzyjająca wyskoczeniu na szybką konsumpcję. O ile się nie mieszkało kilka lat na Retkinii i nie wie gdzie szukać. Tak się akurat składa, że jest tam jedna z lepszych bud z chińskim w Łodzi. Stołuję się tam od czasów końcówki liceum i ani razu się nie strułem, poza tym prowadzi knajpę cały czas ta sama ekipa. Także głodny i zmuszony wyborem pomiędzy hotdogiem a zapiekanką w Arenie, postanowiłem wyskoczyć przekąsić sprawdzoną wołowinkę. Po drodze nabyłem w sklepie Krombachera. Kiedyś to piwo pite na chodniku w przygranicznym Ahlbeck zachwycało. I o dziwo do dzisiaj piję je z przyjemnością, szału nie ma, ale nie odrzuca mnie, więc z braku laku można. Co ciekawe obok chinolka na Bratysławskiej można zobaczyć graffiti bardzo mocno w klimacie festiwalu. Lobo w wersji Bisleya (jeszcze przed zostaniem metroseksualistą) i zdaje się, że RanXerox (poprawcie mnie jeżeli się mylę). Także jak najbardziej w temacie.
Jest polski ślad w sprawie Kuby. Chodzi o Seweryna Kłosowskiego, znanego także jako George Chapman. Urodził się w 1865 r. w wiosce Nagórna nieopodal Koła. Zanim wyemigrował na Wyspy, pracował jako asystent chirurga, a potem jako młodszy chirurg. Po przeprowadzce do Wielkiej Brytanii osiedlił się w Londynie, gdzie otworzył własny zakład fryzjerski. Jego zakład zlokalizowany był nieopodal miejsca, w którym dochodziło do zbrodni, a sam Chapman znany był ze swojej nienawiści do kobiet. Mężczyzna był trzykrotnie żonaty i wszystkie jego żony przedwcześnie zmarły w wyniku dziwnej choroby. Jak się później okazało Kłosowski podtruwał je związkiem antymonu. Po tym jak jego działania wyszły na jaw, został schwytany przez policję i skazany na śmierć. Powieszono go 7 kwietnia 1903 r.
Nie wiem dlaczego automaty spamowe upodobały sobie właśnie ten post. Akurat John Reginald Christie ich zaciekawił. Walą w niego jak w bęben. Na szczęście odbijają się od moderacji jak od gumowej ściany.
A propos starożytnych grobowców i piramid przypomniała mi się autentyczna anegdota. Pewnego razu marszałek Piłsudski odwiedził Egipt. Nie był jednak ciekawy jak wyglądają piramidy. Wreszcie został przekonany i podjechał limuzyną pod starożytne budowle. Marszałek popatrzył przez szybę samochodu i powiedział: „No tak, zupełnie jak na obrazkach” i po krótkim czasie zdecydował by zawrócić.
Polecam książkę http://www.edycja.pl/produkty/ksiazki/duchowosc-liturgia/wyznania-egzorcysty
Pozdrawiam
A ja polecam ci ciekawą książkę: prof. psychologii Bernharda Groma pt. „Psychologia religii”, zwłaszcza (oczywiście) rozdział poświęcony opętaniu. Autor jest jezuitą a WAM to najstarsze wydawnictwo katolickie w Polsce. Piszę o tym, żeby cię przekonać, że nie jest to książka tendencyjna, pisana z pozycji ateistycznych. Poglądy profesora Groma na opętanie mogą cię zaszokować. Krótko: rozpatruje je niemal wyłącznie w kontekście zaburzeń psychicznych a interpretację „demonologiczną” uznaje za niemożliwą do udowodnienia i, praktycznie, zbędną. Wyjaśnienia psychologiczne i psychiatryczne są – jego zdaniem – i prostsze i bardziej zadowalające.
Powołuje się na tak zwaną Brzytwę Ockhama, hmm?
No cóż, czy Egzorcyzm jest swego rodzaju placebo
działające jedynie na wierzących, lub jak być może wolicie myśleć – przesądnych ludzi? Gabriel Amorth – watykański egzorcysta tak nie sądzi. W pierwszej kolejności kieruje swoich „pacjentów” do psychiatrów, a gdy ci mają problemy z diagnozą, leczeniem, wtedy wracają do niego. Gabriel Amorth nie wyklucza pojawienia się zaburzeń psychicznych, które mogą mieć naturalne przyczyny i często tak właśnie jest. To właśnie on przewiduje prostsze przyczyny stanu chorego. Egzorcyzm jest na samym końcu łańcucha dochodzenia do przyczyn choroby. Jeśli leczenie konwencjonalne nie pomaga, a egrorcyzm pomaga, to czy możemy mówić o placebo?
Pamiętam jeszcze salon gier na zapleczu „rudego wieżowca” oraz na Dworcu Wschodnim. Ten pierwszy był raczej wcześniej niż te z Centralnego.
Samsung bardzo chce uchodzic za firme technologicznie lepsza od tych z Cupertino. Czasem przez to bladzi w slepych uliczkach. Moim zdaniem gietkie ekrany to wlasnie taki dead end.
Innym znanym przypadkiem opętania i jakże ciężkich prób przeprowadzenia egzorcyzmów stała się historia 28-letniej Anette Rimes, która trafiła do szpitala, będąc już od prawie roku uznaną przez Kościół za opętaną. W napadach szału niszczyła wszystko, piszczała, a nawet rzucała się w amoku na ludzi. Świadkowie twierdzą, że wielokrotnie ta filigranowa dziewczyna niskim męskim głosem wrzeszczała przeraźliwie grożąc, że zabije wszystkich i wyskoczy przez okno. Lekarze, którzy byli świadkami jej ataków, nadal jednak nie mogli uwierzyć w nadprzyrodzoną ingerencję szatana i innych demonów. Diagnoza była jednoznaczna: schizofrenia paranoidalna. Wkrótce dziewczyna zmarła.
Chętnie zapoznałbym się z historią Anette Rimes, ale nie mogę znaleźć żadnego źródła. Czy mógłbyś podać jakieś, jakiekolwiek?
Na tym zdjęciu wygląda to tak jakby koleś w kasku sprawdzał czy ma większy interes od manekina 🙂
Fajna zbieżność nazwisk – pierwsza ofiara też się nazywała Chapman. Przypadek? Nie sądzę.
Ja to zrozumiałem tak, że w Mezopotamii zrobili osady, a złoto wydobywali w innych miejscach. Zresztą kto wie czy kiedyś nie było złóż na Kaukazie czy Półwyspie Arabskim.
Ja sny pamiętam nawet z dzieciństwa. Pamiętam jeden ze swoich snów,który rano opowiadali sobie moi rodzice im śniło się dokładnie to samo co i mi ( jak to możliwe? )W tym śnie leżeliśmy na podłodze z ciał wystawały jakieś gąbki ale takie w całości i obskubywały nas robaki,ale nie byliśmy martwi.Ja to widziałam z pozycji obserwatora – oni chyba tez – rodzice się tym snem wystraszyli,ja go zapamiętałam bo był niezwykły oraz zapamiętałam,bo rodzicom śniło sie to samo i gadali o tym.Musiałam być bardzo malutka,bo rozeszli sie gdy miałam 6 lat.Jednym ze snów jaki pamiętam była wojna – czerwona wojna,patrzyłam na strzelających do siebie żołnierzy i wszystko widziałam za taka jakby mgłą.Ta wojnę widziałam za okna bałam sie i przykro mi było.Widziałam żołnierza w hełmie który stał na płocie? widziałam karabin którym strzelał.Jako dziecko dużo chorowałam/ nerki,zatoki,drogi oddechowe/ Kiedyś przyśniło mi się,że znalazłam sie nad morzem,a w tym morzu były serca – patrzyłam na ludzi,którzy wymieniali te serca w morzu.Swoje chore wkładali do wody a wyjmowali czyste i robili tak co jakiś czas.Śniło mi się,że byłam w sanatorium,szpitalu? leżałam w łóżku i że do mnie przyszła sama „bozia” i dała mi paczkę. Pamiętam radość z tego tytułu :))) Śnił mi się krzyż na niebie,który spadał i czym był bliżej ziemi tym robił się większy,cały płona.To,ze fruwam he he he i widzę wszystko,wszystkich z góry.Snów o podłożu religijnym miałam mnóstwo – nawet jako osoba dorosła.Jednym z zadziwiających faktów jakie miało miejsce – z koleżanka zmieniałyśmy mieszkanie – istnieje „przesąd”,ze to co się przyśni na nowym miejscu mieszkania w pierwsza noc to prawda lub się zdarzy.Mi sie przyśniło,ze jestem w ciąży hi hi hi i byłam jak sie potem okazało,tyle że nie wiedziałam o tym jeszcze wtedy.Erotyczne to standard,jak i po śmierci mojego taty.Nie dość,ze wyraziste to i emocjonalne.Śniło mi sie,że np.spadam w dół ale nigdy nie doleciałam do ziemi.Umierałam w trakcie lotu.Wiele snów,ze umieram.Wiele osób,które znałam a umierały śniły mi się ale o tym fakcie dowiadywałam się dopiero potem np. kobieta u której pracowałam,czy dziadek kolegi u którego kiedyś mieszkaliśmy.Osoby z którymiś byłam w jakikolwiek mentalnie,emocjonalnie związana.
Czy Zsa to tak w swimsuicie popylała po tej obcej planecie? 🙂
Po przeczytaniu nieopatrznie kliknąłem w parę linków w guglu. No żesz ty kurka mać, ta dziewczyna raczej nie udawała….
Zgoda. Coś jak telefony wodoodporne 😉
Przeczytałem właśnie Noir i Psychopoland. Napoleony, morderstwa, dziwki. I to na poważnie. Jeśli tak ma wyglądać nowy polski komiks to ja podziękuję 🙁
No i właśnie Noir wygrał potem ten festiwal 🙂
Teoria zgrabna i nawet racjonalna. Pozostaje tylko pytanie kto najął cyngli? Inaczej mówiąc, kto wykonał pierwszy ruch?
Ten temat musiał się pojawić 🙂
Fenomenu ff nie da się spostponować prostym „majaki żądnych rozgłosu freaków”
Mówi się, że Kuba swą działalnością otworzył symbolicznie nową epokę – nazizmu, stalinizmu, techniki i mroku. To mit, a mity najłatwiej się przyjmują.
Po jednym z podobnych przypadków – kontakcie samolotu RAF z Foo Fighter – wystraszony Churchill kazał wszystko utajnić na 50 lat. Po latach badał tę sprawę ekspert Nick Pope. Dosłowny cytat z niego „Ale jeden naukowiec, którego dziadek był ochroniarzem [Churchilla], powiedział, że Churchill i Eisenhower spotkali się, żeby zataić niesamowite widzenie UFO, którego świadkami była załoga RAF wracająca z nalotu bombowego. Powodem było najwyraźniej przekonanie Churchilla, że [ta informacja] wywołałaby zbiorową panikę i zdruzgotała przekonania religijne ludności.”
A może eksperymenty z antygrawitacją?
Ja stawiam na pioruny kuliste 😉
Ja stawiałbym na zjawisko, które wymyka się granicom współczesnej nauki. To znaczy, emisje energii wywołane jakąś interferencją z organizmami żywymi. Pamiętaj, że największy zaobserwowany piorun kulisty miał średnicę półtora metra, a te cuda goniące myśliwce były niekiedy większe. W jednym przypadku był wręcz „wielkości sterowca”, jak to dokładnie ujęto w obserwacji z Los Angeles z lutego 1942.
W czasie zimnej wojny w obawie przez ofensywą sowiecką Niemcy zdeponowały złoto w bankach Anglii, Francji i USA. O ile po 1990 dwie trzecie złota z Angli i Francji wróciło do Bundesbanku, o tyle złoto przechowywane w Banku Rezerwy Federalnej w Nowym Jorku nie wróciło jeszcze do właściciela. Amerykanie w roku 2013 wspominają o zwrocie depozytu 300 ton niemieckiego złota w roku 2020. Jest to o tyle dziwne, że rezerwy złota w Fort Knox to podobno ponad 6000 ton kruszcu, więc zwrot trzystu ton powinien być tylko kwestią logistyki, no chyba że złoto gdzieś się „zawieruszyło”.
O, niesamowita sprawa. Nie wiedziałem, że Niemcy próbują odzyskać swoje dawne złoto. BTW, Polska, co może się wydać zaskakujące, odzyskała po wojnie niemal całe swoje zasoby złota. Kiedyś pewnie o tym napiszemy, bo to sensacyjna historia. Dla mnie natomiast wielką zagadką jest co się stało ze złotem, które w 1945 r. ekipa Pattona odkryła na terenie Niemiec w szybie kopalni 500 metrów pod ziemią. To była lwia część tak zwanego „złota nazistów”, czyli kruszcu rabowanego z banków w całej Europie. Było tego kilkaset ton (z samej Austrii zakoszono prawie 80). Nigdzie nie zdołałem znaleźć informacji co się z tym później stało. Jakoś trudno uwierzyć, że tak po prostu zwrócono to RFN, skoro w ogromnej części (tylko dokładnie jakiej?) było mieniem ukradzionym przez nazistów. Trudno to było ustalić, rozliczyć i rozsądzić. Podejrzewam, że w tej sytuacji Stany pobrały całą pulę w ramach zwrotu za ropę zużytą podczas lądowania w Normandii plus kilka innych podobnych wystawionych rachunków. To ciekawa hipoteza, że w Forcie spoczywa sobie dużo niezaksięgowanego złota. Tylko skoro tak, to dlaczego audyty prowadzone do lat 70-tych niczego takiego nie wykazały?
Przybysze z przyszłości. Turyści, którzy przybyli zwizytować świat czasów wojny. Dlaczego akurat piloci ich widzieli? Pewnie widziały ich też tysiące zwykłych ludzi, ale komu w wojennej pożodze mogli o tym składać raporty?
Nie udawała na pewno. Pytanie dlaczego takie ataki zdarzają się niemal wyłącznie u żarliwych dewotów? Ateiści są zaszczepieni na szatana???
Ateiści nie są uodpornieni.
Katolicy w łasce uświęcającej już są, z małymi wyjątkami w przypadkach tak zwanych „dopustów Bożych”, gdy opętanie, lub dręczenie ma umocnić w wierze kandydata na potencjalnego Świętego. Często do opętania dochodzi w wyniku przekroczenia pierwszego przykazania, parania się magią i okultyzmem, tarotem, jogą – czy ktoś wierzy, czy nie wierzy w Boga.
Oczywiście! Delikwenci są osądzani przez komisję śledczą – gania je stadko kosmicznych dziewczyn z laserami, zwłaszcza jedna duża w czerwonym kostiumie. Najlepszy dialog pomiędzy paniami brzmi: „What sort of Men are they? – Strong and Brave” 🙂
Hipoteza o tym, że meteoryt zderzył się ze statkiem obcych wciąż obowiązuje. Według niej w misji kamikaze obcy ratując naszą (ich?) planetę, poświęcili swój statek, żeby staranować meteoryt. Dlatego wyparował w powietrzu i nie było krateru.
Jest taki zespół Foo Fighters 😉
Na tle innych „seriali” był tylko nic nie znaczącym detalistą.
Zwracam nieśmiało uwagę, że także załogi Apollo 11 widywały (rzekomo oczywiście) dziwne światła na Księżycu 🙂
Od tego czasu odłamki wędrują w przestrzeni kosmicznej okazjonalnie napotykając na planety, jak to nastąpiło w przypadku Ziemi w 1908 roku. Jak mówi Drobyszewski, wystarczyła iskra, która mogła powstać w czasie wchodzenia odłamku w atmosferę by sprawić, że powstała naturalna gigantyczna bomba lodowa. Według Drobyszewskiego, w czasie spotkania odłamka z atmosferą Ziemi, wybuchło tylko 10% materiału, zaś on sam został z powrotem odbity w przestrzeń kosmiczną. Czy podobne zdarzenie może wyjaśnić niezwykły wzór „motyla” w jaki układają się powalone drzewa? Przeczesując dane na temat ponad 6000 obiektów okołoziemskich, Drobyszewski i jego współpracownicy odnaleźli jeden, który około 27 czerwca 2008 roku znalazł się niedaleko Księżyca. Jest to kometa opatrzona nazwą 2005NB56. Cechy obiektu oraz kierunek, z którego przybył może pasować do wielu elementów opowieści o bolidzie tunguskim.
Gość był podobno dublerem w scenach, gdzie Lord Vader podnosił ludzi do góry 😉
Ale na serio niewytłumaczalne rzeczy wydają się bez sensu, dopóki ich nie zobaczymy, albo nie zbadamy i wyjaśnimy tym, czym dysponuje obecna nauka. Zastanawia mnie, na ile sam mam jakieś zdolności, których nie mają inni, tylko nie zdaję sobie z tego sprawy, bo albo są bardzo słabe, albo zbyt dla mnie oczywiste i wydaje mi się, że inni też je mają.
Ten gość, który podnosił ludzi do góry to były kulturysta, który w brytyjskich horrorach z wytwórni Hammer grywał często Frankensteina. Nie potrzebowałby dublera 🙂 Co do reszty, zgoda. Nie widzę problemu, żeby takiego Stefana Wronę wziąć na warsztat i zbadać go dostępną aparaturą.
Badano gęstość Wszechświata. Jeśli ta gęstość okazałaby się większa od ustalonej ktytycznej – nastąpi kolaps. W innym przypadku – wieczne rozszerzanie. W czasie gdy się tym interesowałem rozwiązanie było nieznane. Obecnie przeważają chyba badania, że gęstość jest mniejsza od krytycznej, czyli Wielki Chłód.
Rozwiązanie jest dość banalne. Na tych pustyniach często nocą są ujemne temperatury i powstaje normalna ślizgawka. Wieje wiatr i ruszają się kamienie. Powierzchnia jest równa jak stół. Ot cały sekret. Był o tym film w Discovery.
Pomyślałem od razu jakie narkotyki zażywał, że mógł widzieć przyszłość. Może ktoś mu narkotyki przedawkował, żeby nie opisał innych „wizji” z przyszłości. Albo może przedawkował, bo zobaczył taką przyszłość, że odechciało się żyć…
Od raczej był z tych jasnowidzów nieświadomych. Albo po prostu był takim farciarzem. Nigdy i nigdzie nie przechwalał się, żeby posiadał jakieś nadprzyrodzone talenty.
Przeciętny ludzki mózg i tak nie jest w stanie tego ogarnąć. Jeśli chodzi o badania i naukowców, to to niestety też w dużej mierze czyste przypuszczenia poparte jakimiś tam doświadczeniami, obserwacjami, matematyką i fizyką. Taka gadka na wyższym poziomie wtajemniczenia.
Temat zadłużenia ekonomicznego jest w/g mnie tak naprawdę tematem o przemianach cywilizacyjnych. Nie chodzi już tyle o zadłużenie rozumiane w starym stylu, ale o dyskusję na temat jakie są jego limity i czy w ogóle można je jeszcze postrzegać w kategoriach ekonomicznych.
Jeśli popatrzeć na to co się w tej chwili dzieje w świecie młodych ludzi w krajach rozwiniętych to konstatacja powinna być taka: nie chcą pracować, nie chcą mieć dzieci, chcą się bawić; a jeżeli już mamy coś robić to niech ktoś nam płaci za granie w gry komputerowe albo za bycie kreatywnym „na tripie”.
Dowcip polega na tym, że o ile te zastępy emo-hikikomorich, żyjących z bogactwa nagromadzonego przez rodziców kiedy wytwórczość w krajach „tak-zwanego Zachodu” stanowiła jeszcze wartość, jakoś przeżyją, do ich świata zaczną się bardzo szybko dobijać ci, którzy muszą pracować – uwaga, bardzo brzydkie dziś słowo, FIZYCZNIE. Innymi słowy chodzi o to, jak to ktoś kiedyś ładnie ujął, że żeby ktoś potrafił obsługiwać komórkę najpierw ktoś musi ją w ogóle zbudować. Budować będą ci z krajów biednych, bo tyle im dziś wolno, konsumować mogą w ograniczonym zakresie.
Jeżeli w takiej, dajmy na to Hiszpanii, młodzież ma ochotę tylko na to żeby wlać w siebie i nawąchać się wszystkiego co możliwe (podobnie jest w Wielkiej Brytanii) to rządy owych państw nie mają już innego wyjścia niż nakręcać dług. Nikt przecież tych młodych ludzi nie podda eutanazji podając za powód bezproduktywność ewolucyjną, bo zaprotestują rodzice. A oni pracować i tak nie będą. Ktoś będzie musiał dostarczać im alkohol i narkotyki. Te będą płynąć z Meksyku, Chin, Afganistanu, Rosji. Ktoś będzie musiał za nich pracować, żeby nie umarli z głodu i nie utonęli w śmieciach i własnych odchodach. Siła robocza będzie płynąć zapewne z tych samych krajów.
Zmiany są nieodwołalne, pytanie czy da się je spowolnić za naszej generacji i na czym/kim zatrzyma się pikująca coraz szybciej w dół spirala kredytowania, już nie tyle ekonomicznego co społecznego. Niedawno gdzieś wyczytałem, że do niektórych regionów Chin sprowadzani są pracownicy z Wietnamu, ponieważ Chińczycy nie chcą w owych regionach pracować za przysłowiową miskę ryżu. Ale Wietnam ma w tej chwili jeden z lepszych wskaźników przyrostu PKB. Za pięć lat trzeba będzie kogoś sprowadzać do Wietnamu.
Tylko skąd?
Jednak rekin. http://www.grindtv.com/outdoor/nature/post/mysterious-sea-monster-discovered-in-spain-is-identified/
Naukowcy z Akademii Sił Powietrznych USA w Kolorado stworzyli świecące kule plazmy z roztworu soli pobudzanego łukiem elektrycznym. Dzięki temu obiekt zbliżony do pioruna kulistego, opisywanego przez naocznych świadków, zdołał się utrzymać przez pół sekundy.
Jego casus został sportretowany w filmie Podglądacz, nakręconym dwa lata po śmierci Glatmana.
U nas tez jest wiele zestawikow sushi w sklepach, ale charakteryzuje je jedno : stwardniały, niesmaczny ryż.
Poza tym co to za rynek jeśli w byle knajpie za rolkę maków, czyli ryż z kawałeczkiem ryby płacimy tyle ile w NY za megawypas w chińskiej lub tajskiej knajpie. Jaki fast food? To fast wyciągacz.
To jest prawdziwy naukowiec, według mnie oczywiście http://www.youtube.com/watch?v=ei3plYE7QWU Jest to pierwsza część 4 częściowego wykładu Nassima Harameina. Pięć godzin, myślę albo i z jakimiś dodatkami to i z sześć Nassim jest takim rebeliantem nauki, potrafi dowcipkować sobie z siebie i innych i jak dla mnie jest prorokiem, tego co się w przeciągu kilkunastu lat wydarzy na świecie naszym, czyli nadejdzie, albo właściwiej nadleci nowe, niezależne/wolne od dominującego obecnie niedowartościowanego deficytami psychologiczno-psychiatrycznymi EGO, kolegów i koleżanek naukowców, którzy w pracy naukowej widza PRZEDE WSZYSTKIM źródło pieniędzy na utrzymanie, a nie służbę ludzkości 0}:-)
To jedyna akcja z 11.09.2001, ktora jest imo zagmatwana. Np. pacneli gdzies obok a reszte sfingowano.
Moim zdaniem jest jeszcze drugi mocno zamącony punkt, czyli samolot, który oficjalnie „spadł” w Pensylwanii, rzekomo w wyniku walki pasażerów z porywaczami. Kiedyś były sekretarz obrony USA, Donald Rumsfeld przejęzyczył się i powiedział o zestrzelonym samolocie. IMO to dość prawdopodobne w kontekście, że leciał on najprawdopodobniej na Biały Dom. Oczywiście, rządowi nie wypadało podać, że zestrzelili pasażerski samolot, więc ku czci ofiar dorobiono bohaterską historię. Sceptycy musieliby przedstawić fakty – czy istnieją esemesy ofiar potwierdzające, że ruszyli do boju z porywaczami? Ale mówię, to tylko luźna hipoteza. Akcja z Pentagonem jest faktycznie jeszcze dziwniejsza. Opcja, że walnęła tam zagubiona rakieta wydaje się przynajmniej godna rozważenia. Pytanie jednak, co się stało z samym samolotem? Tego nie potrafię sobie wyobrazić.
według mnie tego samolotu nigdy nie było, a rakieta wewnątrz ameryki może być tylko Made in USA
Słyszałem już tę teorię, tyle że powstaje problem co zrobić z tym: http://www.usatoday.com/…/12/victim-capsule-flight77.htm
Sfejkowaliby śmierć tylu osób, z których wiele było znanymi menadżerami, lekarzami czy prawnikami? Moim zdaniem ten samolot musiał istnieć, pytanie tylko co się z nim naprawdę stało.
Jak na moje oko, to nawet 10-kilometrowy meteoryt nie mógł wzniecić pyłów, które by przesłoniły całą planetę. Pewnie impakt na Jukatanie wybił dinozaury z obu Ameryk, ale czy również te z Azji? Szczerze wątpię
Jedna asteroida nie, ale kilka – mniejszych i trafiających w różne miejsca globu: np. Silver Pit czy Ukraina. Poza tym nałożyło się na to działanie wulkanów z trapów Dekanu, które znajdowały się wtedy vis-`a-vis (na antypodach) impaktu Chicxulub. I to właśnie wykończyło dinozaury.
Nie wyglądał aż tak źle. Przy Edzie Geinie to wręcz przystojniak.
Przypominają się Odmienne stany świadomości z Williamem Hurtem 😉
Do USA dotarło dopiero w latach siedemdziesiątych. Za to tuż przed wojną weszła tam chińszczyzna.
Zniknięcie dinozaurów było spowodowane także przez erupcje wulkaniczne w rejonie trapów Dekanu. Druga grupa naukowców z tej placówki uważa, że znalezione w pobliżu ślady po kraterze wskazują, że pod koniec okresu kredowego doszło do serii uderzeń meteorytów. To właśnie one miały być odpowiedzialne za wyginięcie gatunków, które przetrwały trudny czas aktywności wulkanicznej. Na poparcie tych teorii szefowa jednej z grup naukowców z Princeton, Gerta Keller, wskazuje pomiary osadów z Dekanu. Z badań wynika, że druga faza erupcji wulkanicznych pokrywa się ze skokiem liczby szczątków planktonu. Wtedy to wulkany wyemitowały do atmosfery ogromne ilości dwutlenku węgla i dwutlenku siarki.
W XIX wieku sushi stało się popularnym fast foodem, różniło się jednak znacznie od postaci w jakiej znamy je dzisiaj. Było większe, a serwowane w nim ryby były często marynowane w sosie sojowym, zasalane lub gotowane, by przedłużyć ich okres przydatności do spożycia.
Są jednak sushi oraz sushi – w wypadku tej potrawy szczególne znaczenie ma jakość oraz uczciwość pracy kucharzy – ryba bardzo szybko traci świeżość, przez co sztuką w restauracji sushi jest zapewnienie dostaw świeżych surowców. Również technika przygotowywania sushi oraz jakość pozostałych surowców ma ogromne znaczenie – na smak sushi składają się w równiej mierze świeżość składników, ich jakość i pochodzenie oraz umiejętności osoby, która je przygotowuje. Prawdziwe sushi nie może się rozpadać przy pobieraniu pałeczkami, musi pozostawiać przyjemne uczucie sytości ale nie przepełnienia. Prawdziwe sushi musi zostawać w pamięci i pozostawiać miłe wspomnienia. Bowiem to nie tylko potrawa – sushi jest niejako stylem życia.
Samoświadomość w realnym empirycznym doświadczeniu, to po prostu postrzeganie własnej obecności w doświadczeniu wobec otaczających myślący podmiot przedmiotów i zjawisk, wśród których postrzega on swoje ciało jako siebie. Ich obecność stanowi uzupełnienie aktu refleksji, bowiem obecność tego samego otoczenia przed i po akcie refleksji potwierdza dla podmiotu zasadność stwierdzenia własnego bycia w nim. Samoświadomość od strony idealnej, to akt stwierdzania własnej obecności pozaprzedmiotowo lub pozamaterialnie. To akt transcendentny względem doświadczenia materialnego. Następuje w wyniku myślowego odróżnienia się podmiotu od własnej cielesności, co z kolei następuje jako rezultat poszukiwania własnej obecności w ciele, w którym poznający podmiot nie potrafi jej zlokalizować dokładnie. Poprzez to dochodzi do oglądu siebie w myśleniu siebie, co następuje w oderwaniu od doświadczenia materialnego w tym cielesności. Kierunek takich pozacielesnych poszukiwań samoświadomości potwierdzają choćby badania empiryczne np. neurologii lub chirurgii, które nie potrafią zlokalizować świadomości (nawet) w tkance mózgowej.
Ależ sensacja, od dawna wiadomo, że masowa zagłada dinozaurów nie była ani ostatnia, ani największa w historii. Dokumentacja paleontologiczna stwierdza osiem do dwunastu masowych wyginięć (w zależności od sposobu liczenia) w ciągu ostatnich 250 mln. lat. Ostatnie wydarzyło się 11 mln. lat temu, największe (zginęło 80% żyjących wtedy gatunków) 248 mln lat temu. Komputerowe opracowanie danych paleontologicznych ujawniło, że masowe wymieranie nie jest przypadkowe, ale regularne – zdarza się mniej więcej, co 26 mln. lat – ostatnie nastąpiło 11 mln. lat temu.
Prehistoria do korekty, ma głębszy wymiar od czasu publikacji Michaela Cremo „Zakazana archeologia” a podającej m.in. długą listę zadziwiających znalezisk archeologicznych. Mam tu na myśli znalezioną w Afryce Południowej metalową kulę z wyżłobionymi wzdłuż jej obwodu rowkami pochodzącą, jak się datuje, z okresu prekambryjskiego. Odcisk buta znaleziony w Antelope Springs w stanie Utah, którego powstanie datuje się na okres kambryjski. Metalową wazę znalezioną w Dorchester w stanie Massachusetts pochodzącą prawdopodobnie z okresu prekambryjskiego. Kamień znaleziony w Szkocji, w którym znajdował się żelazny gwóźdź. Pochodzenie tego znaleziska datuje się na okres dewoński. Kamień znaleziony w Tweed w Anglii, w którym umieszczona była złota nić. Żelazny dzban znaleziony w Wilburton w stanie Oklahoma. Oba te znaleziska datuje się na okres Karbonu.
Co takiego na temat naszej historii mogą przekazać nam te wszystkie zadziwiająco stare znaleziska? Chyba to, że nasza wiedza na temat prehistorii bazująca na pewnych teoretycznych założeniach nie pozwala, aby tego rodzaju znaleziska oglądały światło dzienne, i odrzuca tego rodzaju anomalie. Tego rodzaju znaleziska podważają wyznawane teorie i dlatego nie są brane pod uwagę. Zamiast wprowadzić poprawki do obecnie obowiązującej teorii lub zbadać dokładnie te znaleziska, idzie się po najmniejszej linii oporu i odrzuca je. Liczne dowody wskazują, że ludzkość istnieje na Ziemi znacznie dłużej, niż głosi to oficjalna nauka. Co więcej, wiele z nich ukazuje, że nasi starożytni przodkowie byli kimś więcej niż tylko prymitywnymi jaskiniowcami, jak zwykliśmy o nich sądzić. Być może nawet okaże się kiedyś że odsiewane twierdzenia o ludziach żyjących w epoce dinozaurów to jednak prawda.
Mogę się mylić 😉 Ja napisałbym: (być może niepoprawnie) „nastolatki mogły występować” 😉
W książce”Religia i nauka” Bertrand Russell udowadnia religijny charakter rosyjskiej, bolszewickiej wersji komunizmu i niemieckiej, faszystowskiej wersji antykomunizmu. W takich politycznych formach religii dostrzegł spadkobierczynie tradycyjnych instytucji religijnych, dorównujące im nienawiścią do wolności intelektualnej i okrucieństwem metod jej tłumienia z czasów, gdy dysponowały porównywalnymi środkami represji.
Stwierdzenie że jakas asteroida pędzi w kierunku naszej planety jest BŁĘDNE. Taka sytuacja nie moze mieć miejsca poniewaz planeta jest w ruchu. Pędzi ze znaczną predkością po orbicie. Jak wiec asteroida moze poruszac sie w kierunku Ziemi skoro nasza planeta zmienia swoje położenie. Prawidłowe stwioerdzenie to takie że asteroida jest na KURSIE KOLIZYJNYM Z ZIEMIĄ. Inaczej mówiac w pewnym momencie oba ciała znajda się lub mogą znaleźć w tym samym miejscu przestrzeni.
Upierałbym się jednak przy „mogli” 🙂 Nastolatki, czyli dziewczyny i chłopcy w wieku od 10 do 20 lat. Liczba mnoga od nastolatka. Równoważną formą jest „nastolatkowie”. Czyli oni mogli, a nie „mogły”, bo tu nie chodzi o same dziewczyny.
Głowy nie dam ale o ile się nie mylę to Burton w swojej „Gnijącej pannie młodej” pianino na którym grał Victor nazwał Harryhausen. W tym filmie można znaleźć wiele odniesień do klasyki kina.
Najzabawniejsze jest to, że nawet tak biedne kraje jak Pakistan cz Bangladesz zaczęły drukować banknoty polymerowe. W Polsce ciągle nie ma ani jednej sztuki.
Nastolatki są IMHO bardziej rodzaju żeńskiego 😉 Ale jeśli w tekście zmienimy na nastolatkowie, to zgadzam się z autorem 🙂
Ten nastolatek (chłopak), te nastolatki albo ci nastolatkowie. Obie formy są dozwolone. http://pl.wiktionary.org/wiki/nastolatek
Na pewno masz rację:) Obie formy są prawidłowe a ja idę w zaparte. Ale jak sam napisałeś te nastolatki a nie ci nastolatki, czyli te nastolatki mogły a nie te nastolatki mogli 😉 Tak mi się 😉 W każdym razie dziękuję, bo artykuł bardzo fajny 🙂
super!
ABC twierdzi, że rozwiązała zagadkę tożsamości Coopera. http://www.youtube.com/watch?v=NRDEF6fJcko
Umalowana, uśmiechnięta babka, twierdząca, że jeden z jej nieżyjących wujków był Cooperem? Powiedzmy, że chciałbym w to uwierzyć. Wystarczy prześledzić jego życiorys, w miarę możliwości znaleźć jakiś jego fragment DNA (np. włos w książce) i sprawdzić. Z tego co czytałem, przełomu wciąż nie ma, więc i ten trop najwyraźniej okazał się ślepy.
Polska też dołącza do klubu, jak zwykle na zasadzie kulawego krewnego. Narodowy Bank Polski przedstawił już plan emisji pierwszego w Polsce pieniądza polimerowego. Banknot o nominale 20 złotych ma pojawić się już w 2014 roku i będzie wyemitowany z okazji okrągłej – setnej rocznicy Legionów Polskich.
FBI podobno uznaje, że koleś musiał zginąć podczas skoku. To wygodne założenie. Ale skoro tak, to czemu szukają kolejnych podejrzanych?
No pięknie, ale robotnicy też zawsze pili i wciągali, marynarze, meksykańscy chłopi. Tripowanie jest odwieczne i nie zaprzecza z istoty swej etosowi pracy. Inaczej siedzielibyśmy na drzewach, a podobno zeszliśmy zaciekawieni grzybem.
Piszesz, że filmy z Hollywood uczą nas, że skok nie może się powieść, a potem, że „Cooperem zainteresował się film”. Jak to tak, panie? 🙂
Tak, Universal wypuścił ponad 30 lat temu film z Treatem Williamsem jako Cooperem. Chodziło mi o to, że nie przypominam sobie blockbustera z Hollywood, w którym terrorystom by się udało. Nie wiem czy to funkcjonuje nieformalnie w jakimś ichniejszym tabu, czy może jest zapisane oficjalnie, ale wysokonakładowego filmu, w którym zło triumfuje tak jawnie jak w przypadku Coopera po prostu nie znajdziesz. Czy w Szklanej pułapce choćby jednemu terroryście udało się uniknąć kulki od Johna McClane’a?
Zobaczcie sobie jedną z najbardziej popularnych reklam „wirusowych” http://www.biztok.pl/10-najpopularniejszych-reklam-wirusowych-tygodnia-s6952/foto_10
Wielu podejrzewało, że w warunkach bojowych ten samolot może spokojnie osiągnąć prędkość Ma=4, ale to pewnie jedna z największych tajemnic tego samolotu. Można jeszcze tylko dodać, że pierwotnie miała powstać też wersja… myśliwska, ale z uwagi na to, że Rosjanie nie skonstruowali ostatecznie super szybkiego bombowca dalekiego zasięgu dano sobie z taką wersją spokój. Generalnie świetny, piękny i przełomowy samolot (jeden z moich ulubionych), który spowodował wielki postęp w myśli lotniczej i technologicznej (obróbka materiałów itd.) i którego Rosjanie mogli amerykanom tylko zazdrościć. Z uwagi na swoje zacofanie technologiczne (m.in. w dziedzinie metalurgii i obróbki metali) nie byli w stanie czegoś takiego skonstruować.
Ja tu nie czuję jakiegoś wielkiego paradoksu 😉 jeśli jesteśmy przy porównaniu żarówkowym, to włączmy 20 watową żarówkę w niewielkiej toalecie i taką samą w wielkim pomieszczeniu magazynowym o powiedzmy powierzchni 5000 metrów. W najdalszym kącie takiego magazynu niewiele będzie widać.
Tak, ale gdybyś znalazł się w próżni, gdzie nic nie blokuje światła, i choćby daleko od obserwatora włączył gazylion takich żarówek, to teoretycznie powinieneś widzieć świetlną połać. Kiedyś interesowałem się paradoksem, który opisał User i wydaje mi się, że wyjaśnieniem sprawy jest to, że kosmos nie jest przezroczysty oraz oko nie jest uniwersalne. Jest mnóstwo materii pochłaniającej po drodze światło, poza tym najmocniejsi producenci światła (kwazary) znajdują się po kilkanaście miliardów lat świetlnych od Ziemi. Oko ludzkie nie wyłapuje już światła o takim przesunięciu ku czerwieni. Czyli mówiąc krótko – to co jest wychwytywalne przez nasze oczy, to tylko niewielki spektrum światła. Gdyby nastawić aparaturę, to by wykazała, że z każdego punktu nadchodzi jakieś promieniowanie, ale my wyłapujemy swoimi zmysłami jedynie jakiś mikroułamek tego.
parę lat temu nawet korciło mnie, żeby wskrzesić GK jako grę po necie, ale w dobie EVE to chyba nie ma sensu…
Ale jego chyba już nie ma w sieci? Chciałem podać linka i okazało się, że te sprzed sześciu czy siedmiu lat są już nieaktywne. Znasz jakiś działający? Mówię o GK a nie Star Traderze 🙂
Kupiłem sobie niedawno na pewnym portalu Gwiezdnego Głupca w stanie mint. 150 zeta. Chyba warto było 8)
nawet nie wiedziałem, że był w sieci – myślałem, że mój pomysł był oryginalny 🙂
tak czy owak – można napisać taką aplikacyjkę 🙂
Dla tych, którzy tu (choćby przypadkiem) trafią – trzecie (chyba) podejście reaktywacji GK udało się (żeby nie było – nie przeze mnie 😉 Ale im więcej osób trafi tym większa szansa zebrania „stołu”).
Gra dostępna jest pod adresem
http://gra.projekt-sekator.pl/index.php
Około roku 2000 miałem urządzenie Palm V i na nim właśnie taką grę. Rewelacja! Zasady były tak proste, że opanowanie rozgrywki zajmowało kilka minut. A potem kombinowanie gdzie zawieźć towar, czy warto mieć kontrabandę, ucieczka przed piratami lub policją… Ekran monochromatyczny, pikseli tyle, że można je było policzyć, procesor jak w myszy – a tyle zabawy 🙂
Ale to była polska wersja?
W Moskwie też budują, aczkolwiek nie piramidy. Czytałem, że te ich drapacze chmur z wielkiej płyty rozpadną się za jakieś 10-15 lat. Będzie co zbierać :]
To że znaleziono część pieniędzy oznacza imo, że facetowi rozsypał się pakunek podczas lotu. A to nie wróży dobrze jego losowi.
Zawsze mogło mu się coś wysypać z torby w momencie skoku albo w locie. Gdyby był trupem, raczej znaleźliby ciało.
Nokia sprzedana za bezcen, to można pokazywać nową Lumię 1520.
Poszukałem i znalazłem. Nazywało się „Space Trader”:
http://ticc.uvt.nl/~pspronck/spacetrader/STFrames.html
Na Wiki są linki do kodu źródłowego i wersji na Windows.
No no przecież pisałem o tym w artykule 🙂 To oryginał, którego Encore skopiowało niemal w stosunku 1:1.
Ta gra na palmy to była tylko gra inspirowana GK (czy w zasadzie oryginalnym ST).
Na gry-planszowe.pl toczy się (już drugie) podejście do przeniesienia GK do komputera.
Teraz to by się przydała wersja na komórki i tablety 🙂
A to co kiedyś wypuścił LK Avalon testowaliście?
http://stare.e-gry.net/gry/gwiezdny-kupiec
Avalon w swoim czasie to chyba wszystko zrobił.
W tamtych czasach gdyby nawet Encore chciało, to by nie mogło legalnie kupić licencji. Tak samo wprowadzano do Polski podróbki Lego czy puzzli.
Te nieokreślone stany w układzie, do którego wprowadzimy obserwatora, to tzw. Zasada Heisenberga. Dla mnie to jedno z najciekawszych spostrzeżeń dotyczących naszej rzeczywistości. Traktuję je jednak nie jako uproszczenie wszechświatowego Superkomputera, ale jako umowną konstatację, że cała rzeczywistość jest rodzajem zupy. W tej zupie nie da się rozróżnić cząstek na najniższym poziomie, jest tam jedynie jakaś kleista maź zwana także falą elektromagnetyczną. Swoją drogą to jasne, że tak musi być, bo skoro cząstki składają się z cząstek, te z kolejnych cząstek, to co jest na końcu tego łańcucha? Właśnie owa zupa.
Wszechświat na pewno jest jakimś rodzajem komputera, pytanie tylko czy program komputerowy (my) jest w stanie poznać jego strukturę? 🙂
Z Glatmanem jest ten problem, że nikt go na dobre nie rozszyfrował. Zabijał dlatego, że chciał mieć realistyczne zdjęcia, a potem musiał zacierać ślady? Czy mordował dlatego, że był czystym psychopatą, a zdjęcia to tylko didascalia? Szkoda, że nie zdążyli zapytać o to samego Glatmana.
Jeśli detektyw Rick Deckard jest androidem, to dlaczego nie jest tak szybki, sprawny, inteligentny i odporny na ból jak daleko nie szukając Roy Batty ? To mi się nie trzyma kupy.
Może był już w końcówce swojego cyklu trwania? 🙂
co prawda miał złamane 2 palce i obitą facjatę, ale nie robił wrażenia konającego :}
Ale z drugiej strony patrząc – czy człowiek utrzymałby się na ścianie budynku, wisząc na samych palcach?
jakbym spojrzał w dół – podejrzewam, że byłbym równie konsekwentny w utrzymywaniu się palcami 🙂
Przemo, ale on nie patrzył w dół! 🙂
Ja pamiętam wyjmowanie żetonów z takich dużych plansz. Trzeba je było łuskać.
Polski profesor przedstawił myśl, że cały Wszechświat jest polem eksperymentalnym odpalonym po to, by doprowadzić do powstania Czegoś. I tylko o to tu chodzi. Żadnej wolnej woli, lecz kosmiczny ogródek.
Od czasu El Mariachi coraz więcej jest u Rodrigueza smaczków, a coraz mniej akcji.
Film tak słaby jak kulas dodatkowo podpompowany znaczną ilością CO2. Prymitywna fascynacja Rodrigueza kinem explo i zwyczajnym przygodowym ogranicza się do przetykania Maczety 2 motywami z różnych półek. Jest i Russ Meyer (kobitki w stylu Tury Satany), aluzje do Bonda, karate, SF z lat 50-tych. Żadnej obróbki, tylko gotowe klisze. Najbardziej beznadziejna rzecz, jaką widziałem od miesięcy.
Pytanie jest czy znajdując się wewnątrz galaktyki będącej kwazarem połapalibyśmy się o tym fakcie?
Alan Moore wygląda obecnie na wymagającego pomocy człowieka. Przez lata nie zrobił dobrego komiksu. Opus magnum ćwierć wieku temu. Potem pretensje i konflikty. Smutne.
Ciekawe czy za 5 lat będziemy jeszcze słyszeć o Tweeterze. Czy ktoś jeszcze pamięta Napstera, Kazę, Altavistę czy wspomniane ICQ? W wirtualu czas biegnie szybko…
Czekam jeszcze tylko na recenzje książkowe na Tungusce 😉
Mocny jak skurczybyk, a do tego jak współcześnie zagrany!
Uważam, że Deckard jest w 100 % człowiekiem, a tylko ma obsesje, ze jest androidem. Tym bardziej nie jest to Nexus 6, o czym świadczy jego ludzka nieudolność. Kaganek zwątpienia wywarła na nim na pewno Rachael. Ja odbieram go jako człowieka, bo inaczej powinien zostać na końcu ” zdymisjonowany”
Może i tak być. Pamiętaj jednak, że Harrison Ford wspominał, że Scott powiedział mu w trakcie zdjęć, że jest replikantem. Oprócz sceny z jednorożcem z origami jest też druga scena, z Rachael, w której ponoć przez ułamek sekundy widać u Deckarda czerwone oko.
Uważam, że jest to wreszcie powiew nowego trendu. Byłem już zmęczony tymi wszystkimi nudnymi produkcjami, gdzie Indiana Jonesa gra 65 letni Harisson Ford, gdzie dominują wyłącznie efekty specjalne czy też ostatnia częśc Batmana. Mroczny rycerz, który uważam za film przegadany, mało efektowny. Tutaj wszystko jest na swoim miejscu, piękna kobieta, czyli Scarlett Johansson, która zachwyca (wspaniale dopasowany dubbing), dobre zdjęcia w filmie. Bardziej mi się podobał niż Avatar w 3D. Polecam.
Piotrek, nadal mnie nie przekonałeś. Jeśli, to co piszesz jest prawdą, to ja źle odbieram te arcydzieło kina SF. To zrujnuje mój świat 🙂
Juz Robert Lewis Stevenson wymyslil podroz do centrum Ziemi. Jakies dinozaury tam chyba zyly.
Nie przekonuję cię 🙂 Moim zdaniem po prostu Scott sam nie wiedział jak jest naprawdę i zrobił to na zasadzie „będzie otwarte rozwiązanie, każdy będzie mógł interpretować jak chce”. Bunuel w Piękności dnia zapodał wydające dziwne dźwięki pudełko, które tłusty Azjata wręcza Catherine Deneuve. Do było w środku? Dusza? Złote chrząszcze? On sam tego nie wiedział.
Robot Monster!! Król, uznawany przez Stephena Kina za najgorszy film w dziejach. Przebił nawet Play 9 z kosmosu w reżyserii nie byle kogo, bo Edwarda Wooda. Robot w kaszmirowym futerku!
Jądro porusza się na wschód dla obserwatora będącego na powierzchni. Oznacza to, że jego prędkość obrotowa jest mniejsza niż prędkość obrotowa płaszcza. Jądro jest źródłem pola magnetycznego, które czerpie energię właśnie z ruchu obrotowego. Efektem jest spowolnienie jądra w stosunku do płaszcza (płaszcz pływa, nie jest na stałe związany z jądrem). Przyśpieszanie w stosunku do płaszcza jest więc naprawdę opóźnianiem w ruchu obrotowym. Spowodowane to jest większym hamowaniem zapewne spowodowanym przez duże zmiany zachodzące ostatnio w Słońcu.
Zsa Zsa nawet jako 60-latka wyglądała onteresująco. Dopiero ostatnio mocno się posypała.
Przy nim Frankenstein z Draculą to niewinne zabawki.
Ohmigod! Jaskiniowiec się z niego zrobił. I te umęczone oczy. Wcześniej to był zbuntowany hippis, a obecnie bida, panie, bida.
Można by pomyśleć, że film jest przeciw energii atomowej, ale to nie zupełnie prawda – spodek jakim przyleciał Klaatu napędzany jest „jakimś jej rodzajem”. Zarówno w „Fundacji” Asimova, czy w tekstach Lema, to właśnie energia atomowa napędza maszyny. Dziś już jakoś się o tym nie wspomina, czyżby wpływy lobby jakiś pseudo ekologów? Czy też po Czarnobylu to dość niewygodny temat? Film też pokazuje, że ludzie są zbyt mało „rozwinięci”. Trwają przy swoich „małych” konfliktach, mimo że mogli nauczyć by się żyć bez tej „głupoty”. Przywódcy państw nie chcą się ze sobą spotkać w mieście należącym do przeciwnika, przestraszony żołnierz strzelający do Przybysza, zaraz po jego zapewnieniu o pokojowym charakterze jego misji, reakcja dziennikarza, któremu wyjaśniał nieudolność władz. Zarazem jest jeszcze dla nas nadzieja. O czym świadczy pomnik Abrahama Lincolna, konstytucja USA, środowisko naukowców czy synek Helen Benson.
Lee Marvin był też współscenarzystą ,, Dzikiej Bandy”, którą razem z Samuelem wymyślali podczas długich, suto zakrapianych łiskaczem posiedzeń. Gdy wszystko było już mniej więcej gotowe do zdjęć, aktor nagle zmienił zdanie. Oświadczył, ze rezygnuje z roli, bo – jak to pokracznie tłumaczył – nie chce byc zaszufladkowanym, a rola Bishopa żywcem przypomina tę, którą grał parę lat wcześniej w ,, Zawodowcach ” Brooksa. I w zamian zagrał w , pierdołowato-familijnym westernowym musicalu ,,,Pomaluj swój Wóz”. Peckinpah się wkurzył do żywego, ale trudno mu się dziwić. Miał problem ze znalezieniem następcy. William Holden miał już lata sławy za sobą,spadł już jakiś czas temu do aktorskiej drugiej ligii, Za to tęgo kroił destylaty i jak głosi legenda, rolę Bishopa otrzymał po tym, jak wygrał pijacki pojedynek z reżyserem, wyprawiając go pod stół.
Lee Marvin parę lat później znowu dał dupy swoim w starym stylu. Zjechał kolejny otrzymany scenariusz, jako prymitywny i odmówił roli…. którą ostatecznie zagrał Burt Reynolds. Sam Peckinpah był jednym z najbardziej autodestruktywnych ludzi kina – do notorycznego alkoholizmu i lekomanii ( naprzemiennie, lub jednocześnie ) doszedł z czasem koks. Filmem z okresu, kiedy najbardziej wciągał, jest ,, Elita Zabójców”. Znalazła się tam co najmniej jedna ładnie porąbana scenka, kiedy Robert Duvall podczas rozmowy o pierdołach w samochodzie dostaje głupawki śmiechowej .
Pełen wywiad z Alanem Moore http://www.youtube.com/watch?v=EuBFd1rlWWA
Był w Łodzi, widziałem Go.
Szkoda, że kolejne Incale Jodo robił już z innymi rysownikami. To nie było już to samo 🙁
Preferuję zaloty jaszczura do ubranej na biało laski w Black Lagoon. Fetysz pierwszej klasy.
„Arzach. Czy człowiek jest dobry?” to zbiór przeróżnych historii fantastycznych, zawierających zarówno elementy SF, jak też fantasy, mistykę, a także artystyczne wizje, które Moebius przeżył podczas eksperymentów z grzybami halucynogennymi…
Zamawiam artykuł o historii sashimi 🙂
Labirynt śmierci. Samo wspomnienie o nim budzi ciarki na plecach. Co by nie mówić, był pierwszą emanacją Dungeons & Dragons w Polsce!!
Czytałem wywiad z pracownikami Ultimate w którym padło, że gra na 90% nie wyszła poza fazę projektów. Prawdę i tak znają tylko bracia Stamper.
Przygnębiający wywiad. Upadły twórca.
O ile pamiętam to dopiero Odkrywcy nowych światów byli pierwszą grą Encore według oryginalnego pomysłu.
Skoro kwazary są od nas odległe prawie tyle ile istnieje wszechświat, to albo jesteśmy w samym centrum wszechświata, albo wszechświat jest jednak starszy. Rozumiecie co mam na myśli?
Pudło. Także i to zostało zerżnięte z zachodu. A konkretnie z Voyage of the B.S.M. Pandora.
Żeby zrobić planszówkę, trzeba mieć zespół kilku testerów. To proces trwający jak na moje oko, rok albo lepiej. Zasad nie da się wymyślić ot tak z głowy, bo są one jakimś tam szlifem wynikłym z uporczywego testowania tematu. Tymczasem Encore to był Jan Adamski i kropka. Nawet gdyby chciał, nie miał możliwości wymyślania gier. Powiedzmy więcej: w Polsce nie było możliwości ich wymyślania. Dlatego Adamski miał do wyboru albo kopiować zachodnie wzorce, albo nie robić nic. Nawiasem mówiąc, przed 1994 r. nie obowiązywało w Polsce nowoczesne prawo autorskie, więc nie jestem pewien czy o Adamskim można w ogóle mówić, że wydawał te gry „nielegalnie” albo że „zrzynał pomysły”. Kopiowanie oprogramowania i sprzedawanie go było w tamtym ustroju całkowicie legalne, więc dlaczego przetłumaczenie i wydanie zachodniej gry miałoby być traktowane jako coś z innej bajki?
Poza tym trudno testować grę o takim poziomie komplikacji:
handel, przemyt, statki, magazyny, fabryki, sabotaże…
Trudno się dziwić, że Jan Adamski kopiował zagraniczne wzory, zamiast wymyślać samemu.
Mało kto zdaje sobie sprawę z faktu, że kiedyś pszenica była jednak inna. Teraz produkuje się zmodyfikowaną genetycznie pszenicę, która odstrasza owady, Monsanto w USA robi pszenicę odporną na pestycydy. W USA co rusz wybuchają skandale z kolejnymi niedopuszczonymi do uprawy pszenicami GMO. Dlatego na śniadanie wolę zjeść biały ser z rzodkiewkami. I już 🙂
Warto wspomnieć, że film był straszliwą klapą finansową. Publiczność nie pokochała Dziwolągów. Publiczność nie zrozumiała Dziwolągów. Publiczność ciągle wolała Draka i Franka.
Przeczytałam komentarz jakoby nieprawdą jest jakoby 80% populacji było uczulonych na gluten. Źródło tej informacji: książka Bożeny Przyjemskiej. Oczywiście jest tak, że część z tych osób nie ma objawów, a ujawnia się to dopiero po latach w postaci jakiejś choroby. Żeby stwierdzić owo uczulenie, trzeba by de facto zrobić biopsję jelit.
To prawdopodobnie najlepszy RPG w historii, bardzo możliwe że bez tego tytułu współczesne RPG nie wyglądałyby dziś jak wyglądają. Osobiście byłem w szoku gdy pierwszy raz odpaliłem tą grę – fabuła, dialogi między postaciami, skrzynie z zagadkami, po prostu miód!
Ja znam jeszcze inną wersję tych wydarzeń. Ponoć Lucas był załamany efektem końcowym Star Wars i obawiał się, że film nikomu nie przypadnie do gustu. Zdecydował się wtedy na zachowanie praw do uniwersum i wszystkiego co jest z nim związane w zamian za rezygnację z wpływów ze sprzedaży biletów i „wypłatę”.
Oszałamiający sukces filmu skłonił go do licencjonowania marki na potrzeby produkcji zabawek, plakatów etc.
Wiesz co, musiałbym zajrzeć do książki Petera Biskinda „Easy Riders, Raging Bulls”. Jest to tam dokładnie opisane. Z tego co pamiętam, to pierwsze pokazy były miażdżące, bardzo się nie podobało zwłaszcza Brianowi de Palmie i co ciekawe, męża nie wspierała również żona, Marcia. Ale w decydującym momencie Lucasa poparł Spielberg i powiedział, że film wypali. Po tygodniu czy dwóch od premiery wszystko już było jasne. Na starych zdjęciach widać kolejki przed kinami.
Jakbyś mógł sprawdzić to byłbym wdzięczny. Opisywana przeze mnie sytuacja miała ponoć miejsce podczas pokazu technicznego, kiedy to Lucas wraz z „decyzyjnymi” po raz pierwszy zobaczył finalna wersję filmu.
Albo leży gdzieś gdzie nie mogę jej znaleźć, albo sprzedałem, albo pożyczyłem. W każdym razie pamiętam, że u Biskinda Star Wars był poświęcony cały rozdział, jakieś 60-80 stron. Mój kolega dokonał de facto tłumaczenia i streszczenia tego rozdziału w artykule http://esensja.stopklatka.pl/film/publicystyka/tekst.html?id=5977
Dziesięć stron tekstu, ale u Biskinda miałbyś kilka razy więcej 🙂 W każdym razie odpowiedź na twoje pytanie powinna tam się znajdować.
Uważam, że Rowling chciała po prostu odciąć się od „Pottera”, dlatego wydała tę książkę pod pseudonimem. Nie chciała, aby ludzie kupowali jej książki tylko dlatego, że jest autorką HP, a dlatego, że jest po prostu dobrą pisarką. Źle zrobili, że ujawnili jej nazwisko.
Dla mnie krajobraz. Tam się chciało przebywać a wręcz żyć. Uciekanie do karczmy przed nocą, dokupywanie prowiantu. To był GTA V dwudziestego wieku.
A właściwie to jak tłumaczą potrzebę produkcji takich ekranów? W kieszeni nie będą się przecież łatwiej mieścić.
Sebastian Frąckiewicz pisał o spotkaniu z Moebiusem: „Gdy w 2008 jechałem na festiwal komiksowy w Łodzi, czułem się jakbym jechał do Angouelme. To była najlepsze edycja festiwalu. W jednym miejscu Manara i Moebius oraz ich wystawy. Wystawy oryginalnych prac, a nie jakieś tam wydruki z albumów. Miałem zrobić duży materiał o Moebiusie do „Przekroju”, byłem cholernie podekscytowany (dosłownie jak nastolatek) i skoncentrowany tylko na tym jednym celu. Udało mi się wyciągnąć od organizatorów festiwalu pół godziny na rozmowę i sesję zdjęciową, którą robił Bogdan Krężel. Pół godziny to mało i dużo. Mało, bo z kimś takim jak Giraud można rozmawiać godzinami. Dużo – biorąc pod uwagę to, że na ogonie wiszą ci jeszcze inni dziennikarze. Spinam się zatem. Bogdan Krężel robi zdjęcia, kiedy Giraud rysuje. Fotograf kładzie się na stole, na podłodze, potem jeszcze robimy krótką sesję na schodach. Bogdan każe mi trzymać jakieś urządzenie (chyba wyzwalacz lampy błyskowej), które jak na złość się psuje. Giraud jest cierpliwy, uprzejmy, choć ma już swoje lata, a jego żona nie lubi, kiedy męczą go dziennikarze. Ma status komiksowej megagwiazdy, ale jego skromność jest rozbrajająca.”
Ciekawy dokument o MiB. Po rusku, ale z angielskimi napisami. http://www.youtube.com/watch?v=jYY68vI7vzU
Do glutenu trzeba dodać cukier i krowie mleko i już wiemy bez czego bylibyśmy zdrowi jak lud Kaukazu.
Nie przesadzajmy, koncepcję wymyślił Lucas. Czy może ściągnął ją z Ukrytej fortecy Kurosawy? Sam już się gubię 🙂
Pamiętam jak jechano po Fincherze po premierze Aliena 3. Nie wiadomo kiedy stał się ulubieńcem części mediów.
Dwa lata temu odkryto tam tajemniczy tunel. I co? Chyba nie poszukiwano dalej. http://indianapublicmedia.org/amomentofscience/tunnel-temple-snake-mexico/
W 1996 roku oglądałem w Genewie album z wczesnymi szkicami do Gwiezdnych Wojen. Było tego dużo i przy tym sporo zabawy, bo niektóre koncepcje po prostu rozśmieszały. Pożałowałem wtedy kasy, bo album sporo kosztował. Ale pewnie dziś w dobie internetu można go zakupić siedząc w domu gdzieś na wiosce. Wspomniana księgarnia była zdecydowanie tematyczna, poświęcona filmowi (może muzyce też) i wtedy szczęka mi opadła. Od tamtej pory nie widziałem nigdzie indziej takiego miejsca.
Mam podobne wspomnienia, tyle że nie związane ze Star Wars, ale horrorem. W ’98 byłem gigantycznym fanem grozy i wybierając się na podróż po Beneluksie dostałem od kumpla dokładne namiary na podobnież najlepszy antykwariat w Amsterdamie, gdzie dostanę całą żanrową literaturę. Przyjeżdżamy na miejsce, ludzie zasuwają do muzeum Van Gogha obejrzeć Słoneczniki i inne wiekopomne dzieła, a ja odłączam się od grupy i pędzę na nadbrzeże, żeby zakosztować obskurnego, taniego horroru. Szukam tego antykwariatu, znajduję go w końcu wśród trzypiętrowych domków nad samą wodą. Podchodzę do drzwi, a tam kartka, że w środy nieczynne. No i nie zobaczyłem dwóch ściętych słoneczników.
W Łodzi wręczano nie tylko nagrodę dla najlepszego komiksu. Było sporo innych nagród pieniężnych. http://www.komiks.gildia.pl/imprezy/mfk/2013/protokol
Swój pierwszy zestaw znalazłem w 1975 roku 🙂
http://www.brickset.com/detail/?Set=659-1
Przyjechał prawdopodobnie z RFN. Może gdzieś w zbiorach moich dzieci jeszcze znalazłyby się charakterystyczne klocki – ludziki, klocki z napisem Police czy atrapa chłodnicy z lampami.
Był moment w klockach Lego, że pojawiło się dużo elementów większych rozmiarów, w dodatku bardzo wyspecjalizowanych. Były to np. ściany budynków, elementy statków kosmicznych. Wtedy już się klockami nie bawiłem, pojawiały się u dzieci rodziny i znajomych. Miałem wtedy wrażenie, ze zatraciły swój charakter klocków, z których można zbudować wszystko. Były bardziej zestawami elementów do zbudowania konkretnej zabawki.
Poza Siedem nic godnego uwagi. Zodiak był przereklamowany.
A propos antykwariatów, to będąc w Pasadena w Kalifornii natrafiłem na spory antykwariat. Nie szperałem dużo, ale w ręce wpadła mi książka z Polski, z lat 1950-60, kojarząca mi się z „Wędrówkami Pyzy”. Były dwa egzemplarze, stan prawie mint 🙂
Mój był ten: http://www.brickset.com/search/?query=885. Kupiony w magicznym Peweksie na parterze Intraco.
Jedne z najgorzej wydanych pieniędzy w historii nauki imo. Dałoby się za to wysłać z 50 sond z różnymi misjami. Ciekawe czy ISS jest droższy od programu Apollo przeliczanego na współczesne pieniądze?
W epoce zorientowanej na obdzieranie z mitycznej otoczki i strącanie z piedestałów wszelkich bohaterów podobny dobór należy potraktować w kategoriach strzału w dziesiątkę. Stanowi zresztą clou ciągnionej od lat historii. Batmanowi, pomimo posiadanych bogactw, bliżej jest do zwykłych społeczników pokroju Gwardzistów ze sławetnego komiksu Alana Moore’a niż do zmutowanych bądź napromieniowanych podejrzanym ustrojstwem herosów. Nie oznacza to jednak, że daje się go łatwo zaszufladkować. Pod maską superbohatera kryją się bowiem kolejne maski – milionera lekkoducha, troskliwego opiekuna, właściciela prężnie działającej korporacji. Kiedy obrać go ze wszystkich, niczym cebulę, zobaczymy człowieka udręczonego jakże ludzkimi problemami – stratą najbliższych czy dojmującą samotnością.
A co powiecie na wystawę z miliona klocków Lego? Byłam tam. http://bielskobiala.gazeta.pl/bielskobiala/1,88025,14845571,
Wystawa_z_miliona_klockow_Lego__ZDJECIA_.html
Inną legendą związaną z tym miejscem jest opowieść, że miasto zbudowali Quinametzin – olbrzymi, którzy mieli zamieszkiwać kontynent Ameryki Południowej, zanim zjawili się na nim ludzie. W piramidzie Słońca podczas prac archeologicznych odkryto podziemny tunel. To właśnie on, według legend, miał odgrywać rolę tajemnego przejścia, którym ludzie przywędrowali na świat. Bo Teotihuacán to miejsce, w którym świat się narodził. Tu światło oddzieliło się od ciemności, a Słońce od Księżyca. Dlatego właśnie Słońcu i Księżycowi (piramida Księżyca) poświęcone są dwie główne budowle miasta.
Teotihuacan jest starsze od chrześcijaństwa. Zamieszkiwała je tajemnicza cywilizacja, która kwitła, kiedy w Europie dominowało cesarstwo rzymskie, a na terenach współczesnej Polski rosły jedynie dęby i pokrzywy. Z lekkim żalem stwierdzam, że podczas edukacji szkolnej na lekcjach historii temat dziejów różnych cywilizacji zza Oceanu Atlantyckiego traktuje się wręcz symbolicznie, a wiedza uzyskana na ten temat jest porównywalna z tą, jaką miał Krzysztof Kolumb, płynąc w 1492 r. do Indii.
Najsłynniejsza swego czasu sprawa nękania przez ludzi w czerni dotyczyła Alberta K. Bendera (1921-2002) – amerykańskiego lotnika i wydawcy pisma „Space Review”, w którym publikowane były najnowsze doniesienia o obserwacjach UFO. W 1953 r. Bender ogłosił na jego łamach, że udało mu się definitywnie rozwiązać zagadkę latających talerzy, jednak niedługo potem w bardzo dziwnych okolicznościach zwinął działalność i zniknął. Jak potem przyznał, zagadkowi „agenci w czerni” zmienili jego życie w piekło. Współpracujący z nim pisarz Gray Barker (1925-1984) starał się dowiedzieć czegoś więcej na ten temat. Jak ustalił, MIB mieli wymusić na Benderze rezygnację z dalszego zajmowania się UFO. Wkrótce, w niezbyt ambitnej książce pt. „Ci, którzy wiedzieli za dużo o latających spodkach” Barker nakreślił podstawy legendy o ludziach w czerni. Powoli na jaw zaczęły wychodzić także inne dziwne incydenty. Kolekcjonerem relacji o spotkaniach z MIB był John A. Keel (1930-2009) – amerykański pisarz i dziennikarz zajmujący się zjawiskami z pogranicza. Z zebranego materiału wynika, że były to przypadki bardzo barwne i zróżnicowane. Świadkowie twierdzili, że ludzi w czerni wyróżniał nie tylko strój. Zwykle wyglądali oni jak Azjaci lub południowcy, mówili z silnym akcentem lub zachowywali się tak dziwnie, iż niektórzy wątpili w ich ziemskie pochodzenie.
Obowiązkowa kolekcja okładek i stron Heavy Metala
http://www.flickr.com/photos/mr_carl/sets/72157610675979982/
Jedna z najsłynniejszych anegdot dotyczących tego filmu, związana jest z osobą Irvinga Thalberga, który w latach 30-tych, był bez wątpienia największym producentem w Hollywood. Zażądał on od Toda Browninga „filmu, który będzie bardziej przerażający niż jego poprzednie dzieła”, a co najistotniejsze – filmu, który położyłby kres gatunkowi horroru. Kiedy Thalberg otrzymał scenariusz „Dziwolągów”, wydusił z siebie tylko krótkie stwierdzenie: „Dostałem to, o co prosiłem”. Widzowie byli jednak innego zdania. Film został zakazany na trzydzieści lat. Paradoksalnie, zła reklama oraz hasła reklamujące go („Czy normalna kobieta może kochać karła?”, „Czy bliźniaczki syjamskie mogą uprawiać miłość?”, „Jakiej płci jest pół-kobieta, pół-mężczyzna?”), owiały film mgiełką tajemnicy i nadały mu status zakazanego owocu, który stał się sławny bez oficjalnej premiery.
Pamiętam, że ponad dekadę temu – gdy byłem młody i jeszcze głupszy niż obecnie – grałem przez godzinę lub dwie BaK, które dołączone chyba było lata temu do jakiegoś czasopisma (Secret Service CD?). Coś mnie wówczas w tej grze zirytowało i odstawiłem ją na półkę. Biorąc pod uwagę fakt, że we współczesnych produkcjach jest coraz mniej rozgrywki, a coraz więcej skryptów i epickich filmów, czas chyba najwyższy okopać się w oldskulu i wrócić do gier, których dawniej nie potrafiłem docenić ze względu na mleko znajdujące się dekadę temu pod nosem.
Odkryto kwazar potrójny. Początkowo układ ten wydawał się być kwazarem podwójnym, lecz później odkryto trzecie źródło promieniowania. Było tak dlatego, że dwa spośród kwazarów znajdują się blisko siebie (mniej niż 200 kiloparseków), trzeci natomiast znajduje się nieco dalej. Astronomowie sądzą, że początkowo w swoim grawitacyjnym oddziaływaniu znalazły się dwa kwazary, a trzeci dołączył dopiero później „uruchamiając” cały układ.
Program Apollo kosztował 4 razy mniej, ale przeliczone na współczesne dolary mogłoby dać większą kwotę.
http://www.jakubw.pl/faq/astro/atyka_topic_2.html
Mistrz Skryba wybrany przez Enki, aby zapisywał jego słowa, i przez 40 dni I 40 nocy spisywał on słowa Enkiego na temat historii Anunnaki, począwszy od historii Układu Słonecznego, przez historię Anunnaki na ich planecie Nibiru. Przeznaczeniem Anunnaki jest Ziemia a historia Anunnaki rozgrywa się tu, na Ziemi. Tablice zapisane na niebieskim kamieniu lapis lazuli, umieszczono w acacii – drewnianej szkatule obitej z zewnątrz złotem (jak Arka Przymierza) Nie opuszczono ani nie dodano ani jednego słowa. – Tablice The Anunnaki – Zaginiona Księga Enkiego
Niewielki budżet i niezależne studio nie przeszkodziły w tym, by film wyglądał porządnie – na tyle porządnie, by walczyć z blockbusterami i wyjść ze starcia zwycięsko. Przy takich samych dochodach Riddick zarobi na siebie znacznie więcej. Pierwsze minuty filmu to pustynne krajobrazy z filtrem HDR i samotnym Riddickiem walczącym z wygenerowanymi komputerowo kosmicznymi psami i obślizgłymi potworami, które prezentują zaskakująco wysoki poziom. Generalnie w filmie nie ma zbyt wiele tandety. Później pojawiają się łowcy głów i Riddick zaczyna prawdziwe polowanie – akcja nieco spowalnia, ale jest bardziej soczysta i satysfakcjonująca. Średnio wypadło za to zakończenie – przez zbytnią sztampowość i prostotę.
Oparcie gry na motywach kosmicznego handlu i ciekawy model dynamicznych zmian cen towarów stanowi o sile „Gwiezdnego kupca”. Konieczność częstego zerkania do rozmaitych tabel jest przynajmniej częściowo zrekompensowana czytelnym ich rozmieszczeniem na planszy. W chwili pojawienia się w Polsce na przełomie lat osiemdziesiątych i dziewięćdziesiątych „Gwiezdny kupiec” osiągnął niesamowitą popularność. Prawdopodobnie nie byłoby to możliwe, gdyby musiał konkurować z innymi grami ekonomicznymi w rodzaju „Puerto Rico” czy nawet „Osadnikami z Katanu”. W Polsce „Gwiezdny kupiec” otrzymał na starcie spory kredyt zaufania, który zaprocentował, gdy gracze opanowali zasady. Wraz z „Magią i mieczem” stanowi sztandarowy tandem gier planszowych z minionego okresu.
W ogóle wielkim zbawieniem losu dla Encore było to, że nie trzeba było z nikim konkurować.
Dobierali się do tego tunelu w kwietniu tego roku. Według naukowców z INAH, tunel odkryty pod Świątynią Quetzalcoatla o kształcie piramidy może prowadzić do ceremonialnej komnaty sprzed 2000 lat, w której miejscowym dygnitarzom nadawano ich tytuły, lub też ich pochowano. Urządzenie o nazwie Tlaloc II-TC jest robotem złożonym z trzech niezależnych mechanizmów, z których pierwszy jest pojazdem transportowym o długości około 1 metra. Pozostałe dwa mechanizmy to ramiona robocze, które w razie potrzeby mogą być odrzucone, służące do usuwania przeszkód na drodze robota.
Co się wydarzyło od tamtego czasu, serwisy milczą.
Tylko dlaczego krzyczą za ten komiks 100 złotych?
Patrzę na te rysunki i jestem w szoku. George Lucas zapomniał uwzględnić RMcQ jak współtwórcę scenariusza! Ten facet zwizualizował całe SW!
Był też remake Invaders from Mars pod batutą samego Tobiego Hoopera!!
Jak zobaczyłem ten screen to od razu przypomniał mi się Saboteur, w którego grałem u znajomego na komputerze Amstrad. Monitor monochromatyczny świecił na zielono po oczach. Ptyś w szklance, guma Turbo w zębach i jazda!
Mój kumpel też miał Amstrada, ale niestety ciągle był problem z softem! W ogóle był to dość nietypowy komputer, bardzo popularny we Francji (skąd go ściągnął pracujący w LOT ojciec kumpla), ale w Polsce raczej upośledzony. Saboteura też pamiętam z CPC464, dodatkowo grywaliśmy w Dun Darach i Way of the Tiger. Jedyny w naszej okolicy sprzedawca softu na Amstrada mieścił się na pierwszym piętrze Hali Mirowskiej. Inne „laboratoria komputerowe” nie obsługiwały tego formatu ;O
Zapewne wielu osobom wyda się to śmieszne, ale za alergie, w dużym uproszczeniu, odpowiedzialny jest…feminizm.
Pod wpływem obsesji na punkcie wyglądu i higieny idących przecież głównie z kobiecej strony dziś nawet mężczyźni biorą prysznic dwa razy dziennie, wcierają w siebie niezliczone ilości upiększających, uwonniających i ogólnie „ubogacających” organizm specyfików, które to czynności niszczą naturalną florę bakteryjną obecną na skórze oraz podrażniają organizm. Dodajmy do tego rosnącą w cywilizowanych społeczeństwach niechęć do kontaktu dzieci z „żywym światem”, rozumianym jako łażenie po drzewach, zabawę ze zwierzętami, brudzenie się w piaskownicy, ogólne pocenie się itd. Wszystko to jest naturalne środowisko, w którym żyliśmy przez lata, nagle z tajemniczych przyczyn okazuje się być wrogim dla przyszłych pokoleń.
Skupiając się zbyt mocno na glutenie i tym podobnych substancjach nie zapominajmy więc, że niebezpieczeństwa „cywilizacyjne” czyhają nie tylko w naszym przewodzie pokarmowym, ale i na zewnątrz…
Już o tym chyba pisałem pod jakimś artykułem, ale samoświadomość, czy też myślenie w ogóle nie różni się specjalnie od, za przeproszeniem, wydalania. Samoświadomość to po prostu wysoce skomplikowany stan złożoności zamkniętego CZYSTO FIZYCZNEGO układu, który to stan skomplikowania jest tak wysoki, że układ zaczyna działać na zasadzie olbrzymiego fraktala. Nie ma tu żadnych transcendencji, żadnych „poza”, to jest filozoficzna nowomowa, której wybitnie nie lubię i którą przy sposobnej okazji zawsze staram się skrytykować… 🙂
Już samo określenie „czysto fizycznego” jest warte zastanowienia. Czym jest fizyczność? Nauka określa materię jako formę energii. Definicji energii, która uchwyciła by jej fenomen niestety brak. Nauka nie potrafi powiedzieć czym jest w istocie energia. Nie pamiętam kto powiedział te słowa, ale to jeden z czołowych wpsółtwórców teorii informacji – „Nauka nigdy nie wytłumaczy czym są badane zjawiska, a jedynie jak przebiegają”. Piszę to, bo mi te słowa dużo wyjaśniły jeśli chodzi o możliwości nauki do odpowiedzi na egzystencjale pytania. Kiedyś miałem taką myśl, że ludzie są jak odiorniki telewizyjne. To co bada nauka to budowa zewnętrzna i wewnętrzna tych odbiorników. Niektóre modele są lepsze inne gorsze, mogą się psuć i obraz może zanikać (jak demencja :)). Jednak to co sprawia że odbiornik telewizyjny jest tym czym jest to zdolność odbierania fal elektomagnetycznych, które niosą w sobie informację. Czyli tak zwane kanały telewizyjne. Trochę jak duch święty (to taki żart ;)). W każdym bądź razie myślę, że to że nasza świadomość przejawia się poprzez mózg nie jest dowodem, że świadomość jest ograniczona do tej naszej puszki, czaszki. Poza tym mówienie że świadomość jest wynikiem skomplikowanego systemu połączeń materii jakim jest mózg też niczego nie ujmuje duchowości, ponieważ jak na początku wspomniałem pojęcie materi nie jest wcale takie znowu „materialne” ;).
Pozdrawiam 🙂
Literówka w tytule. =]
Już pożarta. Dzięki!
to nie kontynuacja sagi, ani nie bedzie to prequel to calkiem nowa historia, ktora ma miejsce czasowo i lokalizacyjnie gdzies w czasie trwania historii z calej sagi, jako dodatkowy watek, wiec w zasadzie Sapkowski dotrzymal slowa
To faktycznie nie był skok na kasę. Sapek zapewne sporo kasy dostał od CD Projekt za nabycie dożywotnich i wyłącznych praw do gier, komiksów i planszôwek.
Jest taka piosenka nagrana m.in. przez Glenn Miller Orchestra czy Andrews Sisters, zatytułowana „Pennsylvania Six-Five Thousand”. 6-5000 to najdłużej działający numer telefoniczny w Nowym Jorku, należący do Hotelu Pennsylvania. Jego zapis wywodzi się z lat 30-tych. Większe centrale miały swoje nazwy, a pierwsze dwie litery odpowiadały cyfrom identyfikującym centralę. Ponieważ połączenia były realizowane przez telefonistki, po usłyszeniu Pennsylvania wiedziała ona, że rozmowa będzie do centrali o numerze 73 (P to 7, E to 3 – można sprawdzić na klawiaturze swojego telefonu). Zapis takiego numeru w książce telefonicznej mógł wyglądać tak: Pennsylvania 6-5000. W latach 30-tych i 40-tych w Cafe Rouge mieszczącej się we wspomnianym hotelu grało wiele jazzowych i swingowych bandów. Aż któregoś dnia Jerry Gray napisał muzykę, słowa dodał Carl Sigman i stworzyli przebój o numerze telefonicznym w hotelu. Dzięki tej piosence numer stał się nieśmiertelny, choć dzisiaj wydłużył się do postaci 212-736-5000. Przez wiele lat po dodzwonieniu się na niego w oczekiwaniu na operatora grana była piosenka w wykonaniu Glenn Miller Orchestra, ale podobno już tak nie jest. Może warto sprawdzić? 😉
Zobaczcie kiedy Anneliese została opętana, a kiedy na ekrany wszedł na ekrany Egzorcysta Williama Friedkina. Zabrzęczał dzwoneczek? Nigdzie nie widziałem informacji o tym czy Anneliese widziała ten film, ale zbieżność jest wymowna. To byłby ciekawy casus na temat do dyskusji o tym jak film może w dramatyczny sposób wpłynąć na ludzkie życie.
Opętanie wydarzyło się wcześniej niż film. To film został wykreowany na bazie wydarzeń które miały miejsce.
To fakt, Egzorcystę (książkę) William Peter Blatty napisał w 1971, dwa lata później powstał na jej podstawie film. Opętanie Anneliese zaczęło się kilka lat wcześniej. Natomiast nie jest tak, że Blatty oparł swoją historię na casusie Anneliese. Oparł ją na przypadku opętania, który wydarzył się w Stanach pod koniec lat czterdziestych.
Miałem na myśli inny film, ale dzięki za poprawkę.
Teraz jest wszystko jasne.
A propos telefonów w Warszawie, to moja historia jest taka. Do końca lat 70-tych mieszkałem w starej kamienicy na Mokotowie przy ul. Dolnej. Bez telefonu. Od podstawówki przeprowadziłem się na nowe osiedle przy Górczewskiej, a na Mokotowie zaczęli wtedy montować telefony i moja babcia taki dostała. U nas na osiedlu były automaty w niektórych klatkach schodowych, ale często nie działały. Kiedy na początku lat 90-tych się wyprowadziłem, zaczęli montować telefony w mieszkaniach. Wtedy mieszkałem znów na Mokotowie, ale przy Al. Lotników. Bez telefonu oczywiście. Biegałem do najbliższego automatu przy sklepie albo na stacji metra. Kiedy się wyprowadzałem… zaczęli montować telefony w mieszkaniach. Dziś mieszkam na wsi 40km od centrum stolicy. W okolicy funkcjonuje telefon radiowy TP marnej jakości, a stacjonarny „po kablu” może założą, może nie. Można by się zastanawiać po co dziś stacjonarny, ale jakość sygnału komórkowego jest tak beznadziejna, że ja się nie zastanawiam. Wiem też, że kolega na Ursynowie założył stacjonarny, bo w nowym bloku nie odbierają komórkowe. A w głowie brzmi „Pennsylvania six five oh oh oh”. Który to był rok? 1940? 🙂
Feist nie jest zapewne grafomanem, natomiast jego powieści rzeczywiście są klepaniem utartych schematów, ale to samo można powiedzieć o całym gatunku fantasy. Dowcip polega na tym, że nawet najgorszy kicz literacki da się przełożyć na fantastyczną grę komputerową, ponieważ operuje ona inną estetyką niż literatura; zaryzykowałbym tezę, że kicz jest wręcz wymarzoną pożywką dla gier.
W podobnym duchu utrzymane są eksperymenty z „gumową dłonią”. Kładziemy obie ręce na blacie stołu, prawą przesuwamy w bok a po jej lewej stronie stawiamy jakiś duży atlas albo słownik tak żeby nie było widać naszej „właściwej” ręki. Tam gdzie była przed chwilą kładziemy jej wierną atrapę. Teraz prosimy osobę naprzeciwko o pogłaskanie nas atrapie, po chwili wyda nam się, że atrapa jest naszą ręką. Co najciekawsze, kiedy świadomość, że atrapa jest ręką dotrze do mózgu temperatura w prawdziwej dłoni zaczyna spadać, co świadczy o tym, że mózg zaczyna się „odcinać” od rzekomo martwego organu, którego „nie widzi”.
Takie doświadczenia przeprowadzał pan o wdzięcznym nazwisku Vilayanur Subramanian Ramachandran, który, swoją drogą, jest jednym z pionierów w tej dziedzinie. Z tego co pamiętam te sprawy z ołówkiem i dotykaniem pleców wymyślił właśnie on, choć realizował je w prostszy sposób – za pomocą lustra i palca, Ehrsson jedynie eksperymentuje z nowoczesnymi technologiami. =)
Właściwie można się z tym zgodzić. Zobacz – z dobrej literatury wychodzą takie gnioty jak komputerowi Władcy Pierścieni z przyległościami. Prawdopodobnie jest tak, że takie dzieła nie zostawiają już wiele miejsce dla interaktywnej przestrzeni, bo wszystko jest w nich ułożone i spójne. Film będący wiernym przedstawieniem z tego wyjdzie, gra już nie. W rozklekotanym, niespójnym kiczu jest tyle luk i przestrzeni, że dobra gra znajdzie w nich dla siebie miejsce 😉
Telekomuna ciągle żywa? 🙂 Za komuny nawet gdy w danym rejonie były dostępne telefony stacjonarne, a ty też chciałeś takowy mieć, trzeba było złożyć specjalny wniosek, który był rozpatrywany… 15 a w najlepszym razie 10 lat. Moi rodzice właśnie tyle czekali na własny numer. Załapałem się na ten luksus, a że właśnie wchodził Internet, suto korzystałem z połączenia 0202122 (?). Rachunki w szczytowym momencie przychodziły na 600 zeta miesięcznie.
Astana stała się mekką satanistów. Jeśli ktokolwiek ma wątpliwości co do symboli jakie zawarte są w „piramidzie pokoju”, ten nie rozumie czym jest mit Illuminatów i całkiem realna Kabała.
Bela Lugosi. Zakochałam się w tym aktorze. Jest on odtwórcą tytułowej roli, oczywiście. Spójrzcie na jego twarz! Dość komiczny z dzisiejszego punktu widzenia efekt dawały światła walące mu prosto po oczach w momencie zbliżeń, ale to, jak on gra twarzą, jest zachwycające. I nie tylko twarzą, również głosem i gestem. Jego charakterystyczna peleryna i to, co z nią robi, bardzo się kojarzą z wizerunkiem Draculi.
Ciekawy byłaby pomysł pamięci genetycznej jaką zaprezentował Frank Herbert w swojej sadze Diuna, ale obecna biologia molekularna raczej nie daje złudzeń co do tego za bardzo (mimo śmieciowego DNA itp.), chyba że występują jakieś zjawiska na (kwantowym?) poziomie fizycznym, o których nie mamy na razie zielonego pojęcia (czego oczywiście nie można wykluczyć). Z punktu widzenia ewolucjonizmu, gdyby coś takiego było fizycznie możliwe na jakimś bliżej niesprecyzowanym nośniku informacji w każdej komórce (pamięć genetyczna – w sensie zapisu pamięci doświadczeń, a nie kodu genetycznego jako takiego), to dawałoby potomkom niewątpliwe korzyści, jeśli chodzi o przetrwanie i przekazanie genów. W tym sensie taka pamięć by niosła strzępki informacji o wszystkich naszych przodkach, także zwierzęcych i jednokomórkowych. Tak jak już jednak napisałem, biologia molekularna obecnie w żaden sposób czegoś takiego nie może potwierdzić, choć prężnie rozwija się dziedzina zwana epigenetyką, związana z przekazywaniem informacji objawiającej się w fenotypie poza standardowym kodem genetycznym, więc może tu jest pole do działań dla naukowców? 🙂
Ponieważ źródłem energii Voyagera jest radioizotopowy generator termoelektryczny, bardzo łatwo przewidzieć na jak długo starczy jeszcze energii, jeśli nic się nie zepsuje. Co 88 lat generator ten wytwarza o połowę mniej ciepła i energii, stąd wiadomo że statek straci większość funkcji w okolicach roku 2020, natomiast ostatnie urządzenie na jego pokładzie zostanie zdalnie wyłączone około roku 2025, czyli 48 lat po starcie misji.
Przez kolejne lata generator nadal będzie wytwarzał ciepło, ale już zbyt mało, aby generować wystarczającą ilość energii dla statku. Sonda będzie coraz zimniejsza, aż w końcu przestanie generować jakiekolwiek ciepło i w takim stanie pozostanie do końca swych dni, nieustannie oddalając się od naszego systemu gwiezdnego.
Gdy wszystko ochłodziło się na tyle, aby promieniowanie mogło swobodnie się rozprzestrzeniać, Wszechświat wydał z siebie pierwotny krzyk, który słyszymy do dziś, dobiegający z każdego punktu na niebie. Krzyk ten, to mikrofalowe promieniowanie tła, dochodzące zewsząd. Badanie mikrofalowego promieniowania tła jest niezwykle istotne dla poznania wczesnych etapów ewolucji Wszechświata, bo jest to bardzo dobre, rzeczywiste źródło jakie możemy na własne oczy zobaczyć i konfrontować z nim hipotezy i modele matematyczne. Czy nie byłoby więc idealnie zrobić zdjęcie całego nieba, jeśli promieniowanie to dobiega zewsząd i zobaczyć jak TO wygląda w całości? Tego zadania podjęła się między innymi sonda Planck w 2010 roku.
Wielki Wybuch jest WSZĘDZIE. My jesteśmy jego częścią i jest nią każde inne miejsce we Wszechświecie. Klucz do zrozumienia tego zadziwiającego faktu, tkwi w tym, że nie należy rozumieć „Wielkiego Wybuchu” jako wybuchu. Należy sobie uświadomić, że cały Wszechświat i cała przestrzeń, które obserwujemy znajdowały się w jednym małym punkcie a punkt ten po prostu urósł. Skoro każde miejsce we Wszechświecie, było kiedyś wewnątrz tej jednej potwornej super-osobliwości, a poza nią nie istniała ani przestrzeń ani czas, to wszystkie te miejsca naraz są Wielkim Wybuchem.
Nie wiadomo czy w jednym punkcie, czy w jakimś obszarze.
Istnieje teoria, która zakłada, że czas nie jest żadnym czasem tylko po prostu matematycznym wymiarem, który pasuje ładnie do równań, ale nijak się nie przekłada na intuicję. W potocznym rozumieniu czas to po prostu następstwo zdarzeń. Natomiast w koncepcji czasu jako wymiaru przestrzennego następstwo zdarzeń już nie istnieje, innymi słowy jakkolwiek trudno to zrozumieć, wszystko dzieje się w tym samym momencie a zmiany dokonują się jedynie w przestrzeni.
To, że wierzymy iż Wszechświat miał jakiś początek może też wynikać z naszego błędnego założenia iż w ogóle istnieją jakieś początki i jakieś końce. Ludzki język bardzo łatwo tworzy wyrazy przeciwstawne, np. ciepło-zimno. Dowcip polega na tym, że nic nie jest tak naprawdę absolutnie ciepłe ani zimne, a Wszechświat jest pewnym kontinuum, nie opartym na językowych przeciwieństwach. Np. śnieg dla misia polarnego jest zapewne neutralny. Śnieg jest więc zimny jedynie relatywnie, jest po prostu śniegiem a nie przeciwieństwem, dajmy na to Słońca.
Na tej samej zasadzie ludzie nauczyli się postrzegać oraz nazywać zmiany w otoczeniu. Jeżeli zaszła zmiana automatycznie kreujemy przeciwieństwo wcześniej-później. Pytanie czy ta zmiana rzeczywiście odbywa się w czasie, czymkolwiek on jest. Moim skromnym hipotetycznym zdaniem niekoniecznie. Wszelakie zdarzenia mogą być po prostu fluktuacjami gęstości materii, ale odbywającymi się „poziomo”, a nie na strzałce czasu.
Podsumowując, Wszechświat nie będzie miał żadnego końca… 😉
Był Draculą tylko wtedy gdy pozwalali na to widzowie. Gdy ich łaskawość prysła, Bela stał się żałosny. Przykro patrzeć jak uwija się u Wooda i pokrzykuje BEWAAAARE, a potem naśladuje gesty wampira.
Maniaca pamiętam z czasów VHS. Obłąkana gra Spinella była do przełknięcia, ale amatorski sposób realizacji już nie. Dziś tego filmu nikt by raczej nie zdołał obejrzeć.
Piosenka tytułowa jednak była super.
Pamiętam jak krytycy jarali się Memento tylko na zasadzie ” o, fajny film bo puszczony od tyłu”. Mnie nudził tak samo jak wcześniejsze, czarno białe i bardzo rzekomo kultowe Following.
Helikopterem wleciano na wierzchołek Mount Everestu już w 2005 roku. Zachowała się pełna relacja z tej eskapady: http://www.youtube.com/watch?v=Y3Bx7NyUdRM
Po błyskawicznym przebrnięciu przez jakieś 100 stron, zacząłem sobie przypominać za co ceniłem sagę o Wiedźminie. Trochę obawiałem się tej książki, że popsuje mi dobre wspomnienia, ale końcowe wrażenie było bardzo dobre. Jasne, tej części mogłoby nie być, była niepotrzebna, ale przyjemnie było przypomnieć sobie stare postacie i świat (tym bardziej, że nigdy nie czytam książek więcej niż raz 🙂 .
Może człowiek pierwotny zawracał sobie tym głowę, tylko akurat nie umiał zbudować piramid. Pamiętaj, że religia była potrzebna do utrzymania w spoistości dużej cywilizacji, a więc jak się pojawiły duże cywilizacje, musiały się pojawić „widoczne” przejawy łaski bogów. Dwudziestu jaskiniowców wybiera na przywódcę po prostu najsilniejszego (lub najsprytniejszego). W 100-tysięcznym organizmie musi już działać jakiś „palec boży” legitymizujący władzę i jej zalecenia.
Zgoda. Pytanie tylko czy oni sobie wymyślili tych bogów, czy coś słyszeli o ich istnieniu. Marcin – nie ma co ironizować. Jasne, że nie pisali, ale potrafili budować oraz na przykład robić rysunki naskalne. Ta kultura, podobnie jak kilka innych, w okolicach wspomnianego roku zniknęła nie pozostawiwszy po sobie żadnego istotniejszego dziedzictwa i faktycznie można ją określić mianem ludu prymitywnego. A tymczasem na terenie obecnej Boliwii prawdopodobnie już w tym samym czasie inna kultura, po której nie zostały już dziś prawie żadne ślady, przygotowywała się do zbudowania na wysokości 4000 m npm Tiwanaku, miejsca mogącego się równać z Gizą. Kulturą Egiptu interesowałem się kiedyś bardzo mocno i pamiętam, że nawet oficjalne źródła podają, że pojawiła się ona nad Nilem w sposób „zaskakująco nagły”. Bez korzeni, a z know how o który nie można by podejrzewać wielu innych równolegle istniejących ludów. Oczywiście, dla ciebie i śpiących w swych barłogach sceptyków nie ma nic zastanawiającego w zbieżności czasowej w jakiej w kilku różnych miejscach pojawiły się nagle rozwinięte kultury, podczas gdy wcześniej przez dziesiątki tysięcy lat panował zastój i prymitywizm. Ot tak, po prostu słoneczko doświetliło im mózgi i nagle zaczęli inaczej funkcjonować. Gratuluję i nie przeszkadzam w tym słodkim trwaniu.
Ale wymyślanie bogów idzie wszędzie według tego samego schematu – ktoś musi spuszczać deszcz, choroby, walić piorunem, decydować, czy uda się polowanie itp. Stąd w logicznym rozumowaniu bogowie z różnych cywilizacji mają dużo wspólnego jako konstruowani według podobnego przepisu.
W przypadku piramid odpowiedź jest dosyć prosta. Okazywanie wielkości najłatwiej osiągnąć przez stworzenie czegoś wielkiego. A z architektonicznego punktu widzenia najprostsze jest postawienie konstrukcji zwężającej się ku górze – nie ma obaw, że się zawali, nie trzeba żadnych obliczeń i skomplikowanych maszyn. Wystarczą niewolnicy i drewniane belki do toczenia bloków skalnych. Poza tym taka konstrukcja umożliwia łatwe, i dosyć oczywiste, oddzielenie sacrum od profanum. Idąc dalej. Ewentualne wątpliwości co do zbieżności można stosunkowo łatwo rozjaśnić (nie rozwiązać) naturą człowieka, tożsamą w pewnych okolicznościach (np. ludy wyspiarskie zawsze będą budowały łodzie i się przemieszczały nimi). Skoro już zaczęła powstawać cywilizacja – stałe osady zamieniały się w miasta, a te pozwalały czy wręcz zmuszały do wyłonienia się przywódców politycznych, wojskowych i religijnych (najczęściej w jednej osobie, bo tak w końcu najprościej – prawda?), ale pozwalały także odciążyć głowę człowieka myślą o tym co jutro upoluje i zająć się filozofią, teologią oraz sztuką. Stąd coraz śmielsze konstrukcje, stąd potrzeba wzniesienia czegoś wielkiego, godnego władcy czy bóstwa. Pisząc 'potrzeba’ mam na myśli zarówno ludzką kreatywność, jak i próżność (głównie władców). Odpowiedz za to na pytanie czemu wizerunki bogów mezoamerykańskich, egipskich, hinduskich czy zachodnioazjatyckich są tak diametralnie różne? I zastanawia mnie w takim razie jakie jest wg Ciebie wyjaśnienie tej zbieżności .
Jestem zwolennikiem teorii o pochodzeniu cywilizacji z jednego pnia. Żeby było jasne – dam się przekonać racjonalnymi argumentami, że może być inaczej. Tymczasem jednak ta wersja wydaje mi się najbardziej logiczna, podobnie jak np. to, że do Kennedy’ego walił więcej niż jeden strzelec. W tym kontekście twoje pytanie jest faktycznie trudne. Pomyślmy. Wizerunki są faktycznie różne. Istota wielu z tych bogów jest podobna (choćby to, że pochodzą z gwiazd). Wydaje mi się, że to może być trochę tak jak z wizjami szatana w sztuce. Minęło 2000 lat z lekkim okładem, a jedni widzą go jako kudłatego satyra z rogami, a inni jako pięknego blondyna z błękitnymi oczami, natomiast wszyscy są zgodni co do tego, że jest on złem wcielonym. Mówimy oczywiście o rozwoju mitu, ale przecież i sami bogowie, jeśli nawet przyjąć, że kiedyś istnieli w formie materialnej, przez tysiące lat stali się mitem. Myślę więc sobie, że można przyjąć iż przez kilka tysięcy lat cywilizacje poszły w odrębnych kierunkach, nieco inaczej wyobrażając sobie stare wierzenia. Nie zgodzę się z twoim twierdzeniem, że to były „diametralnie różne” wizerunki. No bo zobacz: bogowie Egiptu czy Mezoameryki głowy mieli duże i raczej nieludzkie. Wirakocza przypominał słońce, Quetzalcoatl był jakiś taki smokowaty, Set miał głowę drapieżnika. Większość z nich to jakieś pieprzone potwory. Najbardziej ludzcy byli bogowie sumeryjscy. Enki czy Marduk wręcz przypominali ludzi. Są zarazem najstarszymi chronologicznie bóstwami. Jestem w stanie wyobrazić sobie, że te pierwotne wizerunki z czasem stały się nieco zmodyfikowane dodawaniem im cech nieludzkich. Ale mówię, to tak sobie myślę na gorąco.
Dla mnie rzeczą, od której zaczęły się wszelkie wątpliwości, jest Wielka Piramida. Wszystko co o niej wiem, a także co czułem będąc w jej środku, przekonuje mnie, że nie wybudował jej Cheops. Implikacje takiego stanowiska doprowadzają cię do Atlantydy czy jakbyś chciał nazywać ową kolebkę nowoczesnej cywilizacji. Czy maczali w tym palce ludkowie w błyszczących, srebrnych statkach kosmicznych? Tego nie wiem, nie wie tego nikt. Ale a priori nie wykluczam, że tak mogło być i że pewnego dnia zostanie na to znaleziony dowód. Pytanie tylko czy jego istnienie zostanie podane do powszechnej wiadomości
Jeszcze jedno. Według akademików Cheops postawił swoją piramidę ot, siup, przez dwadzieścia lat. Jego synek, który teoretycznie powinien mieć już opracowany know how, tak sprawnie zbudował swoją piramidę, że dzisiaj zostało z niej rumowisko. Z kolei ojciec, czyli Snofru, mający wielką władzę, zbudował też coś daleko niedoskonałego. Ergo, albo Cheops był niebywałym geniuszem, niemalże bogiem, albo… w co akurat ja wierzę, wykorzystał swoje panowanie do renowacji tego, co stało na Gizie od wielu wieków. Przez renowację rozumiem poprawienie zniszczonych bloków oraz wyłożenie całości licówką, którą trzeba było targać po rampach do góry. Herodot faktycznie wspomina o budowie piramidy. Tyle że nie ma wielkiej sprzeczności między jego relacją a tym co piszę, a poza tym minęło przecież 2000 lat między Cheopsem a Herodotem.
Znamienne jak bardzo współczesne władze Egiptu są oporne jeśli chodzi o eksplorację Wielkiej Piramidy. Jak powiedział Zahi Hawass, „piramidy i Sfinks to dusza Egiptu”. Bardzo marnie by się stało, gdyby okazało się, że zbudował je ktoś inny niż faraon.
W Polsce jest zdaje sie parę milionów grobów wojennych, więc kopania starczy tak pi razy drzwi na jakieś 250 lat. Albo może lepiej szybko obciąć budżet na podobne kompromitacje. Do czego tam doszli z Sikorskim? Że był mężczyzną w średnim wieku? Proponuję kolejne tematy do badań: czy istniała czarna wołga (można zdobyć grant na przesłuchania jakichś 20 milionów rodaków, hurra!) i czy aby Hitler nie żyje sobie spokojnie na jakimś ranczo w Argentynie.
Przestań pisać głupoty, niedouczony gówniarzu!
Ja wiem, że zatwardziałemu realiście trudno jest uwierzyć w cokolwiek co o choćby kąt 20 stopni odbiega od głównego nurtu. Zgoda, tak jest wygodniej. W tym kontekście cieszy mnie (ale też i zaskakuje!), że przynajmniej zgadzasz się, że w słoneczne popołudnie 22 listopada 1963 roku do Kennedy’ego otworzył ogień więcej niż jeden strzelec Co do Sikorskiego – tak, był zamach, powiedział o tym publicznie nawet przewodniczący Trybunału Konstytucyjnego Jerzy Stępień, i zapewniam cię, że decydujący dowód wcześniej czy później się pojawi. Dobrze, że przynajmniej coś się zaczęło dziać w tej sprawie.
Cóż – jak na razie „teoria zamachu” jest wciąż tak samo nieprawdopodobna, jak to, że kosmici wszczepili Sikorskiemu czip, dzięki któremu mogli go kontrolować. zdaje się, że ta szumna ekshumacja niczego nie potwierdziła z teorii pana B. Ale przynajmniej sensacyjny film powstał. Poproszę o wypowiedź p. Stępnia (cytat i źródło), bo pierwsze słyszę. Będziemy wtedy rozmawiać o konkretach. Jak ja lubię taka argumentację – to nic, że nie ma żadnych dowodów, wcześniej czy później się pojawią.
Stępień powiedział to na którejś konferencji prasowej. Padło coś w stylu: „Podobnie jest w przypadku zamachu na Gibraltarze, gdy wszyscy znają prawdę, ale nie mogą jej ujawnić i zapewne nigdy nie ujawnią”. Polecam poczytać na temat 4 lipca 1943 roku, to wówczas siądziemy i podyskutujemy. W przeciwnym przypadku dyskusja wyglądać będzie tak wypowiedzi prof Tebinki, który z maniackim uporem powtarza, że zamachu mnie było, bo to pachnie teorią spiskową, a on w takowe nie wierzy. I tak w kółko Macieja. Facet nic nie wie na ten temat, ale czuje, że zamach jest hipotezą zbyt nieprawdopodobną i samo to stanowi dla niego dobre usprawiedliwienie, żeby wyłączyć mózg i przeobrazić się w katarynkę.
Piotrze, co do czytania – przypuszczam, ze Ty czytałeś na ten temat duzo więcej. spróbuj mnie wiec przekonać. jesli argumenty beda mocne i merytoryczne – pewnie ci sie to uda. Argument „bo Ty nie czytałes książki…” i tu zestaw nazwisk autorów jest absolutnie pomijalny. Jesli rzetelnie w kilku zdaniach streścisz zawartośc tych książek, będzie się mozna spokojnie do tego odnieść, poza moze jakimiś szczególnymi przypadkami typu „czy Iksiński zastosował właściwy warsztat historyczny”, które wymagaja od dyskutantów rzeczywiście fachowej wiedzy przedmiotowej.
W sprawie Ponikiewskiego nie ma za dużo filozofii. Składają się na nią trzy elementy: relacja Ujejskiego, relacja rodziny Ponikiewskiego szukającej śladów w La Linea i wpasowujące się w powyższe wyniki ekshumacji.
To długa sprawa. Zacznę od tego, co mnie w nią wciągnęło. Dodam, że nie jest tak, że wierzę w każdą teorię spiskową. Na przykład za wyjaśnioną uważam sprawę śmierci Hitlera, któraś z sond wyjaśniła już sprawę tzw. marsjańskiej twarzy, Elvis nie żyje, WTC zostało zniszczone przez samoloty z ludźmi, a w Smoleńsku nie było zamachu, a jedynie presja na pilota i żałosna niekompetencja ruskich kontrolerów. Mógłbym wyliczyć jeszcze parę innych spraw, które mnie nie interesują. Z Gibraltarem jest inaczej. Tutaj niemal każdy oficjalny fragment tej historii jest podejrzany, niedopowiedziany. Zacznijmy od najważniejszych faktów. Po pierwsze, Sikorski ginie w momencie wprost idealnym dla wszystkich aliantów. W chwili, gdy zaczął być tykającą bombą, gdy był gotów szantażować Roosevelta ujawnieniem sprawy Katynia, a w USA jesienią 1944 roku szykowały się wybory prezydenckie i głosy Polonii miały okazać się języczkiem u wagi. Dla Stalina to tez świetna rzecz – znika człowiek, który zaczął rozdmuchiwać sprawę katyńską. Dla Churchilla – nie ma nic ważniejszego niż to, by kacapy wzięły się za bary z Hitlerem, oszczędzając brytyjską krew. Wszystko więc, co szkodzi Stalinowi, szkodzi również Brytyjczykom. Ergo, zniknięcie Sikorskiego i zastąpienie go marionetkowym Mikołajczykiem było ulgą dla wszystkich. Sikorski stał się niebezpieczny, bo stać go było na wszystko. Tracił poparcie w polskiej armii i mógł się zdecydować na jakiś szalony gest, otwarte rozgrywanie odkrytej wiosną 1943 roku sprawy katyńskiej. W ciągu kilku miesięcy miały miejsce dwie próby zamachu – na lotnisku w bodaj Montrealu przestały nagle działać silniki i pilot samolotu Sikorskiego tylko cudem zdołał wylądować. Jak to nie zadziałało, tajemnicze siły umieściły na pokładzie samolotu Sikorskiego delikwenta z bombą zapalającą. Samolot by spłonął i spadł do morza. Ślad by nie pozostał. Tyle że ów agent w trakcie lotu albo postanowił żyć, albo zaczęły go dręczyć wyrzuty sumienia. Oderwał kawałki poszycia podłogi, wydłubał bombę i rozmontował. Sikorski nie drążył sprawy. Ów delikwent dwa dni później już nie żył – trafił nagle do szpitala i tam natychmiast zmarł, a akt zgonu zaginął. I potem następuje Gibraltar. Poczytawszy o powyższych faktach, zacząłem sądzić, że jeśli to był wypadek, to rzeczywiście najdziwniejszy na świecie. Człowiek, którego chroniła Ręka Boska ginie w miejscu, gdzie do wody spadały z pasa startowego dziesiątki samolotów i nic się nikomu nie działo. Ginie w przededniu konferencji w Teheranie, gdzie byłby niesamowitym wrzodem na tyłku, gigantyczną przeszkodzą w rokowaniach. Oczywiście, powiesz – przypadek. Taki sam jak to, że Lee Harvey Oswald pierwszym strzałem chybia celu o 20 metrów, a dwie sekundy później trafia w dziesiątkę, czyli w szyję Kennedy’ego. W jeden przypadek może i jestem w stanie uwierzyć, ale w Gibraltarze te przypadki mnożą się jak króliki.
Ustalmy pozycje wyjściowe. Ja wcale nie twierdze, że nikt nie chciał Sikorskiego zabić, ani ze jego smierć nie była nikomu na rekę. Ale dotychczas nie znaleziono żadnych dowodów na hipotezę zamachu! Wszystkie one (hipotezy) sa projekcją róznych osób, która stara sie wytłumaczyć rózne niezrozumiałe czy niewyjasnione szczegóły. Pan Baliszewski np. z emfaza twierdził, ze wszyscy pasażerowie byli juz martwi w chwili startu. mówił to tak przekonująco (podobnie jak Ty teraz), ze w końcu postanowiono o ekshumacji generała – i to, jak pamietam, dwukrotnej. I co? I gucio – okazało się, ze zginął w katastrofie, a nie od trucizny czy kuli. Zreszta ta teza o zamachu jest w jakims stopniu wynikająca z polskich kompleksów typu Chrystus narodów. my jesteśmy tak ważni w świecie i tak niezłomni, ze jedynym sposobem szatana okazuje sie skrytobójstwo…
Patrząc na to na chłodno – to kompletna bzdura. smierć sikorskiego pewnie rzeczywiście była na reke aliantom i Rosjanom, ale tez bez przesady – gdyby nie zginął, wiele by to nie zmieniło. Naprawde, Churchill czy Stalin nie takich ludzi ignorowali. Kiedy wybuchło powstanie warszawskie na przykład, wzruszyli ramionami mimo próśb o pomoc. Stac ich więc było na ignorowanie Sikorskiego i jego próśb o zbadanie Katynia. A mówiąc prościej – przy zamachu na szefa rzadu sojuszniczego ryzyko kompromitacji jest duzo wieksze niz potencjalne zyski. O wiele prosciej dla Anglików np. wesprzeć takich polityków polskich, którzy działaliby zgodnie z ich interesem. Reasumując – do tezy zamachu w G. podchodze tak, jak do religii. Na razie wszystkie racjonalne dowody przemawiaja przeciwko istnieniu bogów. jesli jednak pojawi sie jakiś wiarygodny dowód na ich istnienie – natychmiast zmienie zdanie.
Ciekaw jestem co byś uważał za dowód, że Sikorski zginął w zamachu? Dziura po kuli w głowie? Zeznania świadków, którzy już od dawna nie żyją? Dane z archiwów, które rząd JKM utajnił na 100 lat? Obecny stan wiedzy daje jedynie poszlaki, ale poszlaki przekonujące, że nie działo się tam nic normalnego. I teraz tak – zobacz co się działo ze sprawą Kennedy’ego. Tam jesteśmy znacznie dalej. Tam mamy bowiem film Zaprudera, na którym każdy normalny człowiek widzi, że JFK dostał ostatni strzał z trawiastego pagórka, a nie z tyłu. Widać frunący w górę rozbryzg krwi i chmurkę popiołu z przodu głowy. Ale dla niektórych to ciągle za mało. Oglądałem dokument Discovery, w którym jakiś orangutan przekonywał przez pól godziny, że tak się zachowuje głowa człowieka, do której się strzeli z tyłu. Czyli nie było żadnego spisku, Oswald działał sam. Chcę przez to powiedzieć, że niektórzy ludzie nie przyjmą do wiadomości żadnych dowodów, bo z jakichś powodów nie są w stanie uwierzyć, że spiski jednak czasem mają miejsce.
Wracając do Gibraltaru. W każdej aferze spiskowej jest tak, że równolegle z rzeczywistymi działaniami następuje pozorowana akcja dezinformacyjna. Już w latach 50. CIA odkryła, że jedną z lepszych metod motania tropów jest puszczenie w obieg jakiejś z pozoru sensacyjnej informacji związanej z daną sprawą, by następnie
znaleźć dla niej racjonalne wytłumaczenie. I wówczas pada – no, widzicie, kolejny spiskowy bastion pada. Ile jeszcze trzeba będzie przekonywać, że to nie był spisek? W przypadku JFK mylenie tropów obejmowało wplątanie w akcję mafii (Jack Ruby), zasugerowanie „tropu kubańskiego” (dorabiany życiorys Oswalda), plus niepotrzebne rozdmuchiwanie kilku przypadkowych, nie mających związku ze sprawą wydarzeń (epileptyk na Dealey Plaza czy gość z parasolem, którym rzekomo dał strzelcom sygnał do strzału).
W przypadku Gibraltaru nie było inaczej.Jest w tej układance kilka ślepych tropów, pajęczyna, w którą dał się zamotać na przykład Tadeusz Kisielewski twierdzący pierwotnie, że głównym organizatorem był Stalin. Teraz powoli porzuca tę tezę. Wygląda na to, że prawdziwi organizatorzy zamachu na Gibraltarze świadomie włączyli do tej opowieści wątek sowiecki poprzez ściągnięcie tego dnia na Skałę ambasadora Majskiego. W efekcie żadnej ze stron nie trzeba było potem przekonywać, że sprawa nie może być ujawniona. Trwał wzajemny szach.
Czym najbardziej można przekonać niedowiarków, że to był zamach? Trzy punkty na początek. Skoro to był normalny wypadek, to dlaczego nie istnieją żadne zdjęcia Sikorskiego po śmierci, dlaczego nie przeprowadzono sekcji zwłok, dlaczego znaleziono Sikorskiego w samych majtkach, podkoszulku i jednym bucie? Przecież w interesie Anglików powinno leżeć szybkie wyjaśnienie całej sprawy. A mamy same niejasności. Druga rzecz – pisałem już w innym wątku, że największy w Polsce spec od wypadków lotniczych i aerodynamiki, profesor Maryniak przeprowadził jakieś 15 lat temu symulację tamtego feralnego lotu Liberatora i z całą pewnością ustalił, że samolot wodował, a nie spadł. Znane są parametry typu: wysokość na którą wzniósł się Liberator oraz długość lotu, więc można było przeprowadzić takie badania. Trzecia rzecz, najbardziej sensacyjna i spektakularna, czyli sprawa bransoletki córki Sikorskiego. Miała ją na dłoni 4 lipca około południa, co utrwalono na zdjęciach. Oficjalnie jej ciała nie znaleziono. Ale bransoletka jednak odnalazła się jakiś tydzień później… w hotelu w Kairze. Akurat tam odleciał z Gibraltaru ambasador Majski. Nie ma dobrego rozwiązania tego wątku poza założeniem, że Zofia Leśniowska nie weszła na pokład i została oddana Majskiemu, po czym jako źródło informacji wywieziona poprzez Kair do Moskwy. I w kairskim hotelu, w którym nocował Majski, próbowała dać sygnał, zostawiając bransoletkę. Zwrócę ci uwagę, że wywiady lubiły przejmować wrogie źródła informacji – przykładem amerykańskie służby, które wzięły pod skrzydła kilku nazistowskich zbrodniarzy, w tym najprawdopodobniej samego Himmlera i Waltera Schellenberga. Summa summarum, 4 lipca na Gibraltarze działo się tyle zaskakujących rzeczy, że przyjęcie, iż nastąpił tam spisek jest dla mnie znacznie bardziej naturalne niż trzymanie się jak pijany płotu tezy, że Liberator z Sikorskim jako pierwszy w historii samolot na tamtym lotnisku rozbił się, w efekcie czego wszyscy poza pilotem zginęli. To nawiasem mówiąc kolejny dowcip – słyszałeś kiedyś o katastrofie lotniczej, w której jedynym ocalałym jest pilot, znajdujący się w ciasnej przestrzeni, na samym przodzie impaktu? Powinny zostać z niego strzępy, a on miał jedynie zadrapanie na twarzy. I na deser kolejny żart – ten sam pilot, mimo że nigdy wcześniej tego nie robił, założył przed lotem kamizelkę ratunkową. Dlaczego? Przypadek, oczywiście. I jeszcze jeden przypadek – akurat w tej jednej podróży Sikorskiego nie uczestniczył Józef Retinger, mający dobre dojście do służb brytyjskich późniejszy założyciel Grupy Bilderberg. Ach, zapomniałbym o postaci Ludwika Łubieńskiego, który podpisał akty zgonu osób oficjalnie uznanych za zaginione. A Jan Gralewski? To jest dopiero człowiek-enigma, pod wieloma względami postać podobna do Oswalda. Problem tylko w tym, że 4 lipca na Gibraltarze było co najmniej trzech Janów Gralewskich, a przynajmniej osób podających się za niego.
Piotrze – strzelasz na oslep bez zastanowienia. Przytaczane przez Ciebie argumenty nie sa dowodami czy nawet poszlakami tezy, ze został przeprowadzony zamach. Np. to, ze pilot przezył. rózne rzeczy zdarzają sie w katastrofach – zaleznie np od kata uderzenia i jeszcze miliona innych czynników. Nie znam się na katastrofach lotniczych, ale widziałem juz wypadki drogowe, w których zginęło 10 pasażerów, a kierowca przeżył. I mozesz oczywiscie opowiadac, ze to niemozliwe… Podobnie z resztą argumentów – dlaczego np. nieistnienie zdjęc miałoby świadczyć o zamachu? Kurczę, nie wiem. A z bransoletka to jest troche tak jak z Elvisem – tysiące świadków widziało go po śmierci. Ja nawet gdzieś czytałem, że ktos widział córke generała żywą w Zwiazku Radzieckim w jakimś łagrze. Nawiasem mówiąc – co moze wiedziec córka zabitego generała, co przydałoby sie wywiadowi? No pomysl chwilkę… Zreszta ten argument świadczy akurat przeciwko tezie o zamachu – bo jak profesjonalne słuzby robia zamach, to dbaja o to, żeby nie było żadnych dodatkowych „tajemniczych” okoliczności np. nie porywają jednocześnie nikogo. Także bez sensu byłby udział pilota w spisku – po prostu podkłada sie bombe i wszyscy gina. Po co wtajemniczać kolejną osobę, która do tego ma ryzykować życiem?
No i kto w końcu miałby stać za tymi zamachami? Sowieci jednak nie – jak twierdzisz, bo byłoby to zbyt oczywiste. Brytyjczycy? I dokonuja tego na własnym terytorium pod nadzorem własnych służb specjalnych? Toż musieliby być megaidiotami. Przeciez byliby pierwszym podejrzanym. Polacy? Żart.
Sekcja zwłok wykazała, że Sikorski nie został zastrzelony ani uduszony i że doznał obrażeń głowy, żeber i nóg. Kropka. Pytam – proszę o podanie mi jakiejś innej katastrofy lotniczej, w której zginęli wszyscy pasażerowie, a pilot przeżył. Ironizujesz sobie z córką generała, a nie wiesz najwyraźniej, że ona była jednocześnie jego sekretarzem i powiernicą, przez co wiedziała _wszystko_ to co ojciec. Reszta myśli, które podałeś za bardzo pachnie mi Tebinką, żeby brać je na poważnie. Przewija się w nich domysł: no przecież to bez sensu, żeby robić lipne wodowanie i zabijać Sikorskiego na terytorium UK, lepiej byłoby odpalić bombę nad oceanem. Tymczasem nie jest to bez sensu, wręcz przeciwnie – przeprowadzenie cudzymi rękami zamachu na terytorium, nad którym mamy pełną kontrolę, po czym zasugerowanie winy innych, to całkiem logiczna konstrukcja. Toż pisałem, że próbowano wcześniej dwóch różnych wariantów: zablokowania silnika i bomby na pokładzie. Obie próby zamachu nie wypaliły. Kisielewski szczegółowo to opisuje. Nawiasem mówiąc, Brytyjczycy próbowali w podobny sposób – za pomocą kwasu w silniku – wyeliminować w pewnym momencie De Gaulle’s, tyle że ten kwas zbyt wcześnie przepalił instalację i w efekcie samolot w ogóle nie wystartował. To już oficjalnie podawana informacja, pisze też o tym Kisielewski. Dla ustalenia uwagi, podam w skrócie moim zdaniem najbardziej prawdopodobny scenariusz wydarzeń: organizacja zamachu i ochrona całej operacji – Brytyjczycy, średni szczebel służb specjalnych. Być może Churchill nic o tym nie wiedział albo zapowiedział, że nie chce wiedzieć. Żaden pisemny rozkaz oczywiście nie został wydany. Wykonanie: Polacy pracujący dla służb brytyjskich. Potencjalni kandydaci: Miodoński, Drzewicki, Suchy plus kilka innych nazwisk są opisywani w literaturze. Wszyscy działali w poczuciu, że służą patriotycznemu celowi, bo Sikorski swoją działalnością „niweczył trud wojenny”. Co by mnie przekonało, że zamachu nie było? Zaskoczę cię, bo odpowiedź na to pytanie jest banalna: odtajnienie brytyjskich akt. Pokazanie wszystkich zarekwirowanych zdjęć i filmów kręconych na Skale 5,6 i 7 lipca 1942 roku. Brytyjczycy utajnili to wszystko na równe 100 lat, czyli do czasu, gdy na pewno żaden z uczestników i świadków nie będzie już żył. Dzisiaj żyje jeszcze może ze dwóch Mirandczyków, którzy byli wówczas na Gibraltarze, ale w 2043 roku wszyscy będą już przebywać na łonie Abrahama.
W przypadku Sikorskiego badano jeszcze toksykologie – i wyszło, że nie został otruty. co więcej – jego obrażenia miały byc typowe dla ofiar katastrof komunikacyjnych. teraz dopiero kropka. Pytanie w takim razie: jak go zamordowano? Skoro samolot według ciebie „wodował”, a nie uderzył w wodę, to chyba ktos musiał podejść do niego i walić jego głową w ścianę kabiny, bo innego rozwiązania nie widzę. Jesli chodzi o córke – owszem, była jego sekretarka. Ale to nie oznacza bynajmniej dostepu do wszystkich tajemnic wojskowych, np. plany operacyjne i inne dane wojskowe sa ścisle tajne i do nich jak przypuszczam nie miała dostepu. Argument, ze cos pachnie kims jest oczywiście kompletnie bez sensu w dyskusji, bo nie wnosi niczego istotnego. mógłbym skontrować, ze Twoje tezy „pachną Irvingiem” – tylko co z tego ma wynikać? Ach, bajdełej – pieknie wstawione „dla ustalenia uwagi” – gratulacje!
Jesli chodzi o odtajnienie wszystkich akt – zdziwisz sie, ale jest to dla mnie dokładnie taki sam argument, czyli wtedy mógłbym zmienic zdanie. Ale póki to sie nie stanie – nie ma powodów, zeby uwierzyc w wersje o katastrofie. I tu jest – nawiasem mówiac – główna róznica miedzy naszym mysleniem. Jesli nie ma wiarygodnych dowodów na zamach (a na razie nie ma niczego prócz jakichs niejasności i domysłów), to ja przyjmuję rozwiazanie najprostsze, a Ty – budujesz sobie wersje na podstawie domysłów i ekstrapolacji. To mniej wiecej tak, jakbysmy stojąc na przystanku i nie widząc nadjeźdżającego autobusu snuli przypuszczenia na temat tego, co sie z nim stało. Ja mówie: pewnie sie spóźnia, a Ty – pewnie wybuchła bomba i rozwalili go w zamachu. Oczywiście obie wersje sa mozliwe, ale póki nie ma dowodów na zamach – racjonalnie jest przyjąc tę pierwszą.
A tak nawiasem – utajnianie akt to nie jest jakis szczególny przypadek. Brytyjczycy maja taki, moim zdaniem, bardzo dobry, zwyczaj i stosuja go dosyc często nawet w banalnych tematach. Szkoda, że jest to nieznane w naszym kregu cywilizacyjnym – nie mielibysmy wieloletniej jałowej dyskusji lustracyjnej na przykład. Po prostu – wszystkie akta otwieramy za 50 lat, kiedy juz nikt z ich bohaterów nie zyje – i wtedy wiadomo, ze służą one historykom, a nie bieżącej walce politycznej. no ale cóz – Brytole maja demokrację od 300 lat, my od 20.
Twoją metaforę z autobusem nieco bym zmodyfikował. Stoimy dwie godziny na przystanku i nie nadjeżdża nic. Godzina 17:00, Jerozolimskie, a tu pustka, ani jednego samochodu. Ja na to – zapewne był wypadek i zamknęli ulicę. Ty zaś kpiąco: a tam, wszędzie widzisz spiski, to z całą pewnością przypadek, po prostu nikt nie skręca w Jerozolimskie z Jana Pawła i dlatego są puste. Mniej więcej tak odbieram twoje stanowisko w sprawie Gibraltaru. Co się dokładnie zdarzyło w samolocie, tego oczywiście nie wiem. Nie wiedzą tego badacze, jedynie snują hipotezy, z których część zweryfikowała ekshumacja. Nie jest jednak tak, że Baliszewski – co sugerują niektórzy – to oszołom. Człowiek poświęcił 15 lat życia na badanie sprawy, ma największe spośród historyków archiwum na temat Gibraltaru i wie najwięcej na ten temat.
Pisałem kilkakrotnie, ale najwyraźniej tego nie przyswoiłeś – nie ma jasnego dowodu, że to był zamach, są jedynie poszlaki. Ale też wersja oficjalna nie potrafi wyjaśnić tak wielu aspektów tej historii, że jest moim zdaniem bardziej karkołomna od hipotezy spisku. Mówiąc jeszcze inaczej, nagromadzenie dziwnych wydarzeń w okolicach lipca 1943 roku na Gibraltarze jest tak ogromne, że nawet niedowiarkom powinno dać do myślenia. Jeśli ktoś chce wierzyć, że to był ciąg przypadków, jego sprawa. Dotychczas każdy człowiek, z którym dyskutowałem na ten temat, przyznawał, że „sprawa jest dziwna, aczkolwiek niewyjaśniona”. I zgoda.
Podczas ekshumacji wspomnianej trójki ofiar dowody raczej się nie znajdą. Najprawdopodobniej okaże się, że najbardziej zmasakrowany był Ponikiewski. Według zeznań świadków, wyglądał jak worek kości. ale ciekawe jak to opiszą medycy. Dowód, poza archiwami brytyjskimi, może moim zdaniem spoczywać w mało eksponowanym grobie na Gibraltarze i nazywa się Jan Gralewski. Jeśli okazałoby się – co byłoby zgodne z kilkoma relacjami – że ma kulę w głowie, to stałoby się to samo, co z wersją, że Oswald strzelił 3 razy do JFK ze składnicy książek. Tyle że pisząc o Gralewskim znów bym opisywał konkretne wydarzenia, a ty byś je ripostował czymś w stylu, że mnożę domysły. Więc lepiej rozejdźmy się w pokoju i następnym razem wrócimy do ciekawszych tematów.
Niech więc Ci będzie – sprawa jest dziwna i pewnie nie wszystko w niej zostało wyjaśnione, ale jak sam w końcu przyznałeś – nie ma żadnych dowodów na zamach. Więc póki jakiegoś nie zdobędziesz – sorki, ale nie kupuję „pokręconej” teorii o zamachu, tym bardziej, że ten scenariusz byłby jeszcze dziwniejszy – vide moje pytanie, jak w takim razie Sikorski został zamordowany. Ale przykład z Jerozolimskimi jest błędny, nie zrozumiałeś w ogóle o co w tym chodzi. A chodzi o tzw. „brzytwę Ockhama”. Tłumaczę jeszcze raz: jeśli mamy do czynienia z dwoma możliwymi wyjaśnieniami pewnego zjawiska – prostszym, częściej wystepującym i drugim – bardziej skomplikowanym, które występuje rzadziej oraz jeśli nie ma żadnych dowodów, które wskazywałyby bezpośrednio na to drugie, to przyjmujemy rozwiązanie pierwsze. Dlatego jak idziesz do lekarza z katarem i gorączką, to przepisuje Ci aspirynę, a nie podejrzewa o HIV, który też może dawać takie objawy. Autobusy zazwyczaj nie przyjeźdżają, bo się spóźniają, a nie dlatego, że ktoś robi na nie zamach. Natomiast w Twoim przykładzie jest inaczej – zamknięcie ulicy jest właśnie tym prostszym rozwiązaniem, prostszą przyczyną, że od 2 godzin żaden pojazd nie jedzie Jerozolimskimi. Dlatego w opisanej przez Ciebie sytuacji wybrałbym dokładnie to samo uzasadnienie, co Ty.
Skoro zaczynasz mnie pouczać czym jest brzytwa Ockhama, to niechybny sygnał, że należy się ewakuować z tej dyskusji.
Ależ pouczam Cię tylko i wyłącznie z jednego powodu – ponieważ nie stosujesz tej zasady w swoim rozumowaniu.
Z biegiem czasu zwiększało się zrozumienie procesów zachodzących we wnętrzu pasów. Początkowo uważano, że pasy Van Allena są czymś stałymi raczej niezmiennym, ale obecnie nowoczesna nauka wie już, że było to błędne założenie, bo pasy radiacyjne zmieniają się i to szybko oraz raczej nie osiągają poziomu zrównoważenia sil tam występujących. Od jakiegoś czasu uczeni wiedzieli również, że coś rozpędza cząsteczki wewnątrz pasów. Długo nie było wiadomo co to za proces, dlatego zbudowano dwie sondy badawcze zwane Van Allen Probes, a ich celem było przelecieć przez ten obszar przestrzeni zbierając jak najwięcej danych.
W atmosferze Marsa odnaleziono znacznie mniejsze ilości metanu niż się spodziewano. To niemałe zaskoczenie dla naukowców, bowiem odkrycie podważa teorię zakładającą istnienie życia na Czerwonej Planecie. Jeszcze kilka lat temu eksperci szacowali, że stężenie tego gazu w atmosferze Marsa jest bardzo wysokie i sięga około 45 części na miliard. Wynik ten wzbudził zainteresowanie naukowców, którzy zaczęli doszukiwać się funkcji biologicznych na powierzchni Czerwonej Planety. Jednakże ostatnie pomiary wykonane przez Curiosity, wskazują na znacznie niższe ilości tego gazu na Marsie.
Koncern Lockheed Martin ujawnił prace nad następcą SR-71 Blackbird. Zwą do „synem Blackbirda” i oznaczają kryptonimem SR-72. Nowa maszyna, oznaczona wstępnie SR-72, ma przełamać obecne bariery w lotnictwie i latać z prędkością hipersoniczną, czyli ponad sześć tysięcy kilometrów na godzinę. Jej zdaniem będzie robić zdjęcia i zrzucać bomby.
Dotąd nie pojawiło się powszechnie przyjęte przez naukowców wyjaśnienie powstawania pioruna kulistego. Dotychczasowe teorie mówiły o promieniowaniu mikrofalowym z chmur burzowych, utleniających się aerozolach (czyli cząsteczkach zawieszonych w powietrzu), energii jądrowej, a nawet ciemnej materii, antymaterii czy czarnych dziurach jako możliwych przyczynach. Naukowiec John Lowke podważa te hipotezy. Od lat 60. prowadzi badania nad piorunami kulistymi. Sam żadnego nie widział, ale rozmawiał z wieloma świadkami tych zjawisk. Teraz twierdzi, że znalazł wyjaśnienie tej meteorologicznej zagadki. Lowke uważa, że piorun kulisty powstaje, kiedy po uderzeniu pioruna strumienie bardzo zagęszczonych jonów zostają zakrzywione i skierowane do ziemi. Efekt przechodzenia takiego pioruna przez szkło badacz tłumaczy tym, że strumień jonów gromadzących się po zewnętrznej stronie szkła wpływa na pole elektryczne po drugiej stronie, powodując powstanie kulistego wyładowania. Według Lowke’go piorun kulisty – chociaż kulisty uważany jest za rzadkie zjawisko – w Australii był widziany wiele razy. Naukowiec twierdzi, ze ludzie po prostu nie zawsze zdają sobie sprawę, co to jest, kiedy go zobaczą.
Cztery miliardy lat świetlnych. Na taką długość rozciąga się nowo odkryta grupa kwazarów. Nie dość, że we Wszechświecie nie ma większej struktury, to jeszcze jej istnienia nie przewidywała teoria. Bez wątpienia jest to największa struktura kiedykolwiek widziana we Wszechświecie. Składające się na nią 73 kwazary rozciągają się na cztery miliardy lat świetlnych. Dla porównania – uznawane za największe dotąd grupy kwazarów rozciągają się na 600 mln lat świetlnych, a Droga Mleczna, czyli galaktyka w której żyjemy, jest długa na zaledwie 100 tys. lat świetlnych.
Amerykański statek towarowy Cygnus musiał ostatnio opóźnić cumowanie do Międzynarodowej Stacji Kosmicznej, żeby ustąpić pierwszeństwa rosyjskiemu Sojuzowi wiozącemu astronautów. Ponieważ przybywa prywatnych operatorów usług kosmicznych, w otoczeniu ISS robi się coraz bardziej tłoczno.
Trzeba będzie opracować międzynarodowy regulamin parkowania 😉
Takie ryby pojawiają się na powierzchni w wyniku podziemnego trzęsienia ziemi. Na przykład niedawno plażowicze w Kalifornii wyciągnęli na plażę 5,5-metrowego wstęgora królewskiego. Mówiło się, że takie znalezisko trafia się raz w życiu. Parę dni później woda wyrzuciła na brzeg kolejną rybę-giganta. Naukowcy zwykle prognozują, że może to zwiastować trzęsienie ziemi lub jakieś inne gwałtowne zjawisko.
Pan Kawa nie ma życia jak w Madrycie. Szybownictwo nie jest w naszym kraju dyscypliną zbyt popularną, a co za tym idzie, nie przyciąga dużej uwagi mediów i sponsorów, a każdy start w zawodach, to są koszty liczone w tysiącach złotych. Właśnie problemy finansowe, a nie brak formy czy nieodpowiedni wiek, mogą zmusić Kawę do zakończenia kariery. Kupuje bilety lotnicze za własne środki, udaje się na zawody z okrojonym sprzętem. Ma swojego sponsora, ale po dwóch, trzech startach w sezonie, zaczyna brakować środków na kolejne. To przestaje się kalkulować. Żona go ponoć pyta, po co on to jeszcze robi?
Istnieją aktorzy, których życie oplecione jest taką pajęczyną niedopowiedzeń i plotek że nikt nie wie co jest prawdą a co fałszem wszyscy znają pięć różnych wersji historii. Życie i kariera Beli Lugosiego to właśnie taka biografia. Tak więc zacznijmy od tego, że Bela Lugosi nie był Amerykaninem tylko emigrantem z Węgier. Nie nazywał się wcale Bela Lugosi ale Bela Ferenc Dezso Blasko, nazwisko Lugosi pojawiło się u niego po raz pierwszy jeszcze na Węgrzech kiedy skorzystał z niego jako pseudonimu scenicznego. Wzięło się od miasta Lugoj (w Siedmiogrodzie) gdzie wychował się Bela – należał do 11% mniejszości zamieszkującej to przede wszystkim rumuńskie miasteczko. Jak często w ciężkich czasach bywało włóczył się po całych Węgrzech grywając to tu to tam, aż trafił na deski Węgierskiego Teatru Narodowego. Choć po przyjeździe do Hollywood twierdził, że był jego gwiazdą i podporą biografowie wskazują, że raczej trudno uznać go za gwiazdora. Podobnie jak wielu mieszkańców ówczesnych Austro-Węgier trafił na front pierwszej wojny światowej, którą potem wspominał jako wydarzenie traumatyczne i pozbawione sensu. Kiedy powrócił do grania w Teatrze Narodowym w Budapeszcie dostawał większe role – między innymi Jezusa Chrystusa w Pasji którą w 1917 roku wystawiano w węgierskiej stolicy.
Hipnoza to najczęstsza metoda stosowana w przypadku badań nad reinkarnacją. Wielu badaczy podkreśla, że to właśnie dzięki niej można dowiedzieć jak wyglądało poprzednie życie. Ludzie poddawani hipnozie cofają się do okresu dzieciństwa, a potem do czasu sprzed dzieciństwa, czyli zeszłego życia. Zdarza się, że podają szczegóły, a nawet fakty historyczne, które naprawdę mogły mieć miejsce. Według ostatnich badań, hipnoza wcale nie wykazuje zdarzeń z poprzednich wcieleń. Są to po prostu wspomnienia naszych przodków, które są zapisywane na DNA. Poza tym może być to też uwarunkowane kryptomnezją. To przypominanie sobie, na przykład podczas hipnozy, treści książek, akcji filmów, o których dawno zapomnieliśmy, a jednak trwale zapisały się w naszym mózgu.
Można się spierać o dokładny przebieg ewolucji, ale samej teorii takie znaleziska raczej nie przeczą.
Tak, to jest już praktycznie wyjaśniona sprawa. Odpowiedź przyszła przypadkiem – gdy badacz natknął się on na miejsce kolizji dwóch głazów. Kolizja to w tym przypadku nawet złe słowo, bo kamienie nie zetknęły się ze sobą, lecz w niewielkiej odległości minęły się jakby odpychało je niewidoczne pole. O