



W roku 2025 cały świat ulega globalnej bezpłodności, której przyczyna jest nieznana. Jedyną szansą na stanie się rodzicem zastępczym jest narodowa loteria.
Ostatnie dzieci rodzą się w roku 2019, jest ich dokładnie sześć. Od tego czasu nie ma ani jednych narodzin. Ludzie zostają z dnia na dzień pozbawieni możliwości przetrwania, a populacja żyjących skazana na bezpotomne odejście. Choć naukowcy wszystkich krajów głowią się nad znalezieniem źródła pandemii, przez kolejne sześć lat są bezsilni. Nie wiadomo dlaczego kobiety nie mogą zajść w ciążę, a co gorsza jak znaleźć na to lekarstwo. W roku 2025 pracującej w ośrodku badawczym w USA dr Alison Lennon (Marley Shelton) udaje się zapłodnić in vitro ludzkie komórki jajowe. Rząd USA zastanawia się jak wykorzystać ten przełom dla własnych korzyści, Prezydent postanawia ogłosić narodową loterię, w której setki milionów osób mają szansę stać się rodzicami jednego ze stu embrionów.
Wtedy zaczynają się problemy. Reakcje społeczeństwa na loterię, która miała podbić notowania prezydenta, są mieszane. Część osób chce poczekać, aż znalezione będzie lekarstwo, aby mieć własne dzieci. Wiele uważa ogłoszenie za kłamstwo, jak liczne wcześniejsze matactwa rządu. Inne mocarstwa są zainteresowane pozyskaniem embrionów nie przebierając w środkach w celu zapewnienia przetrwania swoim narodom. W samym rządzie są osoby, które uważają loterię za zbyt frywolne dysponowanie skarbem narodowym. Prym wiedzie tu Darius Hayes (Martin Donovan), zajmujący się kwestiami bezpieczeństwa, pozbawiony wszelkich skrupułów, który najchętniej widziałby wychowanie tych stu dzieci w zamkniętym i strzeżonym ośrodku wojskowym.
Nowy serial ma ciekawy pomysł wyjściowy, troszkę gorzej jest póki co z realizacją. Świat roku 2025 podejrzanie przypomina naszą siermiężną rzeczywistość z roku 2014. Widać drobne akcenty w postaci telefonów i tabletów, jako szklanych tafli czy rowerka treningowego z ekranem projekcyjnym niczym z Seksmisji, natomiast wszystko inne, samochody, domy, stroje, słownictwo, nawet karty SIM są ukazane tak samo jak dzisiaj. Stworzenie iluzji świata przyszłości kosztuje, ale trudno oprzeć się wrażeniu, że tutaj za mało było starań, choćby nawet niskobudżetowych, typu samokierujące samochody, tablice rejestracyjne w postaci zbliżonej do kodów QR, jakichś neologizmów dotyczących zaistniałej sytuacji.
Podbudowa naukowa jest często piętą achillesową produkcji SF, więc nie ma się co czepiać. Trudno zaakceptować jednak jak mały wpływ na świat zdaje się mieć w serialu życie na pożyczonym czasie. Gdyby faktycznie nagle okazało się, że na całym świecie przestają rodzić się dzieci, wydaje się że zmiany byłyby dużo większe. Oznaczałoby to nie mniej, ni więcej, że ludzkość w ciągu mniej niż stu lat przestanie istnieć. Na pewno pojawiłoby się wiele alternatywnych pomysłów jak radzić sobie z sytuacją, od klonowania, poprzez hibernację, sztuczne przedłużanie życia. Nieliczne żyjące dzieci funkcjonowałyby inaczej niż obecnie, nie byłoby chociażby tradycyjnych szkół, a one same otoczone byłyby szczególną ochroną, w sensie dosłownym nawet. Duża część gospodarki by wyparowała, zabawki dla dzieci, pieluchy, kosmetyki, co skutkowałoby zachwianiem ekonomicznym, dużym bezrobociem. Warto byłoby spojrzeć na temat wielowymiarowo, rozwinąć ponad prosty schemat typu mamy sto embrionów i je rozlosujemy.
Źródło grafiki: birdizhaber.com
W Boliwii znajdują się najstarsze budowle megalityczne datowane na 17 tys. lat p.n.e., ale mogą liczyć nawet setki tysięcy lat (Poznański). Bloki granitu ważące setki ton przycięte są z wielką precyzją, z kątami prostymi zachodzącymi na siebie i szlifem na powierzchni jakby używano lasery. Posiadają idealnie proste krawędzie i równiuteńko rozmieszczone otwory. Budowle znajdują się nawet na wysokości 4 tys. m. n.p.m., gdzie już nie rosną drzewa, które mogłyby służyć do budowy ramp dla przesuwania tak wielkich i ciężkich bloków. W murach świątyni Tiahuanaco znajdują się rzeźbione głowy przedstawiające nie tylko mieszkańców Ameryki Pd., lecz WSZYSTKIE rasy ludzkie naszej planety, a stela pośrodku dziedzińca – Wirakoczę wyglądem wyraźnie odbiegającego od rasy indiańskiej (posiada wąsy, brodę, których Indianom brak) i raczej przedstawia Sumera z dorzecza Eufratu i Tygrysa.