Obiegowa legenda kpi z Amerykanów, którzy wyłożyli miliony dolarów na opracowanie długopisu zdolnego pisać w nieważkości, podczas gdy Rosjanie po prostu zabrali ołówek.
To że zwykłe długopisy nie działają w warunkach niskiej grawitacji odkryto na początku załogowych lotów na orbitę w latach 60-tych. Amerykanie też wpadli na to, że można wykorzystać ołówki. Właściwie od ołówków zaczęła się awantura, kiedy wyszło na jaw, że w 1965 roku w misji Gemini 3 astronauci zostali wyposażeni w dwa ołówki kosztujące 128 dolarów sztuka oraz że agencja zakupiła większą partię takich kosmicznie drogich przyborów do pisania. NASA tłumaczyła, że ołówki zostały wykonane z lekkich i wytrzymałych materiałów oraz pogrubione, aby ułatwić pisanie w grubych rękawicach skafandrów ciśnieniowych oraz że zostały wykonane na zamówienie w małej ilości, a nie w wyniku produkcji masowej.
Atmosferę dodatkowo podgrzało inne odkrycie. Astronauci przemycali różne drobiazgi na pokład pierwszych lotów orbitalnych, a to kanapkę, a to pierścionek, a to flagę. Kierownictwo programu kosmicznego przymykało na to oczy, w końcu załoga za każdym razem ryzykowała życie oblatując prototypowe konstrukcje. Podczas lotu Gemini 3 oprócz luksusowych ołówków zamówionych przez NASA, na pokład przemycone zostały cztery zwykłe ołówki, kosztujące wszystkie razem pół dolara. Działały równie dobrze, jak te specjalne. Do obrazy doszła zniewaga, bo te zwykłe ołówki były produkcji japońskiej.
Wykorzystanie ołówka wydaje się sprytnym pomysłem, ale wbrew pozorom poza samą możliwością pisania w nieważkości ma właściwie same wady. Notatki napisane ołówkiem nie są trwałe, można też nimi łatwiej manipulować, zetrzeć, wpisać coś innego. Ołówki się łamią, trzeba je zatemperować, na Ziemi proste, na górze w grubych rękawicach nie tak bardzo. Podczas pisania produktem ubocznym jest pył grafitowy, który może być szkodliwy dla pokładowej elektroniki. Wynalezienie długopisu zdolnego pisać na orbicie nie było ekstrawagancją, było po prostu niezbędne.
Długopis taki wynalazł i opatentował w 1965 roku prywatny przedsiębiorca, Paul Fischer. Pierwszy model nazywał się AG7, literki AG od antygrawitacyjny. Długopis zawierał dwie kluczowe innowacje, nabój z tuszem był pod ciśnieniem, w środku był sprężony azot, który wypychał tusz na zewnątrz oraz specjalna mikstura tuszu, który jest w postaci stałej i zamienia się w ciekłą dopiero przy ruchu kulki przy pisaniu. AG7 był rzeczywiście przyborem do pisania do zadań specjalnych, działa w skrajnych warunkach termicznych, od -35C do +120C, można nim pisać do góry nogami, bez grawitacji, a nawet pod wodą.
Fischer opracował długopis niezależnie, wykładając na to własne pieniądze, a nie na zlecenie agencji. Natomiast NASA otrzymała do testów kosmiczne długopisy, po prawie dwóch latach intensywnego testowania uznała, że spełniają oczekiwania i w 1967 roku zakupiła partię 400 sztuk, po niecałe 3 dolary sztuka. Długopis wykorzystywany był w misjach Apollo oraz Skylab. W 1969 roku długopis Fischera w ilości 100 sztuk zakupili Rosjanie. Długopis AG7 jest w ciągłej sprzedaży do dzisiaj, siła nabywcza dolara już nie taka jak kiedyś, więc teraz trzeba zapłacić 50 dolarów za nowy egzemplarz. Oryginalne długopisy są warte o wiele więcej. Długopis z misji Apollo 17 uzyskał na aukcji cenę blisko 24 tysięcy dolarów!
Sklep internetowy z kosmicznymi długopisami Fischera
Źródło grafiki: amazon.com
„Do obrazy doszła zniewaga” – ładnie ktoś przetłumaczył na żywca tekst angielski, bo to w tym języku występuje takie sformułowanie.
Jeśli ktoś chciałby kupić to ustrojstwo to polecam, rzeczywiście pisze prawie na każdej powierzchni i w każdej pozycji. Ceny też nie są jakieś mocno zaporowe- najtańsze modele zaczynają się od około 39 pln. Można je kupić na cqb.pl 🙂
Pole grawitacyjne ma wpływ na działanie długopisu. Długopis musi być nachylony do prostej łączącej środek pola grawitacyjnego i kulkę długopisu pod kątem mniejszym niż 90 stopni (zakładając, że ułożenie równoległe z liniami pola grawitacyjnego to 0 stopni). W przeciwnym wypadku kulka długopisu nie będzie zwilżana podczas pisania atramentem i po chwili długopis przestanie pisać. W warunkach zerowego przyciągania długopis nie mógłby pisać. Rozwiązaniem jest właśnie opisany w artykule wkład długopisowy zamknięty, nabity jakimś gazem pod odpowiednim ciśnieniem. Wtedy nadciśnienie pełniłoby rolę siły grawitacyjnej – dociskałoby atrament do kulki.