Każda branża ma swojego założyciela. Dla świata komputerowej rozrywki w USA kimś takim był Jack Tramiel, w Wielkiej Brytanii – sir Clive Sinclair, zaś w Polsce – Lucjan Wencel.
Ten ostatni to arcyciekawa postać, jednocześnie niedostatecznie w naszym kraju znana. Wszelkie fakty każą go uznawać za ojca chrzestnego polskiej branży gier komputerowych. Urodzony w 1949 r., ukończył fizykę na Uniwersytecie Warszawskim, pracę magisterską zaliczając w ośrodku jądrowym w Świerku. Zaraz po studiach wyjechał na wycieczkę do Londynu. Żeby otrzymać paszport, musiał wpłacić kaucję w wysokości 60 tysięcy złotych, która odpowiadała czteroletniemu kosztowi studiów na UW. Wencel z wycieczki nie powrócił, zdając sobie sprawę, że to nieodwołalna decyzja. Pomijając przepadek kaucji, gdyby po pewnym czasie zechciał jednak wrócić, w Polsce czekałyby go szykana ze strony władz państwowych. Był więc skazany na Zachód. Zaczynał od przysłowiowego zmywaka, ale szybko piął się w górę, zdobywając prace w kolejnych firmach. W 1977 r. osiedlił się w Kalifornii. Jak sam powiada, przez „osiedlenie” rozumiał kupno domu, ożenienie się oraz zdobycie pracy – całkiem nieźle jak na niespełna trzydziestoletniego polskiego emigranta.
Lucjan Wencel opowiedział mi, że do pomysłu założenia własnego przedsiębiorstwa zajmującego się grami komputerowymi dojrzał, pracując jako wolny strzelec oraz konsultant w Atari i Commodore. Uczył się tam i jednocześnie coraz bardziej nabierał ochoty na samodzielną karierę. Tak oto w 1982 r. w kalifornijskim San Jose powstała firma California Dreams. Kalifornijskie sny – oznaczały marzenia chłopaka zza żelaznej kurtyny o nowym, lepszym świecie.
Początkowo California Dreams zajmowała się przygotowywaniem konwersji gier z Apple II na popularne w Stanach C64, a także IBM PC. Były to zlecenia, rzemieślnicza robota, po której nie pozostawał ślad w dołączanych do gier książeczkach. W momencie przejęcia przez Jacka Tramiela Atari Wencel pracował jako programista kompilatora Basic w centrali firmy w kalifornijskim Sunnyvale. Gdy dowiedział się, że nowy szef urodził się w Łodzi, podszedł do niego, przedstawił się i zaproponował, że chciałby sprzedawać w Polsce jego produkty. Tramiel zgodził się i już pod koniec 1985 r. specjalnie stworzona w tym celu firma Logical Design Works zaczęła sprowadzać nad Wisłę pierwsze transporty Atari 800XL, a następnie Atari 65XE (skrót oznaczał XL Expanded – czyli rozszerzoną wersję XL).
Serwisem tych maszyn zajęła się stworzona przez Wencla firma Karen. Nazwę zapożyczył od imienia swojej żony. Firmą na początku kierowała z Warszawy jego matka, Krystyna, gdyż Lucjan Wencel nadal mieszkał w Stanach Zjednoczonych. Działo się to w czasach, gdy w Polsce poza znajdującymi się przeważnie w zakładach pracy ZX Spectrum nie było praktycznie komputerów domowych. Lecz oto nagle do Rubinów, Ametystów i Neptunów zaczęto podłączać kabelki sprzęgające je z biało-czarnymi komputerami z nadrukiem 800XL.
Po podpisaniu umowy z Przedsiębiorstwem Eksportu Wewnętrznego Pewex, którego dyrektorem był w tamtym czasie nie kto inny jak Marian Zacharski, sprzedaż ruszyła z kopyta. Większość polskich graczy w drugiej połowie dekady weszła w posiadanie właśnie Atari, a nie trudno dostępnego, przeważnie importowanego z Niemiec C64. Lucjan Wencel był muszkieterem – i to dosłownie, gdyż najczęściej był ubrany w koszulę z żabotem i z fryzurą à la Gerard Philipe przypominał postać z powieści Dumasa, ale również w przenośni – zdecydował się bowiem wykonać coś, na co nikt inny się nie odważył.
Import do krajów zza żelaznej kurtyny stał się możliwy dzięki zgodzie COCOM (Komitetu Koordynacyjnego Wielostronnej Kontroli Eksportu). Ta powstała po II wojnie światowej międzynarodowa, pozarządowa organizacja zajmowała się m.in. wydawaniem pozwoleń na sprzedaż danego produktu w Polsce czy na Węgrzech. W jej skład wchodziło kilkanaście najbardziej rozwiniętych państw świata, zaś rolę przewodniczącego pełniły rzecz jasna Stany Zjednoczone. Jeśli uznano, że dany produkt ma znaczenie strategiczne, jego sprzedaż za żelazną kurtyną była zakazywana. Komputery ośmiobitowe zostały odblokowane właśnie w 1985 r. Atari ST musiało poczekać nieco dłużej.
Źródło grafiki: (C) Piotr Mańkowski
Komputery Atari zawitały do Polski w 1985 roku, sprowadzane głównie przez Pewex i Baltonę; ma się rozumieć były dostępne także na giełdzie. Zostały bardzo dobrze przyjęte, choć lud zasobny w bugsy nie był (oficjalnie sprzedawano je za dolary i z narzutem), a i komputer tani był tylko „względnie”. Nie pamiętam dokładnej ceny Atari 800XL z magnetofonem; majaczy mi się, że było to coś ponad 120 dolarów w 1986 roku. Wówczas były to duże pieniądze; przez ponad 2 lata spłacałem pożyczkę na to cacko, do czego później doszły jeszcze raty za stację dysków LDW Power, kupioną za 200$…
Tak naprawdę Ataryny do Polski wpuścił generał Marian Zacharski. Jako ówczesny szef Peweksu.
Od strony technicznej:
Atari 65XE/800XLF i pochodne miało wadę – jak się pamięć posypała (8 sztuk DRAM 4164 lub 4264 – ile razy sobie na tym paluchy poparzyłem przy diagnostyce -.-), to często lubił także do pary „odlecieć” układ Freddie. Na szczęście kilka układów scalonych można było upchać na płytce prototypowej i zrobić zamiennik (tylko, jak wiadomo, kiedyś o układy scalone było bardzo trudno)
Na marginesie – kupienie procesora Z80 zza granicy w latach 80′ mogło skutkować tym, iż razem z przesyłką przyjdą smutni panowie z pałkami Cię aresztować.
Było też Atari 600XL – bez wyjścia monitorowego i z mniejszą pamięcią RAM, niż 800XL. (Parę machnięć lutownicą i można to „naprawić” :D) No i Atari 130XE – 128kB RAM. Fajny model do modyfikacji 192k, 320k, 576k, 1088k RAM (rozszerzenia „Compy Shop” lub „RAMBO”) 🙂
W starym Commodore 64 też nie było fajnie – PLA też potrafił odlecieć i komoda unieruchomiona (nie wspominając także o kościach DRAM 4164). Po latach komuś udało się zrobić adapter PLA na pamięci EPROM z serii 27C… Powolny transfer z stacji dyskietek 1541 w oryginalnej konfiguracji też nie był zadowalający. Dopiero modyfikacje dłubaczy poprawiły tą niedogodność… No i kolejny dziwoląg: TOD clock (50Hz) pobierany z zasilacza (zasilacz podawał 5V DC i osobno 9V AC.)
ZX spectrum, to już w ogóle mogiła – trój-napięciowe układy pamięci (12V, 5V i -5V) – wystarczy, że głupia przetwornica przestanie działać (do wytworzenia -5V) i też pamięci RAM lecą (kości 4116 siedzące na początku mapy pamięci). Nie wspominając o klawiaturze i o zdychających układach „ULA” – Mam kilka szt. gumiaków-wydmuszek po ojcu. Czekają, aż zbuduję ten klon – prawie w 100% zgodny z oryginałem.
Poza tą nudną historyjką – Wszystkie powyższe komputery darzę sympatią.
Atari lubię za grafikę (Antic był bardzo zaawansowanym chipem graficznym, jak na tamte czasy) Commodore 64 lubię za układ dźwiękowy „SID” ZX Spectrum – bo można było szybko na nim napisać program 🙂