




Na czwórkę głównych aktorów w tym filmie przypada sześć Oskarów. Niegdyś ich wspólnego występu nie udźwignąłby żaden budżet, teraz legendy spotykają się w komedii o 70-latkach.
Paczka czterech kolegów z dzieciństwa, Billy (Michael Douglas), Paddy (Robert De Niro), Archie (Morgan Freeman) i Sam (Kevin Kline) spotyka się po 58 latach. Pierwszy z nich, zatwardziały kawaler, majętny człowiek sukcesu zamierza się wreszcie ożenić, przy czym jego wybranka jest o połowę od niego młodsza. Mimo że drogi życiowe paczki rozeszły się, między przyjaciół wkradły się jakieś niesnaski i każdy z nich boryka się na swój sposób z nieubłaganym upływem czasu, postanawiają spotkać się wspólnie jeszcze jeden raz, aby wyprawić Billiemu szalony wieczór kawalerski w Las Vegas.
Nie można odmówić aktorom autoironii i dystansu siebie. W filmie jest scena, w której Billy rozmawia z ojcem przyszłej panny młodej, który jest zauważalnie od niego młodszy. W życiu prywatnym Douglas jest faktycznie starszy od ojca swojej żony, Catherine Zeta-Jones. De Niro gra scenkę w której groźnie mierzy się wzrokiem w lustrze niczym w Taksówkarzu.
Aktorzy odgrywający główne postacie swoje najlepsze lata w szołbiznesie mają za sobą, ależ ile tych lat było. Patrząc na ich twarze siłą rzeczy nasuwają się tytuły filmów, w których grali. Douglas zaczynał od kina akcji – Miłość, szmaragd i krokodyl, najlepsze momenty jego kariery przypadają na przełom lat ’80-tych i ’90-tych, Nagi instynkt, Fatalne zauroczenia, Gra, Upadek. Scena w Upadku kiedy William Foster już mocno wkurzony życiem wchodzi ze strzelbą do baru z fast foodem i prosi o hamburgera takiego jak na zdjęciach, a nie jakąś płaską podeszwę to klasyka.
Takich skojarzeń jest bez liku. Film potrafi rozśmieszyć w sposób zupełnie niewymuszony, pozwala odreagować stresy dnia codziennego, cieszyć się że do tego wieku jeszcze daleko, ale w tle trudno uciec od myśli, że nie tylko gwiazdy ekranu się starzeją i przemijają. Po drugiej stronie, my widzowie też nie stajemy się młodsi.
Źródło grafiki: (C) Piotr Mańkowski
Tagi: filmLast Vegasrecenzja
Necessary cookies are absolutely essential for the website to function properly. This category only includes cookies that ensures basic functionalities and security features of the website. These cookies do not store any personal information.
Any cookies that may not be particularly necessary for the website to function and is used specifically to collect user personal data via analytics, ads, other embedded contents are termed as non-necessary cookies. It is mandatory to procure user consent prior to running these cookies on your website.
W niektórych momentach można mieć wrażenie, że zamiast filmu ogląda się kolorowy teledysk, rodem z MTV. W tle przewijają się typowe imprezowe kawałki muzyczne, po ekranie wesoło pląsają roznegliżowane dziewczyny, a wśród nich oni – panowie po 70-ce, którzy doskonale wpasowują się w cały klimat. Trzeba przyznać, że każdy z aktorów sprawdził się w swej roli i we czwórkę stanowili bardzo zgrany zespół. Osobiście najmniej podobał mi się Michael Douglas, który sprawiał wrażenie, jakby uciekł prosto z planu Wielkiego Liberace. Mocno opalony, ze sztucznie wybielonymi zębami i ponaciąganymi zmarszczkami, przez co nieco odstawał od swoich kolegów. A może to tylko moje subiektywne uczucie i po prostu wciąż widzę w nim wspomnianego Liberace? Musicie sami ocenić. W filmie na całe 10 sekund pojawia się również Weronika Rosati, która wciela się w rolę kelnerki i serwuje naszym bohaterom napoje energetyczne. Wielka szkoda, że zagrała tak nieistotną dla fabuły rolę, ale mimo wszystko miło było zobaczyć ją na ekranie.