





Pięćdziesiątka na karku, wieczna sława twórcy Maniac Mansion i Secret of Monkey Island, nieudana kariera na własny rachunek. Oto Ron Gilbert w pigułce.
W porywie nostalgii warto po latach uruchomić Secret of Monkey Island. W starej wersji czy tej odświeżonej sprzed kilku lat, wszystko jedno. Klimat okrytej gwiaździstym niebem wyspy Melee, to poezja sama w sobie. Znów można gonić za świetlikami w lesie, stać na nabrzeżu wpatrzonym w czerwoną maszynę z grogiem albo po prostu słuchać nieziemskiej muzyki Michaela Landa. Guybrush Threepwood jest tu jak Luke Skywalker wychodzący na Tatooine ku zachodowi dwóch słońc i marzący o podróżach po galaktyce.
Złośliwi mówili, że pomysł na Secret of Monkey Island Gilbert ściągnął z disneyowskich parków tematycznych, ale to bez znaczenia. Robił rzeczy niespotykane wcześniej w grach. Symbolem jego upadku jako twórcy stało się zakończenie sequela Secret of Monkey Island, gdzie Guybrush ściągał maskę kapitanowi LeChuckowi, co było ewidentną, głupią parodią „Powrotu Jedi”. W owym momencie Gilbert zdawał się komunikować, że skończyły mu się oryginalne pomysły. Dzisiaj, gdy na dużych ekranach „Piraci z Karaibów” rozbili bank, zapewne boli go serce. Oczywiście, niczego nie da się tu udowodnić, ale podskórnie czuć mnóstwo podobieństw pomiędzy oboma dziełami. Nie dotyczy to samych bohaterów. Guybrush Threepwood jest trzy razy barwniejszą postacią niż Sparrow z Turnerem razem wzięci.
Ron Gilbert po latach powrócił. W 2013 roku ukazała się jego produkcja, wspaniałe Cave, będące przeglądem klimatów z Maniac Mansion w konwencji platformówki. Gra przeszła bez większego echa. Starym fanom warto ją jednak polecić. Nieco większym sukcesem okazało się Thimbleweed Park, zrealizowane w kwartecie wraz z Garym Winnickiem, Davidem Foxem i Markiem Ferrarim. W tej przygodówce udało się nie tyle nawiązać do dawnych czasów, co za pomocą nowoczesnych środków przekazu w grach opowiedzieć historię w starym stylu. Ciężko to powiedzieć słowami – chodzi o to, że Thimbleweed Park nie tyle imituje albo kopiuje retro, lecz się nim inspiruje, by po nowemu zaserwować kolejną bajkę niekoniecznie dla dzieci. Jest dowodem, że Ron Gilbert próbuje powrócić z Karaibów do współczesnego świata gier.
Oficjalna strona Thimbleweed Park
Źródło grafiki: (C) Piotr Mańkowski
W Boliwii znajdują się najstarsze budowle megalityczne datowane na 17 tys. lat p.n.e., ale mogą liczyć nawet setki tysięcy lat (Poznański). Bloki granitu ważące setki ton przycięte są z wielką precyzją, z kątami prostymi zachodzącymi na siebie i szlifem na powierzchni jakby używano lasery. Posiadają idealnie proste krawędzie i równiuteńko rozmieszczone otwory. Budowle znajdują się nawet na wysokości 4 tys. m. n.p.m., gdzie już nie rosną drzewa, które mogłyby służyć do budowy ramp dla przesuwania tak wielkich i ciężkich bloków. W murach świątyni Tiahuanaco znajdują się rzeźbione głowy przedstawiające nie tylko mieszkańców Ameryki Pd., lecz WSZYSTKIE rasy ludzkie naszej planety, a stela pośrodku dziedzińca – Wirakoczę wyglądem wyraźnie odbiegającego od rasy indiańskiej (posiada wąsy, brodę, których Indianom brak) i raczej przedstawia Sumera z dorzecza Eufratu i Tygrysa.
Miał jeszcze współtworzyć Double Fine Adventure, ale się wymiksował.
Cave to fajna gra, ale w porównaniu z kreatorami mody jak Monkey Island jest to mało dostrzegalny meteor.
Dodam od siebie, że CAVE to nie fajna, lecz cudowna gra, tyle że dla fanów Lucasarts. Mumię pod prysznicem zrozumieją jedynie stare wygi. Młodzież pokręci nosami, że akcji za mało.