



Trzeciego kwietnia 1856 r. piorun przyczynił się do śmierci 4 tysięcy ludzi na greckiej wyspie Rodos. To najbardziej tragiczna katastrofa spowodowana wyładowaniem elektrycznym.
W połowie XIX wieku Rodos pozostawał pod władaniem Turków osmańskich, wykorzystujących liczący pięćset lat Pałac Wielkich Mistrzów wraz z przyległym kościołem świętego Jana jako ogromny skład amunicji. Jednocześnie mieszkali i przebywali tam ludzie. Gdy do wyspy zaczęła się zbliżać potężna burza, próbowano ją odgonić biciem dzwonów. Nie udało się. Jeden z piorunów uderzył tak nieszczęśliwie, że spowodował pożar na terenie Pałacu. Eksplodowały pierwsze materiały wybuchowe, pociągając za sobą reakcję łańcuchową. Wybuch był tak przepotężny, że z większej części Pałacu została sterta gruzu. Wielka mogiła ludzi, których nie uratowały modlitwy ani huk dzwonów.
W 1911 r. Rodos zostało włączone do terytorium Włoch. Dopiero w latach 30-tych Benito Mussolini kazał odbudować Pałac Wielkich Mistrzów, w zmienionej jednak formie. Budowla stała się popularną atrakcją turystyczną na Rodos (na zdjęciu). I choć wśród kolorowych straganów i odnowionych kamienic nie ma już śladów starej tragedii, kilka tysięcy Greków zamieszkujących obecnie stare miasto na tej wyspie nosi ciągle jeszcze pamięć o diabelskim piorunie.
Źródło grafiki: pixabay.com
Zajrzyj do Sakkary w Egipcie. Jest tam kompleks świątynny mający około dwadzieścia sześć sarkofagów, które są precyzyjnie wykonane z marmuru. Być może nic w tym nadzwyczajnego ale problem rodzi się wtedy gdy zaczniemy myśleć po co i dlaczego ktoś miał by je tam umieszczać zwłaszcza gdy obecnie wszystkie są puste. Ich wielkość z góry mówi o tym, że nie były one przeznaczone dla ludzi. Ich długość jest ponad pięciometrowa a wysokość ponad trzy metrowa. Aby podnieść pokrywę jednego z nich, brak nam we współczesnych czasach narzędzi i technologii aby to uczynić. Ktoś jednak wszystkie je otworzył. Po co?
Jeśli się mieszka na beczce prochu…